Piątek, 29 Marca
Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona -

Reklama


Reklama

Tańczące życie pana Mirosława


Mirosław Łachacz prowadzi stowarzyszenie „Tanecznik”, którego oczkiem w głowie jest Zespół Pieśni i Tańca Jedwabno. Ma ten zespół tyle lat, ile pan Mirek mieszka w Jedwabnie i tyle, ile on w nim pracuje. To jedyny zespół folklorystyczny w naszym powiecie, który może się pochwalić tak długą historią. A tę zawdzięcza między innymi także Mirosławowi Łachaczowi. Skąd u przedsiębiorcy takie zamiłowania? O tym, między innymi, rozmawiamy.


  • Data:

Urodził się pan w...

 

Jedwabnie, dokładnie w 1962 roku, chociaż rodzice mieszkali w Burdągu i tam się wychowywałem. Rodzice zaś przybyli na Mazury z Kurpiów, mama z okolic Myszyńca, a tata z okolic Czarni. Ale to tam się jeszcze poznali i pobrali. Do Burdąga przyjechali dla ziemi, którą wówczas jeszcze rozdawano. Zajmowali się rolnictwem, ale mieli też czas na... No, na wiele innych życiowo ważnych rzeczy. Mam sześciu braci i jedną siostrę. Rodzynek hołubiony przez wszystkich, ale i tak narzekała, bo jako najstarsza musiała po nas sprzątać. A było pewnie co, po jednak siedmiu chłopaków sporo potrafiło narozrabiać.

 

Czyli na podwórku było was tak z pół drużyny piłkarskiej...

 

Raczej strażackiej. Bo wszyscy, łącznie z ojcem, należeliśmy do OSP. Dziś już nie. Część braci mieszka w Niemczech. W kraju jest nas trzech, ale życie, wiek i zdrowie, a też i parę innych okoliczności spowodowało, że już strażakami nie jesteśmy. Dawniej... ech, praktycznie cała drużyna młodzieżowa w Burdągu to była jedna rodzina – dosłownie i w przenośni.

 

 

 

 

I w Burdągu nauka?

 

Do czwartej klasy podstawówki. Później już w Jedwabnie, dalej Szczytno... Mogę nawet dodać, że zostałem zawodowym masarzem i już jako 17-latek pracowałem w masarni w Jedwabnie. Później, w latach 90., nawet jakiś czas prowadziłem w Jedwabnie prywatną masarnię, ale czasy się zmieniały, prawo też i lokalne firmy o tej specjalności nie miały racji bytu. Zresztą wtedy już byłem żonaty z Justyną, z trójką dzieci, więc trzeba było myśleć o rodzinie. W międzyczasie ukończyłem jeszcze technikum gastronomiczne, ale ostatecznie rozstałem się z dziedziną spożywczą.

 

Czyli drogę zawodową miał pan dość burzliwą?

 

Owszem, tym bardziej, że na tym nie koniec. Po rozstaniu z masarnią próbowałem zostać handlowcem i miałem sklep w Olsztynie, ale zbankrutowałem. Następnie „handlowałem” tu i ówdzie na rzecz innych właścicieli, aż w końcu przestało mi się to podobać i zupełnie zmieniłem fach. Zacząłem pracować z bratem glazurnikiem i po kilku latach praktyki też nim zostałem. I jestem.

 

Można więc powiedzieć, że nie jest pan zbyt trwały w uczuciach, przynajmniej zawodowo. Tylko tańcowi jest pan wierny już 35 lat...

 

I Justynie... Dokładnie tyle samo lat. Żona mieszkała w Jedwabnie, po ślubie, w 1983 roku, przeprowadziłem się do niej i wstąpiłem do zespołu, który właśnie wtedy powstawał. Ze dwa lata później zbudowaliśmy własny dom, na świat zaczęły przychodzić dzieci, a ja... Cóż, pracowałem i tańczyłem, może czasem w odmiennej kolejności.

 

 

 

 


Skąd impuls, by zająć się tańcem, folklorem?

 

To „wina” inicjatorki i założycielki zespołu Urszuli Siudek. Była sekretarzem gminy i znała chyba wszystkich w Jedwabnie. Przypuszczam, że sama wytypowała, na podstawie własnej wiedzy, osoby, które jej zdaniem nadawały się do zespołu. W każdym razie oboje z żoną otrzymaliśmy zaproszenie na pierwsze spotkanie organizacyjne. Było nas na nim około 40 osób. Urszula powiedziała, że jej marzeniem jest, żeby w Jedwabnie powstał zespół pieśni i tańca. Obecna też była Ania Sarnowska, która wtedy już prowadziła podobny i znany zespół „Olsztyn”.

 

I wszyscy byli chętni?

 

Chyba wszyscy. I wszyscy młodzi, tak między 17 a 22 lata. To była końcówka stanu wojennego. Nic się nie działo. W takich miejscowościach jak Jedwabno panował zupełny marazm. I nam chyba wtedy było wszystko jedno, co będziemy robić, byle coś jednak robić. Rygory stanu wojennego już wtedy nie były tak dolegliwe. Pamiętam, że już w 1982 roku chcieliśmy w Burdągu (byłem tam strażakiem), robić dyskoteki w klubie przy remizie, ale nie uzyskaliśmy zgody. To zrobiliśmy akademię – uroczystość na okoliczność 600-lecia wsi, kilka skeczy kabaretowych itp. I na tańce po tej akademii zgodę otrzymaliśmy. A później, jak już się jedne tańce odbyły, to władzom niezręcznie było zabraniać kolejnych. W każdym razie bywałem częstym „gościem” w Urzędzie Gminy po różne papierki i pozwolenia, i być może wtedy pani Ula mnie sobie upatrzyła.

 

 

 

 

 

Zespół składał się z 40 osób?

 

Początkowo tak. Jednak część zrezygnowała po pierwszych próbach. Były dość intensywne. Nawet jeśli chodziliśmy w kółko ćwicząc jakieś kroki czy przytupy, to po takiej próbie było gorzej niż po powakacyjnym pierwszym wuefie, totalny zakwas w nogach, więc ludzie odpadali. Ale jakieś 30 osób się „uchowało”. Ania Sarnowska miała nam pomóc na początku zorganizować się, nauczyć, przygotować jeden czy dwa numery, a później mieliśmy już pracować sami...


Reklama

 

Czyli ta nauka podstawowych kroków trwa już 35 lat, gdyż Ania wciąż jest z wami...


Bo ludzie się zmieniają. Ze starego, tego najwcześniejszego składu zostałem tylko ja i Krystyna Olszewska. A od paru lat skład liczebny zespołu się utrzymuje: mniej więcej po 20 osób.

 

W latach 80. chcieliście, by się coś działo, chcieliście sami działać. Dziś młodzi też chcą tego pierwszego, z drugim gorzej. Czy nie było zagrożenia, że zespół się rozpadnie z braku ludzi?

 

Ale tak się zdarzało. W swojej historii zespół przestawał funkcjonować kilka razy, na szczęście na krótko. Pierwszy kryzys nastąpił, kiedy Ania Sarnowska na czas jakiś rozstała się z zespołem, a jej następczyni (i wychowanka) nie bardzo sobie poradziła z motywowaniem. Ludzie przestali przychodzić na próby. I w takich momentach wkraczała pani Urszula – dobry duch zespołu. Kierownikiem grupy był natomiast Jurek Pałasz, który wtedy pełnił funkcję gminnego dyrektora od kultury. GOK-u jeszcze nie było (jako budynku), ale funkcja – owszem. Tańczyliśmy w szkole. Trochę później pojawiła się propozycja wyjazdu zespołu za granicę, do Francji i na prośbę pani Uli wróciła Ania, by zespół do tego wyjazdu przygotować. W tym momencie to akurat mnie chwilowo w zespole nie było. Pracowałem w Olsztynie i też zrobiłem sobie przerwę.

 

 

 

 

 

Wtedy, jak Feniks z popiołów, zespół się odrodził i rozrósł...

 

Grupa dorosła miała się nieźle, a dodatkowo, wraz z upływem czasu, w 1997 roku, powstały nawet grupy dziecięca i młodzieżowa.

 

Istnieją do dziś?

 

Niestety nie. Mamy jedną grupę, ale za to bardzo zróżnicowaną wiekowo. Jestem jego 56-letnim nestorem, a najmłodsi nasi członkowie mają po 14 lat.

 

Wszyscy są mieszkańcami Jedwabna?

 

Już dawno nie. Z samej stolicy gminy są tylko 4 osoby, ale są ludzie z Szuci, z Burdąga, z Nowego Dworu, a także spoza gminy: z Gromu, Butryn, jedna osoba z Olsztynka i kilka z Olsztyna.

 

To duża rozpiętość terytorialna. Czy to są starzy „zespołowcy”, których życie wywiało poza granice gminy, ale trzyma ich sentyment i miłość do tańca?

 

Nie tylko. Pani Dorota z Butryn od niedawna jest członkiem zespołu. Dowiedziała się o nas i się zgłosiła. Przyjeżdża na próby raz w tygodniu, ze 20 kilometrów, czasem z córeczką. Podobnie rzecz się miała z Ewą z Olsztynka. Ewa jest dyrektorem tamtejszego skansenu. Ania Sarnowska miała tam kiedyś wykłady, opowiadała też o naszym zespole, co Ewę tak zachęciło, że tańczy z nami i śpiewa już chyba ze trzy lata. Kilka osób, które mieszkają teraz w Olsztynie, pochodzi z Jedwabna i w zespole tańczyły wcześniej. Między innymi to moja córka i zięć.

 

Zięć?! Czyli zespół spełnia też rolę... hm... swatki?

 

Może tak się kiedyś zdarzyło, ale nie w tym przypadku. Zięć był w zespole wcześniej. Tańczył jeszcze w grupie dziecięcej. Córka dołączyła jak miała mniej więcej 16 czy 17 lat. Zresztą dołączyły obie moje dziewczyny. A z dzisiejszym zięciem poznali się poza sceną. Właściwie znali się od dzieciństwa. Na próby przyjeżdżają oboje z Olsztyna, czasem nawet z wnuczką Zosią, która ma teraz niespełna półtora roku.

 

 

 

 

 

I tańczy...

 

Jeszcze nie. Troszkę jest za mała, podobnie jak i druga wnusia, 8-miesięczna Franciszka. Ale Zosia ma już swój strój ludowy, taki, w jakim my tańczymy i nawet niekiedy pojawia się w nim na scenie. W ubiegłym roku wręczała lalki „Kasiuleńki” uczestnikom Festiwalu Folklorystycznego i zrobiła furorę.

 

Czyli w pana rodzinie realizuje się pozytywnie przysłowie: czym skorupka za młodu nasiąknie...

 

Może tak jest w istocie. Obie moje córki, już przecież dorosłe, tańczą i coraz chętniej angażują się w działalność zespołu i stowarzyszenia. Ciągle coś wymyślają. Lalka „Kasiuleńka” jest pomysłem i dziełem córki Kasi. Obie, wraz z pozostałymi członkami zespołu wykonują też wiele innych rzeczy: szyją maskotki itp. Podczas imprez, które stowarzyszenie organizuje, robimy kiermasz, a dochód zasila konto stowarzyszenia. I im więcej widać efektów naszej – ich pracy, tym chętniej wszyscy pracują.

 

Od kiedy taka zmiana nastąpiła?

 

Jak założyliśmy stowarzyszenie, w 2012 roku. Jakby w ludzi nowy duch wstąpił. Dotychczas, jako członkowie zespołu, po prostu tańczyliśmy i śpiewaliśmy, teraz staliśmy się prawie wszyscy społecznymi aktywistami, animatorami kultury. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale ludzie stowarzyszeni tryskają energią i pomysłami, a co jeszcze fajniejsze i ciekawsze, do tej aktywności włączają się całe rodziny.

Reklama

 

To właściwie widać. W ostatnich latach „Tanecznik” wyszedł z kilkoma ciekawymi inicjatywami, realizuje je i rozwija, jak choćby wspomniany Festiwal Folklorystyczny. Pamiętam pierwszy. Nie był, tak po prawdzie, wielkim wydarzeniem...

 

Od czegoś trzeba było zacząć. W tym roku, dokładnie 5 sierpnia, będzie już czwarty z kolei. I gdybym o tym pierwszym powiedział „żłobek”, to już trzeci był „technikum”, a czwarty zapowiada się na poziomie uniwersyteckim i to nie byle jakim, może Cambridge albo Sorbona... W każdym razie Festiwal Folkloru w Jedwabnie to już impreza nie gminna, nie piknik wiejski, a solidne wydarzenie o zasięgu co najmniej regionalnym.

 

Kiedy będzie krajowy i międzynarodowy?

 

Jeszcze o tym nie myślę, chociaż już pierwsze „jaskółki” były, bo w ubiegłym roku gościliśmy zespół z Litwy. W tym roku będzie prezentowany tylko folklor rodzimy, ale staram się, by przyjeżdżały zespołu z różnych stron kraju.

 

Po ponad sześciu latach istnienia stowarzyszenia bardziej czuje się pan działaczem społecznym czy tancerzem?

 

Nie bardzo lubię określenie „działacz”, bo to się od dawnych czasów niefajnie kojarzy. Chyba jestem przede wszystkim tancerzem, podobnie jak większość członków stowarzyszenia. Założyliśmy je przecież po to, by zespół przetrwał. Może stąd ta aktywność, to naprawdę ogromne zaangażowanie wielu ludzi. Bo teraz „Jedwabno” to my, a nie zespół przy...

 

Sama aktywność członków to chyba za mało. Czas... czas dokucza każdemu...

 

Dlatego z nim „walczymy”. Wśród naszych działań jest np. projekt, który realizujemy już od początku istnienia stowarzyszenia. Prowadzimy w GOK-u dla dzieci zajęcia folklorystyczne. Trwają od maja do listopada, kończą się występem, podczas którego dzieci prezentują to, czego się nauczyły. Część dziewczyn z zespołu ma uprawnienia instruktorskie, skończyły kursy choreografii i uczą dzieci. Tym sposobem wychowujemy sobie nowych, przyszłych członków „Jedwabna”. Nawet jeśli nie zaczynają z nami pracować pod razu, to nie wątpię, że chwyciły „bakcyla” i prędzej czy później do zespołu wstąpią, przynajmniej część z nich. Zresztą to już się dzieje, już siedmioro nowych, młodych członków zespołu to uczestnicy takich zajęć.

 

 

Przewidywał pan, w 1983 roku, idąc na pierwsze spotkanie, że kolejne wiele lat, więcej, niż ich pan wówczas miał, spędzi pan na scenie?

 

 

Na pewno nie. To miała być przygoda na kilka lat najwyżej. Ale że zespół trwał, to ja chciałem trwać wraz z nim. I im dłużej byłem członkiem zespołu, tym bardziej mi na nim zależało. Ostatnie lata to już wręcz walka o istnienie „Jedwabna”. Utworzenie stowarzyszenia było koniecznością, gdy gmina się na nas „wypięła”. Bez tego zespół chyba by nie przetrwał. Oczywiście, jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Wcześniej zespół działał na koszt gminy, istniał „przy GOK”. „Zjadał” rocznie 20 tysięcy złotych – tyle co wynagrodzenie akompaniatora i choreografa. I jeszcze trochę kosztowały wyjazdy na różne przeglądy, źródło wielu sukcesów zespołu. Dziś na przeglądy nie jeździmy, bo nas po prostu na to nie stać. Ale staramy się dawać jak najwięcej koncertów – bo za nie nam płacą, to znaczy – stowarzyszeniu. Dzięki temu mamy środki na dalszą działalność. I dzięki projektom, które piszemy, piszemy, piszemy... Wystarcza nawet na uzupełnianie strojów, chociaż do pełni szczęścia daleko. Marzy mi się, by odziać zespół w stroje narodowe jakby z kart Sienkiewicza wyjęte, ale do tego jeszcze daleko. Najważniejsze, że obecnie w gminie mamy dobry klimat dla zespołu i dla stowarzyszenia. Nie widzę tych, którzy przeszkadzają, a coraz więcej tych, pomagają. Byłbym niewdzięcznikiem, gdybym, korzystając z okazji, nie podziękował gminnym radnym...

 

Za co?

 

Nie mamy dobrego, porządnego, a przede wszystkim własnego akordeonu. I nasi radni zrobili „ściepę”. Oddali swoje miesięczne diety. Nowy akordeon jest już zamówiony i lada dzień powinien do nas dotrzeć.

 

No, to faktycznie – radni Jedwabna pokazali się z lepszej strony ze swoimi mikrymi dietami niż ministrowie z nagrodami...

 

Na wsparcie z tak wysoka nie liczę. Ale w gminie... W gminie jest coraz lepiej, co zespół odczuwa na co dzień. A jak jest dobra atmosfera i ludzie życzliwi, to... to... aż chce się tańczyć!

 

 

 

 

 

 



Komentarze do artykułu

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama


Komentarze

  • Więcej niż miasto... Czyli, jak Szczytno przekroczyło granice polityki dla dobra wspólnego (zdjęcia)
    do :Agnieszka Semeniuk-Czepczyńska. Oczywiście sprawa słuszna i potrzebna nie tylko od święta ale szczególnie na co dzień. Zaproszenie podczas konwencji wyborczej, skierowane do kandydatów, w okresie wyborów to jak to inaczej odebrać! W ten sposób słuszne działanie obarcza się taką otoczką. Czasami lepiej zrobić to w innym okresie lub nawet z mniejszą ilością uczestników. Jest wtedy większa wiarygodność. Działanie takie nie powinno mieć też charakteru akcyjnego bo jak wszystko co akcyjne w naszym kochanym kraju to tylko działanie promocyjne a nie wyraz rzeczywistej troski. Pozdrawiam i życzę zdrowych i pogodnych świąt!!!

    marian


    2024-03-28 10:54:16
  • Więcej niż miasto... Czyli, jak Szczytno przekroczyło granice polityki dla dobra wspólnego (zdjęcia)
    Nie wszyscy przyszli na akcję z powodu wyborów samorządowych... Część uczestników przyszła, bo ważna dla nich jest Natura i piękna przyroda, o którą powinno się dnać na co dzień. Akcja ważna, potrzebna, ale niepotrzebnie przykrywają ją rozważania polityczne. Wszyscy dbajmy na co dzień o porządek, zwracajmy uwagę zaśmiecającym...

    Agnieszka Semeniuk-Czepczyńska


    2024-03-27 13:34:56
  • Poznaj dzielnicowych w akcji podczas plebiscytu #SuperDzielnicowy2024
    To jakas kpina. Jak ja mam oddac glos na superdzielnicowego jak ja nawet nie wiem kto nim jest. Glos powinien byc oddany za zaslugi a nie po pokazaniu zdjecia w gazecie. Czym zasluzyli sie dzielnicowi z naszego powiatu, mala podpowiedz. Niczym, po za pierdzeniem w fotel i pozowaniem do zdjec.

    Shazza


    2024-03-27 13:34:24
  • Więcej niż miasto... Czyli, jak Szczytno przekroczyło granice polityki dla dobra wspólnego (zdjęcia)
    Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że mała grupka ludzi chce tłumaczyć innym co jest dobre i co powinni robić. Oczywiście w kontekście nadchodzących wyborów. Większość z obecnych tam osób nie robiła tego z własnego przekonania tylko dlatego, że trzeba tam być bo niedługo wybory. Smutne jest jeszcze to, że niewielka ale zaangażowana grupa ludzi w wyborach decyduje za większość której nie chce się iść lub jak już idą to nawet nie zastanawiają się jak ich wybór będzie wpływał na ich codzienne życie. Potem pretensje do wszystkich, tylko nie do siebie!!!!

    marian


    2024-03-27 10:33:52
  • Wiceszef MSWIA Czesław Mroczek w Szczytnie
    Tam się troszeczkę spędziło czasu????

    Laki


    2024-03-27 08:30:09
  • Robert Rubak: – czas na przetasowania w radzie
    Miałem przyjemność z bliska obserwować działania p. Rubaka w poprzedniej kampanii wyborczej. Liczyłem, iż nastąpi później okres jego współpracy z burmistrzem co uważałem za dużą szansę dla miasta i regionu. Wielka szkoda, iż p. burmistrz wybrał innych współpracowników. Mam nadzieję, iż p. Rubak znajdzie miejsce w nowej Radzie Powiatu.

    wiesław mądrzejowski


    2024-03-26 15:39:38
  • Więcej niż miasto... Czyli, jak Szczytno przekroczyło granice polityki dla dobra wspólnego (zdjęcia)
    Szkoda że wyborów nie ma co roku, przynajmniej wokół jeziora byłoby czysto. Ciekawe czy na koniec dali sobie buzi a może po buzi.

    mieszkaniec


    2024-03-26 14:50:11
  • Wiceszef MSWIA Czesław Mroczek w Szczytnie
    Współpraca z samorządem? A z kim się pan spotkał, p. Ochman nie należy do naszego samorządu. Brawo PIS, no i PO, w sumie PSL to też to samo.

    Mieszkaniec


    2024-03-26 11:59:15
  • Wiceszef MSWIA Czesław Mroczek w Szczytnie
    Bezpartyjny kandydat ale od Tuska :) No i z Myszyńca, ale skąd on się wziął w Szczytnie ?

    Marian


    2024-03-26 11:26:50
  • Wiceszef MSWIA Czesław Mroczek w Szczytnie
    Pani (?) Anno, jak się coś pisze to trzeba najpierw pomyśleć. Kiedy i gdzie p. Ochman, Stefan jakby kto pytał, obiecywał paliwo po 5 zł i dobrowolny ZUS? To uprawnienia Sejmu a burmistrzowi nawet Szczytna nic co tego.

    Rysiek T.


    2024-03-26 09:05:07

Reklama