Sobota, 20 Kwiecień
Imieniny: Agnieszki, Amalii, Czecha -

Reklama


Reklama

W strażackim i medycznym mundurze


Kontynuujemy nasz cykl prezentacji ratowników medycznych pogotowia ratunkowego w Szczytnie. Dziś przedstawiamy sylwetkę Janusza Wiśniewskiego. To mieszkaniec Rozóg, który z ratownictwem medycznym związany jest od 19 lat, a od 30 - z jednostką OSP Rozogi.


  • Data:

Jak to się stało, że zdecydował się pan na zawód ratownika medycznego?

 

Było w tym trochę przypadku. Zanim na poważnie zainteresowałem się ratownictwem, próbowałem swoich sił w innych zawodach. Byłem między innymi kierowcą tira w transporcie międzynarodowym, zajmowałem się też uprawą pieczarek. Był to czas, gdy szukałem swojego miejsca. Ale też czas, gdy zawód ratownika medycznego dynamicznie się rozwijał. Zaciekawił mnie. Na poważnie zacząłem się nim interesować.

 

I?

 

Od 1991 roku związany byłem z Ochotniczą Strażą Pożarną w Rozogach, byłem tam kierowcą oraz konserwatorem. Wyjeżdżając do zdarzeń spotykałem ratowników, widziałem ich pracę. Rozmawiałem z nimi. Kropla drążyła przysłowiową skałę (śmiech). Kraj się powoli normował, ale 19 lat temu wciąż było trudno było o stałą, pewną pracę. Mając 35 lat podjąłem decyzję, że zostanę ratownikiem medycznym. Była to szansa na zawodową i życiową stabilizację.

 

Ale nie jest to łatwy zawód.

 

Zdecydowanie nie. Łączy się z mnóstwem stresu. Co prawda, jako strażak, miałem już do czynienia z wypadkami, śmiercią, tragediami, ale dopiero ratownictwo medyczne pokazało, jaki to jest ogrom zdarzeń i jak mocno to oddziałuje na psychikę.

 

Czyli kiedy został pan dokładnie ratownikiem medyczny?

 

W 2002 roku zacząłem w Spychowie, jako kierowca karetki. W 2004 roku ukończyłem szkołę ratowników medycznych i przeniosłem się do pracy w Szczytnie, ale dyżury miałem nadal też w Spychowie.


Reklama

 

 

Czym ta praca różni się od pana poprzednich zajęć zawodowych?

 

Oj, tego nie da się porównać. To jest zupełnie inna specyfika, inna odpowiedzialność. Tu pracuje się wyłącznie z ludźmi i odpowiada się za to, co najcenniejsze, za ich życie i zdrowie. Z jednej strony ta praca bardzo wciąga, staje się pasją, ale z drugiej podsuwa człowiekowi wiele pytań o sens.

 

O sens?

 

Widząc tyle ludzkich tragedii zawsze pojawia się mnóstwo pytań: dlaczego, kto, co o tym decyduje, że takie rzeczy przytrafiają się ludziom...

 

Znalazł pan odpowiedź?

 

Nie. Ale widząc to, co my, chyba łatwiej jest cieszyć się życiem, chwilą, bo wiemy, jak bardzo to życie może być ulotne. Wiemy, że najważniejszy jest drugi człowiek, rodzina, a nie dobra doczesne.

 

Pamięta pan swój pierwszy wyjazd?

 

Nie bardzo, ale jeden z pierwszych to wyjazd do porodu w domu, czy wypadków komunikacyjnych. Te drugie nie robiły na mnie większego wrażenia, bo w takich akcjach brałem udział już jako strażak.

 

Czym różni się bycie ratownikiem medycznym od ratownika strażackiego?

 

Różnic jest sporo, ale główne to uprawniania. Z mojej perspektyw najważniejsze jest jednak to, że coraz lepiej się uzupełniamy, współpracujemy. Wśród strażaków jest coraz więcej ratowników medycznych i po specjalistycznych szkoleniach z zakresu udzielania pierwszej pomocy przedmedycznej, więc doskonale wiedzą, na czym polega nasza praca. Często nas wspierają. Dzięki temu skuteczniej możemy nieść innym pomoc.

Reklama

 

Jest jakiś wyjazd, który najbardziej utkwił panu w głowie?

 

Sam wyjazd to nie, ale jeden nocny dyżur tak. Kilka lat temu w okolicach Klonu, Wilamowa doszło do wypadku fiata 126 p. Jedna osoba tam zginęła, cztery inne były poważnie ranne. Było dużo krwi, dużo bólu i cierpienia. Pracowały tam chyba ze cztery karetki. Gdy odstawiliśmy swojego pacjenta do szpitala miałem nadzieję na odpoczynek, a tymczasem dostaliśmy kolejne wezwanie i pojechaliśmy do zderzenia motocyklisty z samochodem osobowym. Kolejna śmierć i kolejna krew. Pamiętam to, bo było tego za dużo jak na jedną noc. Trudno było to poukładać w głowie.

 

 

To duży ciężar...

 

Niestety tak, bo nie można od tego uciec. Pomaga rozmowa z kolegami, z rodziną, ale każdy radzi sobie z tym na swój sposób. Wiemy, że mamy taką pracę, ale czasami trzeba to z siebie jakoś zrzucić. Dla mnie taką ucieczką jest praca na działce i jazda na rowerze. Uwielbiam też ten czas spędzać ze swoją rodziną, żoną Krystyną i dziećmi Bartłomiejem i Agatą. Myślę, że gdy ktoś na co dzień styka się z takim tragediami, bardziej docenia takie, wydawałaby się, zwykłe rzeczy...

 



Komentarze do artykułu

Napisz

Reklama


Komentarze

Reklama