Piątek, 26 Kwiecień
Imieniny: Marii, Marzeny, Ryszarda -

Reklama


Reklama

Utytułowany fotografik i... miłośnik czekolady (zdjęcia)


Już Johann Wolfgang Goethe utrwalał obrazy ze swoich podróży za pomocą camera obscura – pierwowzoru aparatu fotograficznego. Dziś fotografowaniem zajmuje się niemal każdy, wszak wystarczy do tego telefoniczna komórka. Nie dla każdego jednak fotografia jest czymś więcej niż zachowaniem od zapomnienia miejsc czy ludzi. Nie dla każdego jest... poezją. A tak właśnie fotografowanie traktuje Arkadiusz Dziczek. Nie jest to jednak jego jedyna pasja. Ma ich wiele. Podobnie jak marzeń. Tych już spełnionych i tych, które czekają na swój czas. O tym, jak się rodzą pasje i jaką radość daje ich realizacja z Arkiem Dziczkiem rozmawiam.


  • Data:

Co poza fotografią cię pasjonuje?

 

Od zawsze – świat. Podróże, inne miejsca i to, jak te inne miejsca, zupełnie odmienne od naszych, znanych na co dzień, wpływają na mieszkańców, na ludzi w tych miejscach żyjących.

 

 

 

I sprawdziłeś?

 

Trochę mi się udało. Stwierdziłem na przykład to, że potrzeby kulturalne ludzi wcale nie są zależne od zamożności. W filmie „Sól ziemi” Sebastiao Salgado pokazuje południowoamerykańską, biedną wieś, w której wszyscy mieszkańcy grają na instrumentach. I im ta muzyka wystarcza, są z niej dumni. To trochę jak z chłopakami ze Szczytna. Być może to zasługa Klenczona, a może współcześniej też Jarka Chojnackiego, ale wielokrotnie spotkałem się z takim przekonaniem, że jak ktoś jest ze Szczytna (chłopak głównie) to na pewno gra na gitarze. I – co ciekawe – to się często sprawdza. Dziś o tę szczególną, gitarową markę Szczytna dba przecież też Piotrek Krępeć. Zresztą sam też mam muzyczne „ciągoty” chociaż nie instrumentalne. Zacząłem kolekcjonować magnetofony szpulowe. Mam też już coraz większy zestaw starych winyli, bo dysponuję jednym, dość dobrym gramofonem. Pasją jednak stają się te stare magnetofony. Dziś, w dobie mp3, sprzęt wyśmiewany, a według mnie i nie tylko mnie – doskonalszy.

 

 

 

Wygląda na to, że o szczycieńskiej kulturze i jej przedstawicielach masz wysokie mniemanie?

 

Nie bez podstaw. Naprawdę mamy i mieliśmy w Szczytnie ludzi o wspaniałych osiągnięciach. Albo przynajmniej tych, którzy się ze Szczytna wywodzą. Ot, choćby Czarek Studniak i jego wrocławski, muzyczny Teatr Capitol czy przeglądy piosenki aktorskiej. Zdarzyło mi się kiedyś w Paryżu, stojąc pod wieżą Eiffla, rozmawiać ze spotkanymi Polakami o... Jarku Chojnackim, którego wtedy jeszcze nawet sam nie znałem. Nie jest więc ze Szczytnem i naszą kulturą tak źle, jakby się niektórym wydawało, choć – oczywiście – mogłoby być lepiej.

 

 

I w tym celu, zapewne, byłeś radnym poprzedniej kadencji. Ale nie jesteś i nie startowałeś ponownie. Co cię powstrzymało?

 

Błądzisz. Startowałem. Zdecydowałem się dosłownie w ostatniej chwili przed rejestracją list, z komitetu byłej burmistrz Danuty Górskiej. Dałem się przekonać czy może namówić, chociaż istotnie – nie zamierzałem już dłużej być radnym. Spróbowałem raz i uznałem, że wystarczy. To było ciekawe doświadczenie – stanąć niejako po drugiej stronie barykady. Poznać tę pracę, jej zasady, klimat, sprawdzić – co mogę, a czego nie.

 

I co? Uznałeś, że niewiele możesz czy że masz ciekawsze zajęcia?

 

I jedno, i drugie. Żeby mieć mocne przełożenie na politykę, na rzeczywistość i jej zmiany trzeba mieć silną grupę osób, które mają taki sam kierunek działania, a przede wszystkim wizję i realne propozycje dla ludzi. Mi wizji akurat nie brakowało i nie brakuje, jak też i chęci do działania, ale mogę je realizować bez mandatu radnego. Uznałem więc, że nie jest mi on potrzebny do szczęścia, a tym bardziej do działania.


Reklama

 

 

 

Niegdyś trafiłam na komentarz, iż jesteśmy bardzo dziwnym narodem: w niedzielę głosujemy i wybieramy, a w poniedziałek zaczynamy narzekać na tych, których wybraliśmy...

 

To dobry komentarz. Trudno być u nas władzą, jakąkolwiek, bo jakby na dzień dobry traci się zaufanie u ludzi. Chociaż osobiście, bezpośrednio tego nie odczułem. Po prostu robiłem swoje tak samo, jak przed uzyskaniem mandatu. A może po prostu nie zwracałem na to uwagi. Działalnością na niwie kultury, edukacją kulturalną młodzieży zajmuję się od lat i – można by chyba powiedzieć – że to jest moją największą życiową pasją, a wszystko inne, w tym i fotografia, jest niejako drogą do tej edukacji. Chociaż, nie przeczę, że uwielbiam fotografowanie, a najbardziej reportaż fotograficzny, jak zresztą też filmowy.

 

Skąd ci się to fotograficzne upodobanie wzięło?

 

Nie wiem, ale pewną hipotezę mam. Gdy byłem bardzo mały spędzałem dużo czasu u babci. Siedziałem z nią w kuchni, w której było niewielkie okno wychodzące na chodnik i cukiernię. Pamiętam, że bardzo lubiłem obserwować przechodzących ulicą ludzi. Większość czasu spędzałem właśnie w ten sposób, patrzyłem w okno i zajadałem ciastka. Rzadko te z cukierni, a głównie te, które piekła babcia, a były to ciastka fenomenalne. Babcia zresztą też.

 

 

I gdzie to było?

 

W Szczytnie, przy ul. Ogrodowej. A fotografia... Nie znam innej dziedziny, która lepiej i dokładniej oddawałaby ludzi, charakteryzowała, pokazywała... A że ludzie, jak wspomniałem wcześniej, i ich miejsce na ziemi interesowały mnie zawsze, więc ich fotografowałem. Najpierw w Polsce, później w Turcji, Francji, Hiszpanii, Portugalii, Słowacji, Czechach, Szwecji, Norwegii i w wielu innych krajach. Starałem się ujmować sytuacje, takie codzienne, ale oddające ludzkie wnętrze. Na przykład ktoś potyka się na ulicy, a ktoś inny na to reaguje jakąś zmianą wyrazu twarzy. I przy przecież drobnej, prozaicznej wręcz sytuacji ta twarz jest ciekawa. Staram się ją uchwycić w obiektywie. Ktoś powie, że „widz” potknięcia się śmieje, inny uzna, że jest zdziwiony, jeszcze inny, że się waha czy pomóc... Trudno to wyjaśnić, ale chodzi generalnie o to, że dla mnie fotografowanie jest formą obrazowej poezji, która w widzu rodzi impresję, wrażenie, jakiś wewnętrzny niepokój zmuszający do zastanowienia, do indywidualnej interpretacji...

 

To postrzeganie fotografii zostało docenione. Z tego, co pamiętam, masz na koncie parę prestiżowych nagród.

 

Zacząłem wysyłać swoje prace na konkursy, kiedy mieszkałem w Warszawie, a wygrywać – gdy wróciłem do Szczytna. Ot, taka dziwna kolej rzeczy. Do stolicy wyjechałem krótko po maturze, by się dalej edukować. Przerwałem, pojechałem gdzie indziej. Kolejna stołeczna faza, to praca, jeszcze następna – to znów studia w łódzkiej „filmówce”, której zresztą nie ukończyłem. W tym czasie stałe było jedynie moje fotografowanie, a rzeczywistość się zmieniała. Ale też przychodziły już pierwsze sukcesy: propozycje publikacji fotografii w ogólnopolskiej prasie. To było zachęcające i wskazywało, że właśnie fotografia powinna dominować w moim życiu. I wtedy przyszedł czas na udział w konkursach. Ale efekty, pozytywne zresztą, zacząłem osiągać dopiero wtedy, gdy wróciłem do Szczytna, już na stałe. W sumie, w tych kilku fazach, uzbierałoby się kilka dobrych lat mieszkania w Warszawie, ale doszedłem do wniosku, że wielkie miasta nie są dla mnie. W Szczytnie po prostu lepiej się czuję.

Reklama

 

A praca? Jesteś tzw. wolnym strzelcem?

 

Długi czas byłem. Były takie dobre lata, że mogłem utrzymywać się z tego, co wygrywałem w konkursach, mogłem poświęcić czas zdjęciom i... dzieciom, bo zacząłem też w międzyczasie wymyślać i realizować różne projekty. Obecnie pracuję na pół etatu w GOK Wielbark, a także zarejestrowałem działalność gospodarczą. Główne kierunki to oczywiście działalność artystyczna, animacja kulturalna itp. Ale w ostatnim czasie doszła też działalność nieco odmienna bo... czekoladowa. Zresztą firmę swoją nazwałem właśnie „Dzika Czekolada”.

 

A właśnie... Ostatnio częściej cię widać przy łakociach niż przy aparacie... A to upodobanie skąd?

 

Hm... Jestem absolwentem szczycieńskiego technikum gastronomicznego, pierwszy rocznik po utworzeniu tej szkoły. Więc może to? Ale przecież wielu kolegów wtedy wraz ze mną ukończyło tę szkołę, a niewielu pracuje w zawodzie... Sam, poza praktyką szkolną z tym zawodem nie miałem nic wspólnego. Ale gotowanie, nawyki kulinarne mieściły się w sferze moich zainteresowań ludźmi i kulturą różnych krajów, po których podróżowałem. W Turcji czy Indiach wręcz nie ma możliwości, by na gastronomię nie zwracać uwagi, bo tam się po prostu gotuje niemal na ulicach, w obecności klientów, na ich oczach. To z podróży po tych krajach wywodzi się moja miłość do kawy, herbaty i do pistacji.

 

Do czekolady też?

 

Miłość do czekolady wywodzi się z podróży, której... jeszcze nie odbyłem. Ale zamierzam. Moim celem jest Ameryka Południowa, a głównie Meksyk, bo to kraj, który jest kolebką czekolady i wielu fenomenalnych przypraw, jak np. wanilii, bez której czekolada... nie jest czekoladą. Dziś jestem samoukiem. Wiem sporo o czekoladzie, jej produkcji, walorach, właściwościach... Ale dopiero w Meksyku, gdy tam pojadę, naprawdę będę ją poznawał, poczynając od korzeni kakaowców. Liczę na wsparcie starodawnych Azteków i ducha Montezumy, który podobno dziennie wypijał aż 50 filiżanek napoju z kakaowca.

 

No dobrze, ale nadal nie wiem, skąd się to twoje upodobanie wzięło?

 

Sam dokładnie nie wiem. Sądzę, że sięga ono czasów, gdy krótko studiowałem archeologię. Mieliśmy przedmiot o nazwie: państwowość Inków i Azteków. Już wtedy zaczęła się rodzić moja fascynacja tymi cywilizacjami. Z czasem zacząłem się też dowiadywać tego, jak wiele różnych rzeczy nasze współczesne cywilizacje im zawdzięczają. W tym także czekoladę. A historia tego przysmaku jest niezwykle ciekawa, głównie poprzez historię kakaowca, bez którego przecież czekolady, takiej prawdziwej, by nie było. Może wspomnę jedynie, że do dziś mit i znaczenie tej rośliny w Meksyku jest ogromne. Dziewczyna, która wychodzi za mąż, absolutnie i bezwzględnie musi umieć przyrządzić tejate, tradycyjny napój, do którego używa się ziaren kakaowca, a którego przepis sięga być może Azteków albo nawet i wcześniejszych jeszcze Olmeków. Nie wiem, czy taka dziewczyna musi umieć przygotować cokolwiek innego, ale bez tejate nie ma co marzyć o zamążpójściu. A skąd u mnie czekolada? No cóż... Jestem rocznik 1975. Dziecko wychowane na tzw. produktach czekoladopodobnych. Być może już wtedy podświadomie łaknąłem prawdziwego smaku czekolady? To chyba trochę jak z całym moim, naszym pokoleniem: przyzwyczajeni do sztuczności, otoczeni obłudą i kłamstwem, chcemy choć raz trafić na coś naprawdę prawdziwego i dobrego.

 



Komentarze do artykułu

Lech Jan Jamka- b yły Szczytnianin

Gratuluję! Niech słyszą o Szczytnie

Taki sobie czytelnik

Ciekawy człowiek, ale chyba trochę jakby zmanierowany. Dobrze, ze o sobie przypomina, chociaż pamiętam, że były jego rzeczy w szczytnie wystawiane. Zresztą nie tylko jego - bo ludzie, których wymienia też mieli swoje prezentacje. Nie on jeden jest \"zaniedbany\" - a Andrzej Cisowski - to co? A Wolicka to co, A Myślak to co. Kiedyś też ich pokazywano!

TTT

Szczytno powinno być dumne z takiego mieszkańca jak pan Arkadiusz. Gratuluję sukcesów fotograficznych i marzę by zasmakować w czekoladzie serwowanej przez Pana Dziczka. Wszystkim nam się przyda odrobina słodkości w tych gorzkich czasach.

Obieżyświat

Meksyk to państwo w Ameryce Polnocnej...

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama