Czwartek, 9 Maj
Imieniny: Grzegorza, Karoliny, Karola -

Reklama


Reklama

Maciej Zakościelny przyciągnął tłumy, rozmowa „Tygodnika Szczytno”


Na spotkanie z Maciejem Zakościelnym przybyła potężna rzesza jego fanów. Głównie płci nadobnej. Kolejka po autograf nie miała końca, a chętnych do wspólnego zdjęcia też było bez liku. Nic dziwnego, bo aktor cieszy się zasłużoną popularnością. Okazją była emisja najnowszej produkcji filmowej z jego udziałem - komedii „Miszmasz czyli kogel-mogel 3”, którą do szczycieńskiego MDK-u przywiozło Objazdowe Kino Visa. „Tygodnik Szczytno” miał możliwość przeprowadzenia krótkiego wywiadu.


  • Data:

Mówi się o tobie, że zawodowo jesteś ryzykantem, który rzadko korzysta z pomocy kaskadera. Podczas realizacji filmowych nie boisz się wskoczyć do jadącego pociągu, ani też brać udziału w scenach pościgów, pędząc samochodem 160 km na godzinę. Filmowy twardziel, który dla przyjemności gra na skrzypcach koncerty Wieniawskiego. Zdaniem niektórych - polski Brad Pitt. A jak to jest naprawdę?

 

Jestem normalnym człowiekiem, który nie lubi etykiet. To, o czym mówisz, mogło być kiedyś, a teraz jestem dużo mądrzejszy i już nie wskakuję do jadących pociągów i nie chcę tego robić, ponieważ mam dwóch synów. Po prostu – wszystko się zmienia i uważam, że chciałbym jeszcze zagrać w innych filmach, w których niekoniecznie będę skakał i złamię na przykład sobie nogę. Dla jednych będę polskim Bradem Pittem, a dla innych Maćkiem Zakościelnym.

 

 

Lubisz grać w produkcjach filmowych o tematyce historycznej, których jest sporo w twoim dorobku. Dlaczego wybierasz takie role, które pozwalają ci się przenosić w czasie?

 

Myślę, że lubię te role, które ode mnie czegoś wymagają. Ważne jest dla mnie, w jakich trudnych sytuacjach i okolicznościach znajdowali się bohaterowie, których gram. Na przykład w trakcie produkcji „Czasu honoru” dość często się zastanawiałem, jak moi rówieśnicy żyli w tamtych trudnych dla nich czasach. Granie tych postaci z zupełnie innej epoki pozwalają mi się zastanowić nad tym, kim byli, jak żyli i jak się zachowywali. Takie przemyślenia skłaniają mnie do tego, żeby nie grać siebie, ale postać ze scenariusza.

 

Rolę Bronka Wojciechowskiego z „Czasu honoru” grałeś nieprzerwanie prawie sześć lat. To dość długo. Czy mocno zidentyfikowałeś się ze scenariuszową postacią?

 

Każdy z sezonów składał się z trzynastu odcinków. Przygotowanie każdego z tych sezonów zajmowało nam, aktorom „Czasu honoru”, od trzech do czterech miesięcy w roku. Ale grane przez siebie postaci „nosiliśmy” w sobie przez całe dwanaście miesięcy, bo było to nieodzowne do tego, aby móc się przygotować do kolejnego sezonu. Podczas realizacji serialu mieliśmy mało czasu na próby. Każda kolejna seria „Czasu honoru” była bogatsza od poprzedniej, jeśli chodzi o wielowymiarowość postaci. Właściwie już po zakończeniu pierwszej serii doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z tego, kogo graliśmy i na tyle silnie się zidentyfikowaliśmy z naszymi filmowymi postaciami, że z góry wiedzieliśmy, jak w pewnych momentach się zachowają, co zrobią lub też powiedzą.


Reklama

 

 

Ktoś dawno temu stwierdził, że rola nie musi być główna, ważne jest, żeby była ciekawa. W swoim aktorskim dorobku masz ich sporo. Czy jest jakaś, która była do tej pory najważniejsza bądź też najtrudniejsza?

 

Dziś w Szczytnie spotykamy się z okazji najnowszego filmu „Kogel Mogel 3”. W obrazie przypadła mi rola Piotra Wolańskiego, którą uważam za jedną z najtrudniejszych, mimo że było to tylko kilka scen. Dlaczego trudna? Otóż grałem rolę chłopaka, który jeszcze trzydzieści lat temu był dzieckiem i musiałem stworzyć postać, którą większość widzów pamięta jako małego chłopca. Jaki on jest dziś i na kogo wyrósł? To były główne pytania, jakie stawiałem przed samym sobą. Pytania trudne, a jeszcze trudniejsze było znalezienie na nie odpowiedzi. To mi dosłownie nie dawało spać. Z jednej strony przed widzami trzeba było w jakiś sposób uszanować tę postać jako dziecka, a z drugiej strony trzeba było stworzyć kogoś nowego, bo przecież starsi o trzydzieści lat jesteśmy już zupełnie innymi ludźmi.

 

Schodzisz z planu zdjęciowego, wracasz do domu i…

 

Witam się z moimi ukochanymi synkami, z których starszy ma 2,5 roku, natomiast młodszy 10 miesięcy. Poza rodziną moją pasją jest muzyka i sport. Nie komponuję muzyki, ale gram. Mam swój zespół, z którym jeździmy i gramy swing i jazzowe standardy. Moją rolą w naszej grupie jest wokal oraz gra na skrzypcach. A jeśli chodzi o sport, to sztuki walki i rolki.

 

 

 

Czyli ciebie osobiście minione trzydzieści lat aż tak bardzo nie odmieniły. Nadal pasjonujesz się tym, czym zajmowałeś się w dzieciństwie i młodości. Pobierałeś lekcje gry na skrzypcach, które były przeplatane treningami karate, a w okresie późniejszym zdecydowałeś się na szkołę filmową...

Reklama

 

Cieszę się, że jestem zlepkiem takich skrajności, bo z jednej strony o tamtym moim okresie życia można powiedzieć – wrażliwy muzyk, romantyk grający na skrzypcach, a z drugiej strony karateka. Jednak to nie wszystko. Dodatkowo dość intensywnie jeździłem na rolkach i deskorolce. Podczas jednego z takich treningów połamałem palce u ręki, co na jakiś czas nie pozwoliło mi na naukę gry na skrzypcach. Ale po wyleczeniu dłoni bardzo szybko do nich wróciłem. A dlaczego grałem na skrzypcach? Zadecydował o tym zupełny przypadek. Otóż chciałem nauczyć się grać na gitarze, ale w szkole muzycznej nie było odpowiedniego nauczyciela, więc wybrałem skrzypce. Dziś gram zarówno na jednym, jak i na drugim instrumencie. A czy się zmieniłem jak mój bohater z trzeciego „Kogla-mogla”? Na pewno. Ale tak jak w nim musiałem zostawić jakieś ślady dzieciństwa, tak i moje pozostały we mnie. I taki jest chyba mój dzisiejszy portret. Trochę Maćka, sporo Macieja Zakościelnego – obraz poskładany z różnego rodzaju emocji i zainteresowań, a przede wszystkim doświadczeń.

 

Dziękuję za rozmowę

 

Robert Arbatowski



Komentarze do artykułu

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama