Sobota, 27 Kwiecień
Imieniny: Sergiusza, Teofila, Zyty -

Reklama


Reklama

Muzyka, żagle i przygoda. Nietuzinkowe Życie Tadeusza Michalskiego. Faworyt Posejdona i Polihymni


Tadeusz Michalski to postać nietuzinkowa. Żeglarz, muzyk, miłośnik turystyki, a przede wszystkim mąż, tata i dziadek w jednym. Od ponad 30 lat dzieli swoje życie pomiędzy Olsztyn i gminę Pasym. To w Michałkach wraz z żoną stworzył miejsce, w którym przyjmuje gości i dzieli się z nimi pasjami.



Urodził się w Nidzicy. Tam spędził swoje młodzieńcze lata. Zakochał się w muzyce i Halince, z którą nieprzerwanie jest od ogólniaka. Trochę później zakochał się też w żaglach. To pasjonat, którego życie jest wielką przygodą.

 

Gitara dzięki Sewerynowi Krajewskiemu

 

- W naszej szkole działało ognisko muzyczne, do którego się zapisałem. Nauczyciele stwierdzili, że warto z nas stworzyć band i tak dostałem kontrabas, na którym grałem – wspomina Tadeusz Michalski. - Później dostałem propozycję, by dołączyć do innego zespołu. Ale musiałem grać na gitarze basowej. Do tego potrzebny był mi instrument – mówi. - A wtedy nie było o niego tak łatwo.

 

Po swoją pierwszą gitarę wyruszył do Gdańska. W jej zdobyciu pomógł mu wtedy młodziutki Seweryn Krajewski.

 

- Od tego momentu duża część mojego życia zaczęła kręcić się wokół muzyki – opowiada. - Grywaliśmy w nidzickim zamku w restauracji Warszawa – Olsztyn podczas dancingów, bali, a nawet na weselach. To była wspaniała przygoda.

 

Muzyka tak bardzo grała w duszy pana Tadeusza, że nie interesował go nawet rodzinny interes, który prowadził jego tata. Zakład mechaniczny miał przejąć właśnie on. Od tego uratowała go jednak najstarsza siostra Urszula, która ściągnęła go do siebie do Olsztyna. - Ja nawet rok pracowałem z tatą. Czuwał nad moją karierą, ale gdzie mi tam było do maszyn, jak ja miałem gitarę – wspomina z uśmiechem. - Urszula widziała, że będę się męczyć i trochę mnie uratowała. W zasadzie dzisiaj mogę śmiało powiedzieć, że trochę mnie poprowadziła. Ona rozumiała moją artystyczną duszę.

 

Przez żagle do turystyki i kultury

 

W Olsztynie szybko się odnalazł. Zaczął pracę w Biurze Projektów Budownictwa Wiejskiego. Zajmował się kwestiami administracyjnymi.

 

- Tu odkryłem swoją drugą pasję. Żeglarstwo. Pierwsze kroki w tym sporcie stawiałem na pokładzie legendarnego Daru Olsztyna – uśmiecha się.

 

Zdobył żeglarski patent, który sporo w jego życiu namieszał.

 

- W Olsztynie pisałem nowy życiorys. Kiedy zaproponowano mi, abym opuścił biuro projektowe i został kierownikiem ośrodka wypoczynkowego w Szyprach zgodziłem się. Byłem młody, ale miałem wiele zapału – wspomina pan Tadeusz.

 

Po dwóch latach stanął za sterami ośrodka w Nowej Kaletce.

 

- Myślę, że na tę propozycję wpływało również to, że żeglowałem. Po prostu ludzie wierzyli, że lepiej rozumiem wypoczynek, że wniosę coś ciekawego w te miejsca – dodaje.

 

Ze swoją Haliną sakramentalne tak powiedzieli sobie w 1970 roku. Później na świecie powitali syna i córkę. Po kilku latach opuścił ośrodki wypoczynkowe i zmienił zawód. W olsztyńskich Zakładach Graficznych odpowiadał za kulturę i zakładowy radiowęzeł. Odnalazł się w tym w stu procentach. Organizacja licznych wydarzeń i koncertów, tworzenie biblioteki zakładowej okazały się jego przestrzenią.


Reklama

 

- To był czas, w którym wiele się działo. Studiowałem wtedy andragogikę. Byłem starostą roku. Do tego żeglowałem. Nie było czasu na nudę.

 

Od hobby do biznesu

 

Pasja pana Tadeusza do statków zaprowadziła go na szerokie wody. Pływał po Balatonie, na wodach dawnej Jugosławii, Związku Radzieckiego. Po likwidacji Bimanolu, klubu, wokół którego tworzył wspólnie z innymi artystami życie kulturalne Olsztyna, postawił na żeglugę. Stworzył swoją firmę – biuro turystyczne Posejdon, które zajmowało się organizacją żeglarskich wypraw.

 

- Nazwa miała być zrozumiała dla wszystkich. Szczególnie dla mieszkańców Grecji, do której mieliśmy pływać – wyjaśnia.

 

To przedsięwzięcie było możliwe dzięki doświadczeniu, które zdobył pływając na statkach jako komandor i oficer.

 

- Żegluga nie jest łatwą sprawą. Trzeba wiele doświadczenia, umiejętności i wiedzy, żeby móc pływać po otwartych wodach. Do tego potrzebne są również uprawnienia, które trzeba zdobyć – wyjaśnia.

 

W działalności firmy pana Tadeusza wspierała cała rodzina. Wraz z nim na jachtach pływał syn, który pokochał Grecję. Kiedy w 1990 roku nasz bohater podjął decyzję o wyjeździe do Stanów Zjednoczonych to on został, aby czuwać nad ich firmową flotą.

 

Przerywnik dla... Polonii

 

- Do Stanów Zjednoczonych wyjechałem do sióstr do pracy. Miałem ich pięć. Proszę spróbować to sobie wyobrazić. Byłem rodzynkiem. Wszystkie się mną opiekowały, ale znowu to Urszula dała impuls do działania.

 

Na początku miał problem z dostaniem wizy. Przypuszcza, że gdyby nie to, że jest żeglarzem prawdopodobnie nie postawiłby stopy na amerykańskim lądzie.

 

- Zobaczyli, że mam legitymację żeglarską i że podróżuje po świecie, więc chyba pomyśleli, że wrócę do kraju – żartuje. - W Stanach spędziłem dwa lata.

 

Pracował na budowach jako malarz, weekendami pływał na statkach wycieczkowych. Zamieszkał na Florydzie, w małym miasteczku niedaleko Miami.

 

- Tam życie koncentrowało się wokół polskiego kościoła. Trafiłem w dobre miejsce, bo tamtejszy proboszcz, zanim został księdzem chciał być aktorem. Jak mu powiedzieli, że przylatuje muzyk z Polski, to się bardzo ucieszył, że coś nam się może razem uda zrobić.

 

I udało się. Wokół parafii stworzyli szereg inicjatyw skierowanych do Polonii. Były bale, jasełka, wydarzenia dla dzieci. Pan Tadeusz z parafian stworzył nawet zespół, który występował podczas uroczystości. Chociaż, jak przyznaje, mieszkało mu się tam całkiem dobrze, to tęsknił za rodziną. Po dwóch latach wrócił do kraju. - Życie na dwóch różnych kontynentach wcale nie jest łatwe. Człowiek tęskni do najbliższych – mówi krótko.

Reklama

 

Powrót do muzyki i rozrywki

 

Po powrocie do kraju postanowił dalej zajmować się muzyką. Organizował imprezy, procował jako wodzirej, z zespołem występował podczas imprez w dużych hotelach. Kiedy jeszcze w latach siedemdziesiątych nastała moda na DJ-ów podjął rękawicę. Przeszedł nawet specjalne szkolenie, po którym uzyskał licencję.

 

Zanim to się jednak stało, jego serdeczny kolega sprowadził specjalnie dla niego z zagranicy sprzęt muzyczny, który pozwolił mu odkryć w sobie również talent dźwiękowca. Nagłaśniał koncerty polskich gwiazd takich jak Wodecki i Trojanowska. Współpracował z pochodzącymi ze Szczytna Tadeuszem Machelą i Krzysztofem Klenczonem. Ze swojego pobytu za wielką wodą przywiózł wiele doświadczeń, w tym również jedno szczególne.

 

- Tam organizowane były wieczorki taneczne dla singli. Kiedy wróciłem do kraju pomyślałem, że w Olsztynie też można takie zrobić. Okazało się, że cieszyły się wzięciem. Moim pomysłem podzieliłem się z koleżanką, która prowadziła biuro matrymonialne i wspólnymi siłami wprowadziliśmy nową modę – wspomina.

 

Posejdon na stałym lądzie

 

Pod koniec lat 90 z żoną postanowili zainwestować swoje oszczędności w coś, co będzie ich nowym sposobem na życie. Od kolei państwowych kupili podupadający budynek z działką w Michałkach nad jeziorem Kalwa. Wiedzieli, że to może być doskonałe miejsce na obiekt wypoczynkowy.

 

- Obejrzeliśmy to miejsce i zrozumieliśmy, że to może być dobry początek. Oczywiście kosztował nas wiele pracy. Rozbudowaliśmy go i tak od ponad 20 lat prowadzimy tu pensjonat o nazwie Posejdon – mówi.

 

Chociaż swoje życie dzieli pomiędzy Pasym i Olsztyn to przyznaje, że tu, na Mazurach, ładuje swoje baterie. Lubi tu być ze swoimi gośćmi i rodziną.

 

Życie pana Tadeusza płynie w rytmie muzyki i fal, ale nie ominęły go sztormy. Najtrudniejszy sprawdzian przyszedł w obliczu choroby syna. Chociaż walczyli z całych sił, nie udało jej się pokonać. Po jego stracie podnieśli się. Dzisiaj pan Tadeusz często wspomina go w rozmowie. Dla niego nieocenionym wsparciem są kobiety jego życia. Żona Helena i córka Aleksandra. Zawsze może na nie liczyć. Razem dbają o Posejdona.

 

- Dzisiaj czasy są już inne. Bawimy się inaczej niż kiedyś. Trochę siebie unikamy, ale u nas telewizor jest tylko jeden na świetlicy. Żeby ludzie się spotkali i porozmawiali. Byli razem – mówi.



Komentarze do artykułu

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama