Niedziela, 28 Kwiecień
Imieniny: Bogny, Walerii, Witalisa -

Reklama


Reklama

Władysław Kwiatkowski stulatek w kwiecie... siły. Żołnierz Armii Krajowej z Leman w kwietniu skończy 100 lat!


Takiej siły i poczucia humoru Władysławowi Kwiatkowskiemu z Leman może pozazdrościć niejeden 20-latek. Gdy nasz dziennikarz odwiedził go w domu, ten rąbał drewno w piwnicy. Pan Władysław to żołnierz Armii Krajowej. 3 kwietnia skończy 100 lat!



Władysław Kwiatkowski urodził się w 1923 roku we wsi Łęg Przedmiejski koło Ostrołęki. Według dokumentów 3 kwietnia.

 

- Ale mój tata mówił mi, że było to 6 kwietnia – mówi z uśmiecham pan Władysław. - Takie były wówczas czasy, że kilka dni w tą, czy tamtą, dla nikogo nie miało znaczenia.

 

Rodzice pana Władysława mieli niewielkie gospodarstwo rolne.

 

- 20 morgów – wspomina pan Władysława. - Na dzisiejsze to jakieś 11 hektarów.

 

Przed wojną pan Władysław uczył się w szkole w Łęgu. Gdy wybuchła wojna miał niewiele ponad 16 lat.

 

- Dla wszystkich był to szok – wspomina. - Uciekało się za Narew, bo myśleliśmy, że tam będzie obrona. My poszyliśmy do Ostrołęki, bo był tam piąty pułk kawalerii. Mieliśmy nadzieję, że odstraszy Niemców. Front poszedł jednak na Łomżę, a potem na Różan. Drugą stroną niż się spodziewaliśmy.

 

Władysław Kwiatkowski trafił do Armii Krajowej. Dosłużył się tam stopnia podporucznika.

 

- Wciągnął mnie tam mój starszy o 12 lat brat – wspomina kombatant. - Antek i nasza ciotka Jadwiga zajmowali się tam poważnymi rzeczami, ja jako młody chłopak roznosiłem meldunki, wiadomości, listy. Organizowaliśmy też przerzucanie partyzantów przez Narew. Znaliśmy doskonale te tereny.


Reklama

 

Po wojnie rodzice pana Władysława przenieśli się pod Szczytno.

 

- Po naszym gospodarstwie w Łęgu nie pozostał ślad po wojnie – mówi ze smutkiem. - Budynki były zniszczone, chałupy rozebrane. Z chlewów tylko dachy leżały na ziemi... krowy zginęły, koń też. Wszystko trzeba było zaczynać od początku. Tata zapisał się tu na ziemię i tak trafiliśmy do Leman. Jestem tu od 1947 roku.

 

Rok później właśnie w Szczytnie pan Władysław poznał swoją żonę Małgorzatę.

 

- Byliśmy małżeństwem przez 65 lat – mówi. - Przyszła kiedyś do mojej siostry. Mama kazała mi ją odprowadzić wieczorem do domu. I odprowadziłem tak, że się w sobie zakochaliśmy – śmieje się pan Władysław. Niestety, Małgosia w 2013 roku zmarła – dodaje ze smutkiem. - Pochodziła z makowskiego powiatu, ale tak jak i ja trafiła do Szczytna z rodzicami po wojnie.

 

Para wychowała 7 dzieci. Ma też 15 wnuków.

 

- Prawnuków jest chyba 21, ale musimy to dokładnie policzyć, bo już się pogubiłem – śmieje się staruszek. - I muszę panu powiedzieć, że mam już jednego praprawnuczka – dodaje z dumą. Ostatnio mnie odwiedził. Ma półtora miesiąca.

Reklama

 

O czym pan Władysław jeszcze marzy?

 

- Chciałbym jeszcze pożyć trochę – mówi pewnie. - Modlę się o to każdego dnia. Modlitwa w ogóle daje mi radość, to mój sekret na długowieczność. Wiara trzyma przy życiu. Każdego dnia przypominam się Panu Bogu - podkreśla i pokazuje niewielką książeczkę z piętnastoma modlitwami. - Dlaczego chcę żyć? Bo życie daje mi przyjemność – odpowiada jednocześnie. - Lubię też cieszyć się obecnością mojej rodziny, wnuków, praprawnuków.

 

Zawodowo pan Władysław był stolarzem. Na ścianie wisi nawet dyplom mistrzowski z 1959 roku. Pracował w Szczytnie w spółdzielni Zryw.

 

Mimo swoich niemal 100 lat pan Władysław tryska humorem i energią. Ma mocny, żołnierski uścisk dłoni, o czym sami mogliśmy się przekonać.

 

- Silne ręce to mój skarb – mówi z uśmiechem.

 



Komentarze do artykułu

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama