Wtorek, 7 Maj
Imieniny: Augusta, Gizeli, Ludomiry -

Reklama


Reklama

Kardiolog, który stracił serce dla Szczytna. Historia doktora Adama Nagajewskiego


- Niewiele jest rzeczy, które mogą równać się z widokiem bijącego serca – mówi Adam Nagajewski. Lekarz kardiolog, który swoją specjalizację wybrał ponieważ zafascynował go niewielki organ o wielkiej mocy. Pracował z największymi specjalistami w kraju. Podczas operacji asystował samemu profesorowi Marianowi Zembale. Dzisiaj dba o pacjentów w szczycieńskim szpitalu.


  • Data:

Z pewnością Adam Nagajewski jest jednym z tych lekarzy, w których ręce można oddać swoje serce. Kardiolog związany jest ze szczycieńskim szpitalem od trzech lat. Sprowadziła go do nas pandemia Covid-19. Na szczęście po jej zakończeniu pozostał w murach placówki, gdzie kieruje drugim oddziałem wewnętrznym.

 

- Szczytno trochę skradło moje serce – przyznaje.

 

Medycynę musiał zrozumieć

 

Nie planował zostać lekarzem. W szkole średniej myślał o studiach inżynierskich, bo zawsze był dobry z matematyki. Prawdopodobnie liczby miał we krwi bo jego mama była nauczycielką matematyki. I to właśnie rodzicom (tata był polonistą) postanowił udowodnić, że dostanie się na studia medyczne.

 

- Pamiętam, że na rodzicach robiło wrażenie, gdy ktoś dostał się na medycynę. Postanowiłem, że udowodnię im, że to nie jest aż tak trudne – wspomina. - W medycynie wielu rzeczy trzeba nauczyć się na pamięć, a to zawsze była moja słaba strona. Wolałem uczyć się poprzez zrozumienie, tak jak w matematyce. Okazało się, że taki schemat można przenieść również na zagadnienia medyczne.

 

Kiedy dostał się na studia na Akademii Medycznej w Gdańsku udowodnił, że jego podejście jest słuszne. Państwowy Egzamin Lekarski zdał z bardzo dobrym wynikiem. Zapewnił on mu miejsce w dwudziestce najlepszych studentów w Polsce.

 

Pięć lat wśród najlepszych

 

Decyzja o wyborze specjalizacji z kardiologii przyszła bardzo naturalnie. Jeden z profesorów rozbudził jego fascynację EKG.

 

- Profesor Kozłowski pokazał studentom, ile można wyczytać ze zwykłych szlaczków. Analizowanie wyników badania po prostu mnie zafascynowało – opowiada lekarz. - Wtedy też pojawiły się pierwsze myśli o tym, aby zająć się chorobami serca. Początkowo chciałem zostać kardiochirurgiem.

 

Aby zrobić specjalizację z tej dziedziny najpierw wyjechał do Krakowa, wrócił do Gdańska, a następnie dostał się na staż w Śląskim Centrum Chorób Serca. Szpitalu, który specjalizował się wyłącznie w tej dziedzinie. Tam trafiały najtrudniejsze przypadki, w tym pacjenci czekający na przeszczep. To w Zabrzu miał możliwość kształcić się pod okien najlepszych kardiochirurgów w Polsce.

 

- Jestem ogromnie wdzięczny za to, że przez pięć lat mogłem z nimi pracować. To pozwoliło mi doświadczyć kardiologii ze wszystkich możliwych stron – mówi.

 

Z wojskiem po serce

 

Na staż przyjmował go sam profesor Marian Zembala, jeden z najwybitniejszych kardiochirurgów w historii polskiej transplantologi.

 

- Był to wyjątkowy lekarz, wybitna postać z niezwykłą charyzmą. Człowiek po prostu chciał z nim pracować. Do tego przekazywał wiedzę w wyjątkowy sposób. Miałem możliwość asystowania mu przy operacjach serca – opowiada. - Wtedy zrozumiałem, jak jest niesamowite. Niewiele jest rzeczy, które mogą równać się widokowi bijącego serca.

 

W Zabrzu był w zespole, który zajmował się, obok przeprowadzania rutynowych operacji, leczenia choroby wieńcowej czy chorych zastawek, również pobieraniem organów i ich transportem.


Reklama

 

- Wówczas w transporcie lotniczym pomagało wojsko. Cały czas towarzyszyły nam duże emocje oraz presja czasu. Od pobrania organu od dawcy mieliśmy tylko cztery godziny, aby zakończyć operację jego wszczepienia pacjentowi – wyjaśnia.

 

Nie zapomni niesamowitych rzeczy

 

To również w Zabrzu wziął udział w operacjach, które do dzisiaj dokładnie pamięta. Wyjątkowe były te u małych dzieci w pierwszych miesiącach ich życia.

 

- Proszę sobie wyobrazić, że lekarze muszą naprawić serce małego człowieka, które jest wielkości serca indyka. Jedną z moich pierwszych asyst w Zabrzu, była korekta wrodzonej wady serca u niemowlaka. To są obrazy, których się nie zapomina – zapewnia.

 

Drugą operacją, którą cały czas wspomina z wielkimi emocjami, była asysta doktorowi Romanowi Przybylskiemu, który aby naprawić serce, musiał je wyjąć z klatki piersiowej pacjenta.

 

- Dojście do serca było ograniczone. Doktor nie miał innego wyjścia. My trzymaliśmy to serce w specjalnym naczyniu (to znaczy zwykłej stalowej misce), a operator wymieniał i naprawiał zastawki. Później wszczepił serce z powrotem do klatki piersiowej - taka autotransplantacja. Wszystko poszło dobrze. Pacjent wyszedł po dwóch tygodniach o własnych siłach. To było niesamowite – opowiada.

 

Dla pacjentów ma czas

 

Czas spędzony w Zabrzu dał doktorowi Adamowi szerokie spojrzenie na choroby serca. Chociaż postanowił finalnie zostać kardiologiem, a nie kardiochirurgiem, to doświadczenie kliniczne pozwala mu skuteczniej oceniać stan pacjentów.

 

- Dzięki temu lepiej widzę, jaką drogą pójść, jakie metody leczenia zastosować. Czy możemy leczyć pacjenta ambulatoryjnie czy powinniśmy już szukać rozwiązań bardziej inwazyjnych – wyjaśnia. - Dzisiejsza kardiologia jest na bardzo wysokim poziomie. Mamy wiele możliwości pomocy osobom z chorym sercem. Na rynku są dostępne nowoczesne leki.

 

Oprócz pracy na oddziale, doktor Nagajewski przyjmuje pacjentów w poradni kardiologicznej działającej przy szpitalu. Do każdego z nich stara się podchodzić indywidualnie.

 

- Nie lubię się spieszyć, wiem, że czasami pacjenci w poczekalni się złoszczą, bo moje badania trwają często o wiele dłużej niż w założeniu powinny, ale nie wyobrażam sobie, że mógłbym coś przeoczyć. Wypuścić z gabinetu pacjenta bez pewności, że przeprowadziłem badanie dobrze – wyjaśnia.

 

Kardiologia w Szczytnie jest potrzebna

 

W szczycieńskim szpitalu odnalazł miejsce dla siebie. Widzi potrzeby mieszkańców i możliwości, jakie ma nasz szpital.

 

- Uważam, że dysponujemy zapleczem, aby stworzyć oddział kardiologiczny. Szpital posiada bardzo dobrej jakości sprzęt oraz specjalistów, którzy chcą tu pracować – mówi. - Niestety, jego utworzenie nie zależy wyłącznie od dyrekcji szpitala i lekarzy, a od Narodowego Funduszu Zdrowia. To tam musi ten pomysł spotkać się z akceptacją i zrozumieniem.

Reklama

 

Każdy pacjent jest dla doktora Adama ważny. Doświadczenie nauczyło go, że w medycynie nic nie można brać za pewnik.

 

- Są sytuacje, w których walczymy o pacjenta miesiącami, wydaje nam się, że będzie dobrze, ale dzieje się coś czego nie mogliśmy przewidzieć i pacjent odchodzi. Bywa też tak, że wszystko wskazuje na to, że stan jest tak ciężki, że boimy się, że nasze działania nie są w stanie pomóc, a za jakiś czas chory sam wychodzi ze szpitala – mówi.

 

Wiele rzeczy zostaje w człowieku

 

Jak przyznaje doktor najtrudniejszym czasem w jego zawodowej karierze, był Covid-19. Na to, co przyszło nagle, nikt nie był przygotowany. Kiedy rozpoczął pracę w Szczytnie, 2 grudnia 2020 roku, nie spodziewał się, jak trudne to będzie wyzwanie, zwłaszcza, że został koordynatorem oddziału covidowego.

 

- Na naszych oczach odchodzili ludzie. Każdego dnia umierali pacjenci. Chociaż robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, by ich uratować. To były chwile, w których lekarz zastanawia się o co chodzi? Czemu nie jesteśmy w stanie tego zatrzymać, poczucie bezsilności jest wyczerpujące – wspomina.

 

Często wraca pamięcią do pacjentów, których wirus pokonał. Również do młodego mężczyzny, o którego walczyli ponad trzy miesiące.

 

- Chorował na białaczkę, jego organizm nie był w stanie pokonać wirusa. Były chwile, że myśleliśmy, że będzie dobrze, niestety wirus okazał się silniejszy. Zanim odszedł podziękował nam wszystkim, że o niego walczyliśmy. Jego świadomość i pogodzenie z tym co może nadejść było niesamowite. Takie sytuacje zostają w człowieku bez względu na to jak jesteśmy silni psychicznie – mówi.

 

Ma dystans do świata

 

Prywatnie doktor Nagajewski jest ojcem czworga dzieci: Jacka (18 lat), Oli (14 lat), Ewy (11 lat) i Basi (4 lata). Wszystko wskazuje na to, że najstarsza dwójka pójdzie w jego ślady i swoją przyszłość zwiąże z medycyną. Aby zachować życiowy balans doktor do wielu rzeczy podchodzi z przymrużeniem oka. Lubi sobie pożartować, a stres najchętniej odreagowuje aktywnością fizyczną i grą na gitarze z przyjaciółmi - urologiem Robertem i inżynierem Bartkiem.

 

- Kiedy tylko mam okazję, staram się biegać i spacerować z psem. Jeżdżę konno. Pozwala mi to nabrać dystansu i naładować baterie – mówi.

 

Nieustannie podnosi i rozwija swoje umiejętności. Uczestniczy w licznych kongresach i wydarzaniach z zakresu kardiologii.

 

- W pracy lekarza niezwykle ważne jest podążanie za rozwojem medycyny i nie ma tu znaczenia czy pracujemy w dużym czy małym ośrodku medycznym. Wszędzie musimy skutecznie pomagać pacjentom – podsumowuje.

 

 



Komentarze do artykułu

Małgorzata

Byłam pacjentką pana doktora w Dobrym Mieście. Wspaniały lekarz. Bardzo żałuję, że pan doktor już nie pracuje tu. Szkoda.

Aaa

Cudowny lekarz szkoda że Pan nas opuścił ale nie dziwię się tu nie było szans na rozwój życzę powodzenia i dziękuję

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama