Czwartek, 9 Maj
Imieniny: Grzegorza, Karoliny, Karola -

Reklama


Reklama

Rozrywkowe Szczytno – felieton Leszka Mierzejewskiego


-Zazdroszczę wam biegłości w obsłudze sprzętu elektronicznego, przede wszystkim chodzi mi o komputery i telefony komórkowe - kontynuowałem wyliczanie dodatnich cech pokolenia mojej wnuczki. - Dla was, młodych, obsługa tych diabelskich wynalazków to bułka z masłem, a dla starszych to czarna magia. Wy od urodzenia z tym obcujecie i nie oszukujmy się, pomocny jest dla was język angielski, którego gros ludzi starszych nie zna. Więcej już nie znam waszych zalet, nie umiem powiedzieć, co ty teraz potrafisz i lubisz robić. Nie wiem, co ty najchętniej wykonujesz po lekcjach, gdy rodzice jeszcze są w pracy? - stwierdziłem złośliwie, chcąc na tym zakończyć naszą dywagację z wnuczką. - Oj, dziadek. - ożywiła się. – Obecna młodzież uwielbia gry komputerowe, a także surfowanie w internecie lub portale społecznościowe ewentualnie oglądanie filmów na DVD, może być też zwykłe kino. Osobiście, gdy mi się znudzi komputer, to lubię jazdę na rowerze, na rolkach lub na deskorolce, to zależy od nastroju i koleżanek. Uwielbiam spotkania z przyjaciółmi, wychodzę z rodzicami na koncerty, jeżdżę na wycieczki krajowe i zagraniczne, nie wspominając o prywatkach i wypadach na narty.


  • Data:

De facto to zazdrościłem mojej wnuczce - ja w jej wieku nawet nie śniłem o tylu rozrywkach. Jedyne chyba co mnie łączy z wnuczką, jest to, że mając 12 lat, a było to w 1958 roku, już piąty rok się edukowałem w szkole podstawowej. Tyle że ona w Gdańsku, a ja w szczycieńskiej „trójce” nr 3.

 

 

Siedzę wśród uczniów klasy V „b”, po lewej stronie, w koszulce w paski. Na samej górze wychowawczyni p. Henryka Skarżyńska. Kilku z kolegów spotykam, wielu zmarło, o reszcie słuch zaniknął.

 

Pierwszy rok edukacji ukończyłem w Szkole Podstawowej nr 2, gdy mieściła się jeszcze naprzeciwko browaru, w budynku dzisiejszego Zespołu Szkół nr 2. Do drugiej klasy przeniesiono mnie do SP 3, do nowo uruchamianej szkoły, gdzie odbyła się pierwsza inauguracja roku szkolnego. Było to 1 września 1954 roku. W uroczystości, jak pamiętam, wzięło udział około trzystu uczniów. Kierownikiem szkoły była Wanda Mosdorf, miała dwóch zastępców Marię Bauer i Natalię Popowicz.

 

Idealnie zapamiętałem Marię Bauer, gdyż była niesamowicie „ostrą” nauczycielką i gdy się zezłościła, to wymachiwała poprzecznym gestem ręką. Moją wychowawczynią była Henryka Skarżyńska, którą do dziś mile wspominam. Wszyscy chłopcy w niej się podkochiwali. Pamiętam jak przez mgłę kilku nauczycieli: Henrykę Stanisławską, Stanisława Żenczykowskiego, Cecylię Etrych, Henrykę Miłek, Józefa Ostaszewskiego i Olgę Ostaszewską.

 

Polityka wówczas mnie nie interesowała - na szczęście. Więc tylko pozostały mi mroczne wspomnienia o Władysławie Gomułce, o hasłach budowy 1000 szkół w związku ze zbliżającą się rocznicą tysiąclecia państwa polskiego. Coś zakodowałem o budowaniu i umacnianiu socjalizmu w Polsce Ludowej. Moim głównym marzeniem był dźwięk dzwonka szkolnego obwieszczającego zakończenie lekcji.

 

Wówczas w mig wpadałem do mieszkania na ul. 1 Maja 7, gdzie zostawiałem teczkę z przyborami szkolnymi i z rówieśnikami pędziliśmy na trawiastą plażę! Tę samą, która dziś, zagospodarowana i piaszczysta, cieszy mieszkańców Szczytna. W zimowe dni szusowaliśmy na łyżwach całą ulicą Barcza lub Żeromskiego, bo samochody w tamtych latach były rzadkością. Wówczas one nam przeszkadzały, a nie my im w ruchu ulicznym! Na Jeziorze Domowym Małym mieliśmy zakaz ślizgania się, ale nie zważając na następstwo bolejącego tyłka, niejeden raz do późna wyczynialiśmy tam harce.

 

Wnuczka słuchała z zaciekawieniem wywodów o moim życiu jako 12-latka, więc chciałem kontynuować swoją opowieść, ale ona raptownie przerwała, zadając ciekawe pytanie: - Polityka w wieku 12 lat również mnie nie interesuje, ale powiedz mi dziadek, co to za stwór jest ta opozycja polityczna, o której tak głośno jest wszędzie? Ja nic nie kumam...

 

- Wytłumaczę ci na przykładzie myśliwych, bo jak dobrze wiesz, jestem nemrodem, a tym samym członkiem Polskiego Związku Łowieckiego. Od dawien dawna należę do koła łowieckiego, których w naszym powiecie jest osiem i skupiają w swoich szeregach zwykle od kilkunastu do kilkudziesięciu myśliwych. Prowadzimy w tych kołach gospodarkę łowiecką w dzierżawionych obwodach leśnych lub polnych. Wyobraź sobie, że w każdym kole, co 5 lat odbywają się demokratyczne wybory władz, podobnie jak w naszym kraju. Wybierany jest nowy lub pozostaje poprzedni zarząd i wybierana jest nowa komisja rewizyjna. Teraz posłuchaj uważnie: po każdych nowych wyborach zawiązuje się „opozycja” i podejmuje próbę obalenia demokratycznie wybranych władz. W wielu kołach tworzy się tzw. cicha „opozycja totalna”, a w naszym państwie powstaje „opozycja polityczna” i natychmiast podejmuję próbę obalenia rządu. - Nadal nic nie rozumiem - oświadczyła wnuczka.


Reklama

 

Leszek Mierzejewski.

 

- Przecież nowa władza została wybrana większością głosów, więc po co z nią walczyć? Nie będę Cię dalej oświecał na przykładzie kół łowieckich, bo zaraz mi koledzy wytkną, że paskudzę we własne gniazdo! - Nie rozumiem, jeżeli to jest przykład i prawda, to nie ma czego się obawiać. -zaśmiała się wnuczka. –Zrozum, teraz nastał szczególnie trudny okres dla polskiego łowiectwa, przede wszystkim ze względu na niewypłacalność większości kół, spowodowaną odpowiedzialnością finansową za szkody w uprawach i płodach rolnych wyrządzonych przez zwierzęta łowne. Również koła borykają się z przeciwdziałaniem i rozprzestrzenianiem wirusa ASF-u, nie wspominając o utrudnieniach pandemii COVID-19 – więc w każdej chwili mogą zrobić ze mnie kozła ofiarnego.

 

Ale spróbuję wytłumaczyć ci tą „cholerną” opozycję na innym, prostszym przykładzie: dwoje ludzi przed ślubem, jako narzeczeństwo, stanowią zgraną parę. Robią wszystko zgodnie i w porozumieniu. Parę lat po ślubie, mąż lub żona (zależy kto zaczyna rządzić w małżeństwie), przechodzi do opozycji nie tyle politycznej, co społecznej. Weźmy przykładowo małżeństwo, gdzie żona trzyma ster w rządzeniu – wówczas mąż stanowi kontrast wobec wiodącej pani domu. Polega to na krytykowaniu wszelkich poczynań żony, która trzyma władzę w gospodarstwie domowym. Przejawia się to również w różnych formach buntu przeciwko jej działalności oraz przedkładaniu konkurencyjnych rozwiązań gospodarczych.

 

Opozycja męża ma na celu zmianę układu sił w domu - poprzez przejęcie władzy lub posiadanie głosu decydującego w kwestiach domowych. Taki mąż, dla swoich celów, potrzebuje poparcia, więc stara się na swoją stronę przekabacić dzieci... - Ooo, teraz to zrozumiałam! - oświadczyła wnuczka. - Ale moja kochana, żeby ci już nie gmatwać w głowie, to tylko dopowiem, że jeszcze wyróżniamy opozycję parlamentarną, pozaparlamentarną, prosystemową i opozycję antysystemową. Ale na tym zakończmy, bo wejdziemy w zakres ciemnej polityki, a na to jeszcze masz czas.

 

- Dlaczego dziadku? - Gdyż polityka to pojęcie z zakresu nauk społecznych, rozumiane na wiele sposobów. Ogólnie mówiąc jest to rodzaj sztuki rządzenia państwem, której celem jest niby wspólne dobro. Politycy pracują za pomocą manipulacji, perswazji, negocjacji, przymusu i przemocy, kontestacji i kompromisów. Więc jeszcze poczekaj z 10 lat kochana wnuczko! Chociaż znam w polityce wiele ciekawych zdarzeń, które interesują i młodzież - ale żeby nie zanudzać, przejdźmy do innego tematu!

 

- Więc dziadek dokończ temat o szczycieńskich kawiarniach i restauracjach z lat 60 i 70 XX wieku! Myślę, że tam trochę spędziłeś czasu?

- O tak! Ale wówczas lokali rozrywkowych nie było za wiele. Wszystkie były usytuowane w centrum Szczytna. Największą powierzchniowo była kawiarnia MOCCA. Usytuowana była na parterze w ciągu bloków mieszkalnych ulicy Polskiej, naprzeciw Technikum Gastronomicznego. Był to długi nieprzytulny lokal, ale jedną miał zaletę, że zawsze można było znaleźć wolne miejsce. W późniejszych czasach, gdy byłem taksówkarzem, sam tam wpadałem na kawę ze względu na pyszne ciastka i smaczną czarną, co nie wystarczało, by kawiarnia miała największe powodzenie w naszym mieście.

 

- Cooo? To ty dziadek byłeś „złotówą”? -przerwała mi zdziwiona wnuczka. - Ano zdarzyło się w mojej 47-letniej karierze zawodowej, że prawie rok, na przełomie 1981/82 r. pracowałem jako szczycieński taksówkarz. Ale nie przerywaj mi, bo właśnie do tej kawiarni schodzili się taksiarze i dziewczynki o nie najlepszej reputacji. Taksówkarze, bo mieli najbliżej od głównego postoju taxi zlokalizowanego przy dworcu PKP. Królowe nocy, gdyż zawsze tam znajdowały wolne miejsca i usłużnych „taksiarzy” do ich podwożenia.

Reklama

 

Do kawiarni DANUSIA, która była najmniejszym lokalem w Szczytnie, zachodzili sztywniacy i krawaciarze. Nie miała powodzenia, pomimo że usytuowana była w samym centrum miasta, na rogu ul. 3 Maja i Odrodzenia. Po prostu ze względu na ciasnotę było tam powietrze nasiąknięte nikotyną, bo w tamtych czasach nie było zakazu palenia w lokalach gastronomicznych. Obecnie mieści się tu sklep spożywczy. Przed nim był sklep nabiałowy.

 

Dla mnie najciekawiej, bo najgwarniej i najweselej było w kawiarni „MUSZELKA”. Zresztą popatrz na zdjęcie z tego okresu, gdzie przebywaliśmy we własnym młodzieżowym gronie.

 

Nawet sylwestra 1966/67 spędziłem w Muszelce. Do tej kawiarni ciągnęła młodzież z całego Szczytna, w jej wnętrzu spędziłem wiele, wiele godzin!

 

- Dziadek, a gdzie chodziliście na balety, tzn. po waszemu na tańce? - Ciągle wracasz do moich rozrywek, przecież nie tylko nimi żyliśmy, ale jeżeli ciebie to tak interesuje, to dawno temu, gdy na świecie jeszcze nie było ciebie ani twojej matki, nie było też dyskotek, to my całkiem nieźle balowaliśmy na prywatkach w zaciszu domowym. Ale rodzice niechętnie na to nam zezwalali - wiadomo prywatki: "Starych nie ma, chata wolna, oj będzie bal" - śpiewał wówczas Zenon Laskowik. Imprezy tego typu bywały najfajniejsze pod nieobecność "starych", czyli rodziców. Każdy przynosił, co mógł - wino składkowe, od czasu do czasu pół litra, płyty z muzyką inną, niż ta w Polskim Radio. No, czasami Trójka coś fajnego zagrała...

 

Pomimo braku "starych" impreza i tak odbywała się pod nadzorem sąsiadów. Skrzętnie potem zdawali relację rodzicom: ile to osób przyszło, ile butelek wylądowało w śmietniku, kto wyszedł podpity i czy przytulał dziewczynę. Więc „z braku laku” trzy dni w tygodniu tj. w czwartek, sobotę i w niedzielę balowaliśmy na dancingach. W Szczytnie nie mieliśmy dużego wyboru, orkiestra grała tylko w dwóch restauracjach: w ZACISZU i w LEŚNEJ. Sporadycznie, przeważnie w Leśnej, atrakcją wieczoru, trudną do przebicia był streaptees. Był to zakazany owoc, dlatego wielu amatorów ciągnęło do „Leśnej”. Nie będę cię wnusiu oszukiwał, ale wówczas nie tylko się piło, ale i tańczyło przy dobrej zagryzce. Pamiętam, że na chwile relaksu jeździliśmy (od czasu do czasu) do restauracji w Olsztynie: do Kolorowej i Pod Żagle. Tamte miejsca oświetlały jedne z najpiękniejszych neonów olsztyńskich, i był to dla nas wielki świat!

 

Leszek Mierzejewski



Komentarze do artykułu

Anna

Ooo ...na klasowym zdjęciu moja mama Alina . Przesyłam pozdrowienia od niej dla autora.

Adrian kompa

Fajnie ???? mój ojciec załapał się na zdjęciu Bernard Kompa

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama