Piątek, 26 Kwiecień
Imieniny: Marii, Marzeny, Ryszarda -

Reklama


Reklama

Ślązak z urodzenia – Mazur z serca (zdjęcia)


Tychy to śląskie miasto dziś znane z piwa, a przed laty z „maluchów”, bo i tam te samochody były produkowane. Ale to miasto ma jeszcze co najmniej jeden sukces – wydało na świat Macieja Rokusa. A Maciek i jego Grupa Specjalna Płetwonurków RP już od 20 lat działa na rzecz poprawy bezpieczeństwa, głównie na wodzie, a swoimi spektakularnymi akcjami akcjami ratowniczymi i poszukiwawczymi przynosi rozgłos sobie, Pasymowi – gdzie ma siedzibę i tym samym całemu powiatowi. Fajnie jest np., gdzieś w Poznaniu, Warszawie czy innym Wrocławiu usłyszeć o tej Grupie i pomyśleć sobie: „to nasi!”. I o tym właśnie, jak Maciek Rokus stał się „nasz” - rozmawiamy.


  • Data:

Byłeś uprzejmy urodzić się w Tychach, to już wiem. A kiedy?

 

W 1972 roku. Ale mieszkałem w Wodzisławiu Śląskim, z babcią i prababcią, i z dziadkiem też. Babcia jeszcze żyje. Ma 96 lat, jest sprawna umysłowo i jak sama mówi, ma dobry humor zawsze, kiedy jej nie zdenerwuję. Rodzice żyją i mają się dobrze, ale wtedy mieli taką pracę, że wychowywać musiały mnie babcie. Tata pracował w Warszawie, a mama była kierownikiem oddziału „Orbisu” i jednocześnie tłumaczem. Ciągle więc była w rozjazdach, prowadząc wycieczki po całej Europie. Może dlatego byłem jedynakiem, że rodzice nie mieli czasu ani za wiele okazji, by zadbać o rodzeństwo dla mnie. Dziadek pracował w górnictwie, był inspektorem bhp, szkolił górników z zakresu bezpieczeństwa. Spędzałem z nim wiele czasu i być może to też wpłynęło na moje obecne zainteresowania.

 

Samo towarzyszenie dziadkowi?

 

Nie tylko, także jego instrukcje. Już jako dziecko ciągnęło mnie do prądu i do wszystkiego co na prąd działało. Oczywiście, jak to dziecko, musiałem, po prostu musiałem wiedzieć, co, jak i dlaczego działa. A dziadek nieustannie mnie przy tym pilnował i instruował, ostrzegał, uczył zasad bezpieczeństwa, bym sobie czy innym krzywdy nie zrobił. I to z jego namowy wylądowałem w technikum telekomunikacyjnym. Później przeniosłem się do Katowic.

 

To kiedy w twoje życie wkroczyły Mazury?

 

W tym samym czasie, bo od dziecka całe wakacje i więcej, każdego roku od czerwca do września spędzałem w Pasymiu. Tu ojciec miał domek na półwyspie Ostrów. Poznałem tu w tym czasie mnóstwo ludzi, nawiązałem wiele przyjaźni i właściwie chyba od zawsze czułem się bardziej związany z Pasymiem niż ze Śląskiem. Najlepszym moim przyjacielem i nauczycielem w tym czasie był nieżyjący już Andrzej Gruber. Był dobrych kilka lat starszy ode mnie, ale mnóstwo rzeczy mnie nauczył. Jemu między innymi zawdzięczam to, że do dziś jestem zapalonym wędkarzem.

 

Ale jednak zahaczyłeś się w Katowicach?

 

Bo ku mojemu niezmiernemu zaskoczeniu dostałem się na Akademię Ekonomiczną. Pierwszy rok potraktowałem bardzo poważnie i uczciwie chodziłem na wykłady. Ale już zacząłem wyjeżdżać na poszukiwania i robiło się coraz trudniej...

 

Na poszukiwania?

 

Bo już wtedy miałem specjalną kartę pływacką, czyli mogłem pływać bez ograniczeń odległości od brzegu, nie byłem skrępowany zasięgiem kąpieliska itp. Miałem też już uprawnienia młodszego ratownika. Nabywałem te umiejętności pod okiem śląskiego SPAT-u czyli samodzielnego pododdziału antyterrorystycznego. Byłem zrzeszony w klubie nurkowym, w którym byli też funkcjonariusze tego SPAT-u. Z nimi i od nich uczyłem się nurkowania i zdobywałem kolejne uprawnienia.

 

Skąd takie zainteresowania? Kiedy nauczyłeś się pływać?

 

Pływać zacząłem jako 7-latek, dla utrudnienia – we Włoszech, gdzie byłem z rodzicami na wakacjach. Obserwowałem innych, starszych, bardzo mnie to pływanie pociągało. Widziałem, jak skakali ze skał do wody. Też tak chciałem. Zacząłem próbować i chyba miałem do tego jakiś talent albo tak bardzo chciałem, że mi się to po prostu udało. A później już z wodą, pływaniem utrzymywałem stały kontakt. I chciałem coraz więcej i wiedzieć, i umieć, i móc. Dlatego, jak mi dowódca SPAT-u zaproponował, żebym w klubie robił uprawnienia płetwonurka, to natychmiast skorzystałem.

 

Ale od uprawnień do poszukiwań, współpracy z policją itp. to chyba daleka droga...


Reklama

 

Trochę to była kwestia przypadku. Przyszedł do mnie oficer policji, znajomy moich przyjaciół. Zaginęła mu córka. Prosił, prywatnie, bym sprawdził kilka zbiorników wodnych w okolicy Katowic: małe jeziorka, stawy... I to zrobiłem. Znalazłem kości zwierząt, mnóstwo różnych dziwnych rzeczy. Ale nie znalazłem ciała ludzkiego. Później okazało się, że niepokój ojca był uzasadniony. Parę lat później tę dziewczynę znaleziono martwą w lesie, w innej części kraju.

 

Ale zaczęły się pojawiać kolejne zlecenia, współpracując ze wspomnianym SPAT-em, ale i z LOK-iem. To jakby nadawało kierunek moim działaniom i edukacji.

 

Na Uniwersytecie Śląskim zacząłem studiować zarządzanie bezpieczeństwem i sytuacjami kryzysowymi. A w tym czasie rosło zapotrzebowanie na takie właśnie poszukiwania. Więc znów zacząłem studiować, tym razem w Krakowie, dziedzinę powiązaną z kryminalistyką: zabezpieczanie śladów, miejsc zdarzeń itp. I tak to się powoli rozwijało. W międzyczasie ukończyłem też kolejny kierunek studiów na Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni. Teraz sam jestem też na tej uczelni wykładowcą. Żeby nie było wątpliwości, to tę pierwszą, Akademię Ekonomiczną też ukończyłem, podobnie jak i inne wymienione kierunki. Współpracowałem z wieloma osobami i ostatecznie w 1998 roku z gronem najbliższych kolegów utworzyliśmy Grupę Specjalną Płetwonurków RP.

 

Jaki to ma status?

 

GUS uznaje nas za organizację specjalistyczną, ale jesteśmy po prostu organizacją pozarządową, która może prowadzić działalność gospodarczą. Niezależnie od tej organizacji jestem też biegłym sądowym w siedmiu zakresach i jedynym, który ma uprawnienia do prowadzenia eksperymentu procesowego pod kątem ustalenia okoliczności śmierci w wodzie.

 

WOW! I ile takich eksperymentów przeprowadziłeś dotychczas?

 

Kilkadziesiąt. Nie tylko na otwartych akwenach, ale i na basenach. Nawet na terenie powiatu szczycieńskiego takie eksperymenty i rekonstrukcje wydarzeń były. Dokładnie pięć – jak dotychczas. Ich celem jest wyjaśnienie: czy przyczyna śmierci było samobójstwo, wypadek czy zabójstwo, a co najmniej zdarzenie z udziałem osób trzecich. Najwięcej jednak jest poszukiwań.

 

Co dokładnie przez to rozumieć?

 

Zaczyna się od tego, że ktoś zaginął. W toku czynności policyjnych dochodzi do ustaleń, że ciało zaginionego może znajdować się w wodzie, w konkretnym akwenie. I wtedy my jesteśmy wzywani. Zwykle wtedy, gdy nie przyniosły rezultatu działania innych grup, gdy śledztwo utknęło w miejscu albo w przypadku spraw starych, nierozwiązanych, w sytuacji, gdy pojawiły się nowe okoliczności. Często współpracujemy z policyjnymi zespołami ds. niewyjaśnionych, czyli takimi naszymi specjalistami od archiwum X.

 

Wiem, że na terenie powiatu prowadziłeś też takie poszukiwania w głośnych, spektakularnych sprawach, np. na Głąboczku...

 

W tym przypadku od zaginięcia młodego chłopaka minęło 7 lat. Wiadomo było, że utonął w tym jeziorze, ale nikomu nie udało się odszukać ciała. Na osobistą prośbę rodziny, wojewoda zlecił nam przeprowadzenie poszukiwań.

 

Dysponowaliśmy już wysoko wyspecjalizowanym sprzętem i się powiodło, mimo że dno tego jeziora jest wyjątkowo trudne do prowadzenia poszukiwań. To zdarzenie, którego nigdy nie zapomnę, a przede wszystkim matki tego chłopca.

Reklama

 

To była bardzo skromna i bardzo skromnie żyjąca kobieta. Mówię była – bo zmarła kilka miesięcy po znalezieniu ciała syna. Ona poważnie chorowała i zresztą sama mi też powiedziała, że przy życiu trzyma ją tylko syn, to, że musi go godnie pochować. Z podobnymi poszukiwaniami mieliśmy też do czynienia w Ostródzie. Tam udało nam się znaleźć ciało po 10 latach od zaginięcia.

 

Nie trzeba być miłośnikiem powieści kryminalnych by wiedzieć, że po takim czasie w wodzie, te ciała... Jak sobie z tym radzisz?

 

W momencie, gdy znajdujemy ciało, gdy przygotowujemy je do wyjęcia z wody, gdy je wyciągamy staram się nie wgłębiać w naturę życia. Odpycham od siebie emocje, a koncentruję się na tym, by zadanie wykonać możliwie profesjonalnie. Ale, oczywiście nie są to łatwe sytuacje, szczególnie gdy ma się w trakcie akcji czy po niej do czynienia z rodziną, z ogromem ich tragedii. Czasem jest naprawdę trudno.

 

Myślę, że tak długie już, liczone na dziesięciolecia, funkcjonowanie w tej branży zawdzięczam temu, że mam wiele zajęć i np. wykłady i rozmowy ze studentami usposabiają mnie optymistyczniej do świata.

 

Czyli jest tak, że jakieś bardzo trudne wydarzenie staram się zatrzeć jakimś przyjemniejszym, żeby się wyrównało. Poza tym prowadzę mnóstwo działań, realizuję wiele różnych projektów, które uczą bezpiecznego korzystania z wody. A na koniec, gdy już jest naprawdę trudno, pomaga mi muzyka...

 

Słuchasz? Czego?

 

Hm... Słucham też, ale wolę osobisty udział, więc gram i śpiewam...

 

Niemożliwe! Tyle lat się znamy, a o tym nic dotychczas nie słyszałam...

 

Muzykująca była cała moja rodzina. Wszyscy grali na pianinie. Ja też trochę, ale wybrałem gitarę. Chodziłem trochę na zajęcia z gry i śpiewu. I... zwyczajnie kocham muzykę. Nawet zdarzyło mi się grać i śpiewać w towarzystwie trębacza Andrzeja Tylmana, prywatnie ojca Ewy, której zaginięcie przez wiele miesięcy nie schodziło z pierwszych stron gazet, a okoliczności śmierci w Warcie do dziś nie są wyjaśnione. Ten wspólny występ nagraliśmy w studio grupy Eney w Olsztynie, a planujemy też kolejne.

 

 

Kiedy znajdujesz na to wszystko czas?

 

Coraz z tym trudniej, to fakt. I z pewnością bym sobie nie poradził, a Grupa Specjalna nie miała sukcesów, gdyby nie wszyscy jej członkowie. Na pewno mnóstwo pracy wkłada w jej działalność Maciek Ciesielski, mój zastępca. A logistycznie nie jest to łatwe, bo w naszym gronie są płetwonurkowie o najwyższych kwalifikacjach w różnych dziedzinach z terenu całej Polski.

 

Ale w życiu rodzinnym już cię nie wyręcza?

 

W tym życiu, oczywiście, radzę sobie sam. O rodzinie mówił jednak nie będę, bo za bardzo mi na niej zależy, za bardzo jest dla mnie ważna i nie chcę, by ich prywatność została w jakikolwiek sposób naruszona. Mogę jedynie powiedzieć, że jestem dumny z moich dzieci i bardzo wdzięczny ich mamie za cały trud, jaki wkłada w ich wychowanie. Ja, przyznam, niewiele się do tego cudnego dzieła przykładam. Taka praca... Mam nadzieję, że będzie to zrozumiane i wybaczone.



Komentarze do artykułu

Bozena

Jesteś " Wielki' Twoje poczynania są na skraju bezpieczeństwa. Działania Twojej grupy są wspaniałe. Podziwiam Was.

Bozena

Maciek jesteś Wielki . Twoje zasługi dla Nas dla Ciebie są wielkie.Jesteś super specjalistą. Wiem o Twoich poszukiwaniach ludzi utopionych w dziwnych okolicznościach. Szacunek dla specjalisty i znajomego z Pasymia. Podziwiamy i pozdrawiamy.

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama