Pięciorgiem wnucząt i jednym prawnukiem – tyloma pociechami, bezpośrednio i pośrednio obdarzyła Zofię Kopyś dwójka jej dzieci. I wszyscy mieszkają w Dźwierzutach, a nawet dokładniej – na jednej posesji. Rzadki to dziś przypadek, by wielopokoleniowa rodzina trzymała się tak blisko. A jeśli tak jest, można uznać, że pani Zofia jest zarówno wyjątkową mamą, jak też wyjątkową babcią. Czy nasza ocena pani Zofii jest słuszna? Najlepiej spytać u źródła.
Dość energiczna z pani osoba, jak na babcię...
A na karku już dwie siódemki. W listopadzie stuknęło. Bo przyszło mi się urodzić na terenie dzisiejszych Niemiec w 1941 roku, w miejscowości położonej niedaleko Baden-Baden.
Jak to się stało?
Oboje rodzice pochodzą z Lubelszczyzny. W czasie wojny zostali wywiezieni na przymusowe roboty. Tam się poznali, chociaż na tej Lubelszczyźnie ich rodzinne wsie były od siebie oddalone zaledwie o osiem kilometrów. Pracowali w jednym gospodarstwie, pokochali, a gospodarze zgodzili się na ich ślub. I ja się tam urodziłam. Mama opowiadała, że kiedy pracowała, to mną opiekowała się niemiecka właścicielka gospodarstwa. Wiem, że mieli oni na nazwisko Wolf, a ze wspomnień rodziców też wiem, że byli to normalni, zwykli i porządni ludzie.
Była pani pierwszym dzieckiem?
Pierwszym, ale nie ostatnim. W sumie było nas aż ośmioro. Kolejna po mnie siostra urodziła się już na Lubelszczyźnie, a pozostałe rodzeństwo – już na Mazurach, a dokładniej w Dźwierzutach. Najpierw do Polski przyjechała mama ze mną. Była już w ciąży z siostrą i chciała jak najszybciej być w domu. Ojciec przyjechał dopiero w 1948 roku, już do Dźwierzut.
Co spowodowało przeprowadzkę na Mazury?
Poszukiwanie lepszego życia. W maleńkiej wiosce lubelskiej, w drewnianej chałupie mieszkało wtedy aż 11 osób z rodziny. Nie było łatwo i nic nie zapowiadało, że będzie lepiej, a na tych tzw. ziemiach odzyskanych – jak mówiła propaganda – czekało wszystko gotowe i lepsze. Rodzice mojej mamy, czyli moi dziadkowie, podjęli więc ryzyko ruszenia w nieznane. Najbliższym transportem wszyscy ruszyli na Mazury: dziadkowie, mama i ja, i jej trzech braci. Dojechaliśmy do Pasymia, a stamtąd pieszo dotarliśmy do Dźwierzut, gdzie nas skierowano. Wieś była niemal pusta. Każdy wybrał dla siebie dom i tak zostaliśmy.
I to się stało rodzinną tradycją?
Z pokolenia dziadków i rodziców nie żyje już nikt. Dziś to ja już jestem tak, jak moja babcia: nestorką rodziny. Moje rodzeństwo też się po świecie nie rozjechało. Trzy siostry, też już babcie, mieszkają w Dźwierzutach, dwóch braci też. Jedna siostra w Biskupcu, a jeden brat w Szczytnie. Wszyscy więc blisko. Nie u wszystkich jednak więzi rodzinne są aż tak bliskie, chociaż oczywiście, są trwałe. Jednej siostry dzieci i wnuki porozjeżdżały się po świecie. Ale chyba Dźwierzuty mają szczególny klimat, bo pokolenia, którym dziś przewodzą moje siostry, też są na miejscu. Jak nasza mama jeszcze żyła, zawsze u niej odbywała się rodzinna Wigilia i było nas wtedy straaasznie dużo. Mama żartowała, że przez cały rok zbiera grosz, by dla każdego kupić jakiś prezent. Wtedy na te rodzinne uroczystości przyjeżdżaliśmy my z naszymi dziećmi. Dziś, ze wszystkimi już wnukami i prawnukami nie byłoby gdzie się pomieścić. Teraz każde z nas, sióstr i braci, pełni rolę naszej mamy i rodzinne uroczystości odbywają się już w gronie naszych bliskich. To łatwe, bo jak wspomniałam, w większości mieszkamy razem lub obok siebie.
I męża sobie pani też z Dźwierzut wzięła?
A i owszem, chociaż także on i jego rodzina to ludzie napływowi, osiedleńcy z Przasnysza. Mieszkaliśmy niedaleko siebie w Dźwierzutach, znaliśmy się praktycznie od dziecka, razem chodziliśmy do szkoły. I tak od wspólnych zabaw dziecięcych z czasem przeszliśmy do... zabaw doroślejszych. Nie było to w smak mojej późniejszej teściowej. Mąż był po szkołach, technik od dróg i mostów, a ja skończyłam tylko szkołę podstawową. To nie były czasy, kiedy łatwo było się uczyć, szczególnie na wsiach. A jeszcze przy tylu dzieciach, ile było u nas... Byłam najstarsza, trzeba było pomagać w domu. Nauka i szkoły musiały ustąpić. W każdym razie teściowej się nie spodobałam. Robiła co mogła, by nie dopuścić do ślubu. My jednak byliśmy wytrwali, a mamę – teściową w końcu przekonała szwagierka. I ostatecznie pobraliśmy się, kiedy nasza najstarsza córka miała już 3 latka. To, że urodziłam przed ślubem, też mi przychylności teściowej nie zaskarbiło, sąsiedzi... cóż... Wtedy na takie sprawy patrzyło się inaczej. Nie było łatwo i nie było przyjemnie. Ale było, minęło. Po ślubie zamieszkałam z mężem w jego domu, z teściową się pogodziłam, a przez kolejne lata – można by powiedzieć – że się zaprzyjaźniłyśmy. Dawne żale minęły i było naprawdę dobrze. Miałam dobre życie, dobrego męża, który niestety zmarł trzy lata temu, mam dobre dzieci i wspaniałe wnuki. I nawet prawnuka, już 5-letniego. Kawał urwisa z niego, ale i tak to kochane dziecko.
I poświęca pani swój czas tylko rodzinie?
Kiedyś musiałam swój czas dzielić między dzieci, rodzinę i pracę. Ale jestem już emerytką, więc mogę zająć się i innymi sprawami. Lubię rozwiązywać krzyżówki, więc tym się zajmuję. Właściwie lubię, to za mało powiedziane. Jak mam nowe krzyżówki i gazety, to niechby się paliło i waliło, to najpierw muszę poczytać te gazety i rozwiązać krzyżówki. I lubię tańczyć. Chyba nie ominęłam jeszcze żadnej zabawy tanecznej w GOK-u, a jest ich organizowanych sporo. Mam nadzieję, że będę mogła tańczyć jeszcze wiele, wiele lat. I lubię gotować, piec ciasta itp. To kulinarne hobby udało mi się przekazać. Na przykład i córka, i wnuczka pieką doskonałe ciasta i torty. Teraz, w niedzielę, kiedy był finał WOŚP, każda z nich upiekła tort i przekazała na licytację. Jeden poszedł za 150 zł, a drugi za 170..., bo ludzie w Dźwierzutach wiedzą, że to, co z naszej rodzinnej kuchni wychodzi, warte jest zachodu i pieniędzy.
Jak udało się pani zatrzymać dzieci przy sobie i dorosłe już przecież wnuki też?
Nie wiem... Prosiłam Boga, żeby dzieci były blisko i mnie wysłuchał. Na szczęście dzieci mają na miejscu pracę, synowa i zięć też, więc nie musieli nigdzie „za chlebem” ruszać. Podobnie jest z wnuczkami. Mają tu swoje życie, pracę, bliskich. Mąż był ochotnikiem w OSP i w jego ślady poszli jedna wnuczka i wnuk. Inna uwielbia zwierzęta i poza pracą zawodową opiekuje się psami w dźwierzuckim schronisku. W tygodniu każdy żyje po swojemu, ale niedziele, tradycyjnie, staramy się spędzać razem. W jedną niedzielę chodzę na obiad do syna, w następną – do córki, a w kolejną obiad gotuję ja i wszyscy spotykamy się przy stole. Wszystkim staraliśmy się, jeszcze z mężem, zapewnić lepszą przyszłość i życie niż to, jakie było naszym udziałem. Dzieci pokończyły szkoły, wnuczęta – studia. Młodsze jeszcze się uczą, ale wiele wskazuje na to, że też będą wolały zostać w domu.
Coś jednak musi tkwić w pani, jakiś lep...
To chyba zasługa mojej mamy. Niezwykle skromna i bogobojna była to kobieta. I całe życie starała się nas trzymać razem, uczyła i uczyła tego, jak bardzo jesteśmy sobie potrzebni. Często chroniła przed ojcem, który, dobry człowiek, ale bardzo surowy i surowo karał nas za wszelkie psoty. Mnie chyba najczęściej, bo też i najwięcej psociłam. Po ojcu chyba też taki nerwus jestem. Wściekam się, ale szybko mi mija.
I czeka panią teraz...
… świąteczne spotkanie z wnukami. Już się zapowiedziały, że wszystkie przyjdą, prawnuczek też. I na pewno mi zaśpiewa: „Miłość w Zakopanem”, bo umie dwie zwrotki. Dzieci też przyjdą, bo tak już jest. Zaglądają kiedy mogą, gdy wracają z pracy na przykład, posiedzą, pogadają, chłopaki czasem wypiją po piwie, „w tajemnicy” przed żonami. I tak się to życie powoli toczy. I jakbym jakimś cudem mogła zacząć życie od nowa, to nic bym nie zmieniała.
Czyli co stanowi o tym, że jest pani głową rodziny, mamą i babcią, której dorosłe już dzieci i wnuki wciąż się trzymają?
Może właśnie nauki mojej mamy, które – jak to zwykle bywa – przekazywałam swoim dzieciom, a one swoim. Może to, że szanujemy siebie nawzajem, i swoje wady też. I wiemy, że każdy ma swój charakterek, że nie zawsze i wszystko musi się nam podobać, ale że każdy ma prawo do swojego życia, poglądów, upodobań, i że nawet jak się różnimy, to wcale nie jesteśmy gorsi jeden od drugiego. Poza tym... zwyczajnie się kochamy. Ja w każdym razie na pewno uwielbiam i swoje dzieci, i wszystkie wnuki, i łobuziaka prawnuka też.
Panie Grzegorzu gratuluje wygranej. Mam nadzieje ze wie Pan ze bedzie pan rozliczony z wszytskich obietnic wyborczych. Bede przygladala sie Panu poczynaniom bo wierze ze pan to zrobi co obiecal. niech Pan tylko nie da sie sterowac innym a mysle ze bedzie pan swietnym wójtem. oby tylko Midura nie mieszał w Pana planach, bo to wszytsko obroci sie przeciwko Panu.
Anna
2024-04-25 20:54:27
30 lat jakaś kur... myślała że jest ok i NIKT się nie dowie. mam nadzieję że chwasta złapią (chwasty) i im zjeb... resztę ich nędznego żywota
Tobiasz
2024-04-25 11:00:11
Lol piszesz bzdury, w Kłodzku w 2019 roku 14 letni chłopiec zmarł wciągając gaz do nabijania zapalniczek
pedagog
2024-04-25 10:12:28
Szczere gratulacje Panie wójcie. Racjonalnie myślący włodarz będzie gwarancją sukcesu w rozwoju gminy. Powodzenia życzę i zawsze służę pomocą.
Wiesława Kowalewska
2024-04-25 09:00:43
Ochmam nikogo nie zmieni, to Kosmita, a robotę ktoś musi robić. Chyba że ludzie sami zaczną uciekać przed Kurczakami, wszyscy ich przecież dobrze znają. Współczuję panu. Zobaczy pan co to samorząd szczycieński
Do mieszkaniec szczytna
2024-04-24 14:13:07
Wybrano najdroższy, bo najdłuższy wariant
Gabi
2024-04-24 13:36:37
Gratulacje Panie Grzegorzu ludzie Panu zaufali i czekają na realizację obietnic. Ja nie ukrywam że czekam na Pana obietnicę i moim zdaniem jest to najprostsze do zrealizowania a chodzi mi o to że obiecał że dzieci dojeżdżające do szkoły w Rozogach będą jeździły autobusami bezpiecznymi , w cieple i komforcie . Także proszę o tym pamiętać ponieważ nie długo przetargi na dowóz dzieci do szkół i przedszkoli .Niech ogłaszający przetarg zaznaczy że autobusu nie mogą być starsze niż np .5 lat i spełniać określone warunki i będzie dobrze . Zresztą myślę że nie trzeba Pana pouczać , Życzę samych sukcesów
Ala
2024-04-24 13:09:32
Dobrze się stało, ze pan Mańkowski ustapił ze stanowiska, niestety obawiam sie, ze nowy burmistrz ulegnie swoim partyjnym kolegom i po zmianach personalnych w Urzędzie Miasta i podległych placówkach zacznie obsadzać czlonków rodzin tychże kolegów. Ponieważ jest to niezgodne ze standardami ugrupowania KO, jeżeli stanowiska te obejmą członkowie rodzin Kijewskich, Furczaków czy Chmielińskich zgłoszę ten fakt do władz centralnych z prośbą o wyciagnięcie konsekwencji. Wolalabym żeby nie nastapila taka konieczność.
mieszkaniec Szczytna
2024-04-24 11:06:09
Admin czyżby uwaga o posprzątaniu po sobie przez Pana Mańkowskiego była zbyt drastyczna do publikacji? Pewnie ciekawsza była by informacja o kradzieży banerów?
Tor
2024-04-24 11:01:26
Zastępca skarbnika z gminy niech powie co z tą działką 1,5 ha sprzedaną za 380000 zł. pod budowę zakładu pracy domów modułowych ?!
Jurgi6
2024-04-24 10:46:06