Wtorek, 19 Marca
Imieniny: Aleksandryny, Józefa, Nicety -

Reklama


Reklama

Andrzej Giers – sołtys Szyman (zdjęcia)


Żołnierz, strażak, sołtys – na wszystkich tych życiowych etapach Andrzej Giers związany był z Szymanami. Tylko dzieciństwo i młodość spędził w innym regionie. A najtrwalszą „kotwicą”, która związała go z Mazurami okazała się... miłość.


  • Data:

Andrzej Giers pochodzi z Troszyna, miejscowości położonej na Mazowszu. Sołtys Szyman woli jednak mówić, że pochodzi z Kurpi, ponieważ Troszyn jest położony kilkanaście kilometrów za Ostrołęką w kierunku Ostrowi Mazowieckiej. Był jednym z sześciorga dzieci i drugi w kolejce po ojcowiznę. Miał świadomość, że na gospodarce zostanie starszy brat, więc po ukończeniu szkoły podstawowej, podjął naukę w szkole zawodowej o profilu mechaniczno-samochodowym.

 

 

W 1977 roku o pana Andrzeja upomniała się ojczyzna i został powołany do wojska. Pierwszy rok spędził na lotnisku w Mińsku Mazowieckim w 1 PLM (Pułk Lotnictwa Myśliwskiego – przyp. aut.), a następnie na pół roku został oddelegowany do KZL Szymany (Kompania Zabezpieczenia Lotniska – przyp. aut.), by pilnować lotniska, wtedy wyłącznie wojskowego, podległego bezpośrednio temu w Mińsku.

 

- W czasie wolnym od służby pozwalano nam wychodzić do wsi, a gdy już nas przełożeni nie widzieli, to i mogliśmy pozwolić sobie na piwko lub dwa w miejscowej gospodzie – opowiada pan Andrzej, a jego małżonka Urszula dopowiada: - Chyba spełniło się powiedzenie, że mundurem panny sznurem. W jakiś szczególny sposób Andrzej od razu przypadł mi do gustu i zaczęliśmy się regularnie spotykać.

 

 

Otrzymywane przepustki nie były jednak wystarczająco częste, więc „lotniskowi” żołnierze radzili sobie w inny sposób, w wojsku zresztą dość powszechny. Oczywiście, chodzi o tzw. „lewiznę”, czyli nielegalne opuszczenie koszar, ale jak mówi pan Andrzej, cóż było począć, gdy w młodym człowieku dosłownie gotowała się krew, a zabawy taneczne w Szymanach były organizowane raz w tygodniu.

 

 

- Takie lewizny zdarzały się na lotnisku w Szymanach dość często i nie dotyczyło to bynajmniej okresu, podczas którego ja pełniłem służbę – wspomina sołtys Szyman. - Znaliśmy dosłownie każdą leśną ścieżkę, dzięki której można było dotrzeć do wsi. Robiliśmy to ostrożnie, a dowództwo o naszych samowolnych wyprawach dowiadywało się wówczas, gdy podczas tych wypadów dochodziło do jakichś bitek z miejscowymi. W Szymanach „musiała” to być zadyma między żołnierzami a miejscowymi chłopakami, bo ci ostatni pilnie strzegli „swojej” własności czyli miejscowych dziewcząt, nie bez znaczenia była też zwykła niechęć do obcych, a do żołnierzy w szczególności. Cóż... były to też jeszcze czasy, kiedy do takich bijatyk na zabawach organizowanych w remizach, dochodziło bardzo często, bo w powszechnym przekonaniu było, że taka zabawa bez „mordobicia” była słaba.

 

Sołtys Szyman opowiada, że za jeden taki wypad „na wieś”, jak się mówiło o wyjściu do Szyman, trafił mu się 30-dniowy areszt wojskowy, ale – co podkreśla – karę załapał za lewiznę, a nie za bijatykę w remizie. Za to dowództwo nie karało, byleby zwycięstwo było po stronie żołnierzy. Ot, honor munduru...

 

 

- Najciekawiej jednak było w dniu wypłaty żołdu. Na lotnisku w Szymanach służył wówczas zawodowy plutonowy o nazwisku Komorowski, który wpadł na oryginalny pomysł – wspomina swą „żołnierkę” pan Andrzej. - Otóż w tym ważnym dla każdego żołnierza dniu, czyli wypłaty żołdu, organizował dla nas wyjazd do Szyman. Zbierał wszystkich żołnierzy, którzy nie pełnili w danym dniu służby i zawoził do gospody. Mówił do nas tak: „Chłopaki, załatwię wam stara, pojedziemy do Szyman do gospody, tam wydacie wszystkie pieniądze i przynajmniej przez najbliższy miesiąc będę miał z wami spokój”. I tak było. Plutonowy ładował nas, w liczbie około 30 chłopa, na pakę ciężarówki, przywoził do wsi i zostawiał w gospodzie. Wracał po nas na krótko przed wydaniem kolacji i po to, aby stan liczebny podczas apelu wieczornego się zgadzał, aczkolwiek nie wszyscy mogli podczas jego trwania stać o własnych siłach.


Reklama

 

 

Podczas takich wypadów pan Andrzej musiał w gospodzie bardzo uważać, bo za barem stała jego przyszła teściowa. Wiedziała już, że jakiś żołnierz z lotniska spotyka się z jej Ulką, ale nie wiedziała - który. - Starałem się jak tylko mogłem, żeby jej nie podpaść.

 

Po dwuletniej obowiązkowej służbie pan Andrzej zrzucił mundur i wrócił do rodzinnej miejscowości. Czas żołnierki się skończył, ale nie skończyło płomienne uczucie do Uli z Szyman. Każdą wolną chwilę wykorzystywał do tego, żeby odwiedzić swoją dziewczynę i szybko oboje uznali, że odległość im nie służy. - Właściwie zaraz po moim wyjściu z wojska postanowiliśmy się pobrać – opowiada pan Andrzej. - Ślub odbył się w 1980 roku, a był to naprawdę trudny czas, właściwie dla wszystkich, nie tylko dla młodych. Nie było jeszcze wówczas kościoła katolickiego w Szymanach. Nasz związek pobłogosławił rezydujący we wsi ksiądz Pawłowski, ale nabożeństwo ślubne odbyło się w dawnej kaplicy baptystów, w której obecnie ktoś mieszka. A wesele? Odbyło się w domu. Trzeba było wynieść z niego praktycznie wszystkie meble, by było gdzie ustawić stoły weselne. Goście ucztowali w trzech pokojach, a w czwartym tańcowali. Najważniejsze, że nikomu nie przeszkadzały takie warunki i jak przystało na staropolski zwyczaj, bawiliśmy się do białego rana.

 

Nie minęło dziesięć lat od ich Ślubu, a parafia w Szymanach powstała, pod koniec lat 80. - Stało się to dzięki działaniom księdza Edwarda Molitorysa. Wcześniej nabożeństwa, tak jak nasze ślubne, były odprawiane w nieczynnej kaplicy baptystów, a pochówki mieszkańców Szyman odbywały się w Szczytnie bądź też w Wielbarku. Dla mieszkańców Szyman było to bardzo ważne wydarzenie.

 

Po ślubie zamieszkali u rodziców pani Urszuli, w Szymanach. Półtora roku później przyszedł na świat upragniony, pierworodny syn. Państwo Giersowie doczekali się piątki dzieci: czterech synów i córki. - Najmłodszy syn ma w tej chwili 24 lata, ale tu, w Szymanach, zostaliśmy sami. Jak to się mówi – dzieci, gdy poczuły się już w pełni dorosłe, wyfrunęły z rodzinnego gniazda w świat – mówią oboje.

 

- Pracowałem jako kierowca w różnych firmach m.in. w nieistniejącym już STW i Transmeble. Dość dużo pomagali nam teście i dzięki temu można było powoli stawać na nogi. Ostatecznie nie było aż tak źle. Udało nam się wykształcić dzieci i może niedużo, ale i sami mogliśmy coś sobie odłożyć.

 

Pan Andrzej jest również aktywnym członkiem miejscowej OSP. - Moja strażacka „kariera” rozpoczęła się od funkcji kierowcy, do której po kilku latach dodałem i bycie naczelnikiem OSP Szymany, a od trzech kadencji jestem również jej prezesem – dodaje z dumą pan Andrzej. Związał się ze strażackim mundurem i OSP w Szymanach w 2000 roku. Chęć na tę działalność miał już wcześniej, ale na strażacką aktywność nie pozwalał mu charakter pracy. Wyjeżdżał „w Polskę” w poniedziałek, wracał w piątek i marzył tylko o tym, by te niewiele wolnego czasu móc spędzić z rodziną. Tysiące kilometrów spędzonych za kierownicą starów i jelczy dały o sobie znać. Lata spędzone za „kółkiem” odbiły się na jego zdrowiu.

 

- Obecnie samochody ciężarowe mają zupełnie inne siedzenia, ale 30-40 lat temu nasi krajowi konstruktorzy i producenci nie przejmowali się przyszłym zdrowiem kierowców, warunkami ich pracy – twierdzi pan Andrzej, którego problemy zdrowotne spowodowały, że w 2000 roku przeszedł na rentę. - I to był ten czas, gdy bliżej związałem się z naszą OSP. Zastąpiłem na stanowisku nieżyjącego już obecnie druha Jana Mikulaka. Było to dla mnie nie lada wyzwanie, ponieważ pan Jan stanowił bardzo duży autorytet dla strażaków z Szyman i ta poprzeczka dla mnie była bardzo wysoko podniesiona, ale - jak sądzę - nie zawiodłem oczekiwań moich kolegów, bo nadal pełnię bardzo odpowiedzialną funkcję w OSP Szymany.

Reklama

 

Pan Andrzej ubolewa nad zmianami w jego jednostce.

 

- Bywało, że w naszej OSP było niekiedy 40-50 strażaków. Teraz jest już zupełnie inaczej i jest nas sporo mniej. Młodzi ludzie wyruszają w świat szukając lepszej pracy i zarobków i wcale im się nie dziwię, bo rynek pracy jest u nas taki, jaki jest, a i płace są sporo niżesz niż w innych regionach. Obecnie w OSP Szymany działa trzydziestu kilku druhów.

 

Sołtys Giers dostrzega też inne zmiany, jakie zachodzą w miejscowej społeczności i nie jest nimi zachwycony. - Dawniej mieszkańcy i to nie tak dawno, bo góra 15-20 lat temu, byli bardziej zżyci ze sobą i mniej anonimowi. Nie to co teraz – wspomina pan Andrzej. - Gdy pod wieczór wyszło się na wieś, to nie było sposobu, żeby kogoś nie spotkać, a to było okazją do porozmawiania, poznania problemów, a teraz jest zupełnie inaczej. Ludzie żyją obok siebie, ale są jacyś tacy obojętni. Jednak nie jest to tylko problem naszej wsi, ale i innych miejscowości. To jest po prostu znak czasów, jakich obecnie dożyliśmy – mówi sołtys Szyman. - Po dwudziestej już się właściwie nikogo na drodze nie spotka, a i rozmawiać ludzie ze sobą też jakoś za bardzo nie chcą...

 

Funkcję sołtysa pan Andrzej pełni już trzecią kadencję. Zgodził się kandydować, by coś we wsi zrobić na lepsze. Swą rolę traktuje jako służebną wobec mieszkańców. - I dlatego nie czekam, aż oni do mnie przyjdą, lecz ja chodzę do nich – mówi sołtys Szyman. - Chodzę i zbieram od mieszkańców opłaty za odpady komunalne i podatki, później jadę do Szczytna do Urzędu Gminy i rozliczam się z tych opłat w imieniu mieszkańców. To spora dogodność szczególnie dla osób starszych, a dla mnie okazja, by spotkać się z mieszkańcami, z każdym porozmawiać, poznać bieżące sprawy i problemy trapiące mieszkańców wsi. Ludzie często publicznie nie chcą o czymś mówić, ale w prywatnej rozmowie, w cztery oczy, są bardziej otwarci i chętniej zwierzają ze swoich trosk. A gdy dowiaduję się o jakichś problemach, które dotyczą pojedynczych osób, staram się pomóc.

 

Pan Andrzej bardzo ceni sobie współpracę z władzami gminy, chwali wójta Wojciechowskiego. - Chociaż ma głowie około 50 miejscowości leżących na terenie gminy, to zawsze znajdzie czas, żeby przyjąć, wysłuchać i pomóc. Mi przynajmniej pomocy nie odmówił nigdy. Owszem, nie zawsze wszystkie oczekiwania mieszkańców były realizowane natychmiast, to przecież niemożliwe, czasem trzeba było poczekać, ale zawsze jak wójt coś obiecał, to wykonał.

 

Najważniejszą obecnie sprawą dla mieszkańców Szyman, a przynajmniej ich części, jest utwardzenie drogi w nowo powstającym osiedlu domków jednorodzinnych. - I jestem przekonany, że na tę drogę nie będziemy czekać dziesiątki lat – mówi Andrzej Giers dodając, że pełnienie dwóch dość ważnych dla Szyman funkcji: sołtysa i szefa OSP jego nie obciąża nadmiernie, a w wielu sytuacjach jest wręcz korzystne. - Gdy jadę do Szczytna, to za jednym zamachem załatwiam sprawy związane z obiema funkcjami, jest to więc oszczędność i czasu, i pieniędzy – uzasadnia. - Ale nie wiem, czy wystarczyłoby mi chęci i energii gdyby nie najważniejsze: wsparcie i wiara w moje możliwości ze strony ukochanej Uli. Za rok minie już 40 lat od dnia, gdy złożyliśmy sobie przysięgę małżeńską, a ja wciąż jestem tak samo zakochany jak wtedy, gdy z lotniska urywałem się na „lewizny”, by się z nią spotkać.



Komentarze do artykułu

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama