Poniedziałek, 6 Maj
Imieniny: Beniny, Filipa, Judyty -

Reklama


Reklama

Doktor Tatsiana Hancharuk zamieniła białoruskie Grodno na polskie Szczytno (rozmowa „Tygodnika Szczytno)


Początkowo marzyłam, aby być lekarzem ginekologiem, ale z czasem zrozumiałam, że chcę być po tej drugiej stronie porodówki. Noworodki, ich pierwsze uśmiechy, radość rodziców, to niepowtarzalne chwile. Jedyne. Wyjątkowe. Nie da się ich powtórzyć – mówi z ogromną radością Tatsiana Hancharuk, lekarz pediatra, koordynator oddziału noworodkowego szpitala w Szczytnie.



Kontynuujemy nasz cykl prezentujący medyków szpitala w Szczytnie. Dziś przedstawiamy doktor Tatsianę Hancharuk. To lekarz pediatra, która od ubiegłego roku pracuje w szczycieńskiej placówce. Jest koordynatorem oddziału noworodkowego. Jej koledzy i koleżanki ze szpitala mówią o niej: „radość i życzliwość w jednym” lub „Nasza Tatianka”. Z kolei rodzice małych pacjentów zachwycają się jej profesjonalizmem i otwartością. - Tak życzliwej, uśmiechniętej i potrafiącej słuchać oraz pomóc lekarki już dawno nie widziałam – mówi jedna z mam. - Zawsze ma czas dla naszych dzieci, dla nas. Oby więcej takich lekarzy w Szczytnie.

 

Z imienia i nazwiska można wywnioskować, że nie jest pani Polką.

 

Urodziłam się i mieszkałam w Grodnie. Do Polski przyjechałam dokładnie 22 lutego 2022 roku. Jestem tu niespełna rok, choć czuję się tu już niemal jak w domu (śmiech). Spotkałam się z ogromną życzliwością. Szczytno to naprawdę piękne miasto. Choć sporo mniejsze niż ponad 320-tysięczne Grodno w Białorusi.

 

Ma panie polskie korzenie?

 

Owszem. Moja babcia Jadwiga Korzeniewska była Polką. Niestety, już nie żyje. Zmarła w wieku 70 lat. Moja mama była późnym dzieckiem, bo babcia urodziła ją, gdy miała już 42 lata, więc ja osobiście, niestety, babci nie poznałem. Bo też byłam takim późniakiem (śmiech). Babcia mieszkała w zachodniej cześć dzisiejszej Białorusi. Wówczas były tam jeszcze polskie czasy. Z opowieści wiem, że chodziła do polskiej szkoły, że niechętnie chciała uczyć się języka rosyjskiego. Niestety, wszystkie jej dokumenty zostały utracone i dlatego nie mam Karty Polaka. Przyznam, że jest to spore utrudnienie, aby legalnie być i pracować w Polsce. Mam na razie czasowy pobyt. Potem będzie kolejny i w końcu, po 5 latach w Polsce będę mogła starać się o obywatelstwo.

 

Doskonale mówi pani po polsku.

 

Jeszcze nie tak, jakbym chciała, ale ten język przyszedł mi bardzo łatwo. Po 7 miesiącach nauki ogarnęłam poziom B1, a dodam, że zaczynałam od alfabetu (śmiech). Teraz dużo czytam, oglądam polskie filmy, rzadko zdarza mi się, aby brakowało mi jakiegoś słówka.

 

Ile pani ma lat, jeśli mogę zapytać?

 

36.

 

Od razu trafiła pani do Szczytna? Jak to się stało?

 

To Szczytno samo mnie znalazło (śmiech). Wcześniej do Szczytna przyjechała moja koleżanka Anastazja. Pracuje na oddziale dziecięcym. Kiedy dowiedziała się, że szpital szuka pediatry na zastępstwo za doktora Sagana, który chciał odejść na emeryturę, powiedziała dyrektorowi, że ma koleżankę w Grodnie, która pracuje w szpitalu trzeciego stopnia. Mówiła o mnie (śmiech). Gdy otrzymałam propozycję pracy w Szczytnie pomyślałam, dlaczego nie spróbować. Przecież w każdej chwili, jak coś będzie nie tak, będę mogła wrócić. Ale dziś o powrocie nie myślę, zakochałam się w tym mieście, w niezwykłych ludziach, z którymi na co dzień współpracuję. Lekarze, pielęgniarki, położne... to niezwykły zespół pełen pasji i chęci pomagania dzieciom i ich matkom. Piękna sprawa.

 


Reklama

Jak pani ocenia Szczytno?

 

Fajne miasto. Spokojne. Czuję się tu znakomicie. Wszystko jest na miejscu: szkoła, dom, sklepy, praca. Nie tracę czasu na dojazdy, które w Grodnie odbierały część życia. Przyjechałam do Szczytna ze swoją 7-letnią córką Alicą. Najpierw poszła do przedszkola, teraz jest w pierwszej klasie podstawówki. Wynajmuję tu mieszkanko. Jest naprawdę bardzo dobrze (śmiech).

 

Od jak dawna jest pani lekarzem?

 

Medycynę kończyłam w Grodnie w 2013 roku. Ale wcześniej uczęszczałam do koledżu medycznego w Mińsku, po którego ukończeniu zostałam ratownikiem medycznym. Przez 6 lat studiów pracowałam w stacji pogotowia, bo nauka medycyny szła mi bardzo łatwo, a nie chciałam tracić czasu na inne rzeczy. Uwielbiam robić coś dla ludzi. Praca w pogotowiu była znakomitą szkołą życia. Można było pomagać osobom dorosłym, dzieciom w różnych stanach, sytuacjach. Naprawdę bardzo wiele się tam nauczyłam. Nabrałam też pokory.

 

Od razu chciała być pani pediatrą?

 

Początkowo marzyłam, aby być lekarzem ginekologiem, położną, ale za jakiś czas zrozumiałam, że chcę być po innej stronie porodówki. Noworodki to największa moja pasja.

 

Skąd ta nagła zmiana marzeń?

 

Jako młody lekarza po studiach pracę zaczynałam w obwodowym szpitalu dziecięcym w Grodnie i od razu na OIOM-ie noworodkowym, czyli od początku miałam do czynienia z najtrudniejszymi przypadkami. Potem przeniosłam się do ośrodka prenatalnego szpitala obwodowego również w Grodnie i tam pracowałam na OIOM-ie wcześniaków. To były moje najlepsze, najsłodsze dzieci. Nie da się tego opisać. Kilogramowe dziecko, półtorej kilograma – takie maluszki i widzisz, jak z twoją opieką, pomocą rosną na twoich rękach. Potem wychodzą ze szpitala zdrowe. To było dla mnie największe szczęście. Kiedy można było pokazać je ich rodzicom, dostrzec w ich oczach tę radość. Niepowtarzalne chwila. Każda inna. Ale każda szczęśliwa.

 

Czy łatwo było przejść przez formalności prawne, aby dyplom medyka był uznany w Polsce?

 

Trafiłam do Szczytna w czasie pandemii, dlatego załapałam się na program covidowy. Przyjechałam tu w lutym, a zawód lekarza w Polsce mogłam już wykonywać od 1 maja. Od sierpnia jestem koordynatorem oddziału noworodkowego szpitala w Szczytnie.

 

Praca w Grodnie różni się od tej w Szczytnie?

 

Nawet bardzo. W Szczytnie jestem jedynym specjalistą neonatologiem. Pracy jest sporo, bo czas mamy specyficzny, jest mnóstwo przeziębień wirusowych, chorują matki, dzieci, nawet od razu po urodzeniu. W grudniu miałam dwa przypadki zapalenia płuc. Jedno dziecko trafiło do Olsztyna, z drugim daliśmy sobie radę tu, na miejscu. Wiem, jak ważną pracę wykonuję i wiem, że zawsze przyjdę na pomoc moim kolegom, koleżankom lekarzom. Zawsze mam przy sobie komórkę. Jeśli jest tylko jakiś stan zagrożenia życia dziecka pędzę do szpitala. Nie ma nic cenniejszego od życia.

Reklama

W Grodnie pracy było zdecydowanie więcej, bo były dni, gdy nawet nie było czasu, aby napić się kawy, ale było tam więcej lekarzy takich jak ja. Był inny komfort psychiczny. W Szczytnie wciąż muszę trzymać rękę na pulsie. Kosztuje mnie to więcej emocji, jest więcej odpowiedzialności. Ale nie narzekam, bo naprawdę uwielbiam swoją pracę.

 

To ile dzieci przeszło już przez pani ręce?

 

Oj, nigdy nie liczyłam (śmiech). Ale sporo. Tylko w ubiegłym roku w szpitalu w Szczytnie urodziło się 336 dzieci. 13 noworodków przekazaliśmy do Olsztyna, do szpitala o wyższej referencyjności. Z resztą poradziliśmy sobie sami. Leki, lekarzy mamy dobrych. Takim małym moim marzeniem jest nowy sprzęt oddechowy dla tych maluszków. Ale wiem, że dyrekcja pracuje, aby pozyskać te urządzenia.

 

Jak pani ocenia szpital w Szczytnie?

 

Jest to naprawdę dobra placówka. Lekarze, personel medyczny jest czuły i opiekuńczy, mówię o tym, bo to jest naprawdę ważne dla pacjentów. Lokalowo, sprzętowo też jest nieźle.

 

Zostanie pani na zawsze w Szczytnie?

 

Na razie na pewno Szczytno. Ale co przyniesie przyszłość, tego nie wiem. Kiedyś myślałam, że nigdy nie wyjadę z Grodna, a dziś jestem tu. Prawo wykonywania zawodu mam na razie na 5 lat, przez ten czas muszę nostryfikować dyplom, czyli zdać polskie egzaminy na lekarza. Jak to zrobię, to chciałabym nadal pracować w szpitalu w Szczytnie, ale nie ukrywam, że chętnie wzięłabym jakieś dyżury w szpitalu o wyższej referencyjności na przykład w Olsztynie, aby się rozwijać. To drugie takie moje małe marzenie (śmiech). Zawód lekarza wymaga nieustannego dokształcania.

 

Czym interesuje się pani prywatnie?

 

Prowadzę zdrowy tryb życia. Siłownia, sauna, z córką jeżdżę na basen, uwielbiamy jazdę na rolkach. Ale jeśli nie byłabym lekarzem, to zostałabym kreatorką odzieży damskiej (śmiech). Naprawdę uwielbiam wymyślać kobiece kreacje, ciuchy. Drugą moją ogromną pasją jest malarstwo. Maluję obrazy.

 

Dlaczego w takim razie medycyna wygrała ze sztuką?

 

Właściwie to nie pamiętam już. Jako nastolatka oglądałam dużo filmów z lekarzami i tak to jakoś wyszło. Brat mojej babci był znanym chirurgiem w Grodnie. Docentem. Może to on mnie zainspirował. Moja mama była z kolei pielęgniarką.

 

A jakie ma pani prywatne marzenie?

 

Marzę o własnym domku, ogródku. Ale chciałabym, aby nie był on w samym Szczytnie, ale gdzieś poza miastem, najlepiej w lesie (śmiech). Chciałabym też mieć nieco więcej czasu na artystyczne hobby, by robić piękne obrazy. Marzę też o wystawie...



Komentarze do artykułu

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama