Wtorek, 19 Marca
Imieniny: Aleksandryny, Józefa, Nicety -

Reklama


Reklama

Tadeusz zwany Jurandem


Co roku przejmuje władzę nad Szczytnem na prawie trzy dni i noce. Nie jest despotą, nie wykorzystuje swoich uprawnień. Gdyby jednak zliczyć wszystkie te dni przez lata pełnienia funkcji, to pewnie uzbierałaby się cała, prawdziwa kadencja. Mowa - oczywiście – o Jurandzie. Tadeusz Piórkowski wciela się w tę literacką postać już... Zresztą, niech sam opowie.


  • Data:

Zatem, to ile już lat jesteś Jurandem?

 

 

Sam dokładnie nie pamiętam. Zaczęło się pod koniec lat 70. ubiegłego wieku, kiedy dyrektorem Miejskiego Domu Kultury był niestety, nieżyjący już, Eugeniusz Ozga. On to wymyślił, by przy okazji ówczesnych Dni Szczytna, które odbywały się w maju, zrobić taki powrót Juranda do Szczytna. Znaliśmy się towarzysko, Gienek „rzucił” mi ten pomysł, mi się spodobał i tak to się zaczęło. Nawet od samego początku mieliśmy stroje z właściwej epoki, bo w MDK-u działał wtedy teatr, była garderobą ze sporą liczbą różnych scenicznych strojów. Przy trzecim czy czwartym wjeździe zrobiliśmy nawet w fosie bardzo fajny turniej rycerski. Myślę, że wśród mieszkańców Szczytna jest wiele osób, które pamiętają szczegóły tych początków i może swe wspomnienia przekażą „Tygodnikowi” (czekamy – mail: biuro@tygodnikszczytno.pl – przyp. red.).

 

 

I tak nieprzerwanie?

 

 

Szczerze mówiąc nie pamiętam, jak to wyglądało w czasie stanu wojennego. Wydaje mi się, że Dni Szczytna były, ale może mi się tylko wydawać. Na pewno miałem roczna przerwę, kiedy na początku wieku, bodaj w 2002 czy 2003 roku miasto wymyśliło, że zmieni formułę na nowoczesną i Jurand (nie ja) wjechał na czele kawalkady motocykli. To się jednak nie przyjęło, skoro rok później znów przyjmowałem na scenie klucz od bram grodu. I jeszcze jedną przerwę miałem – w 1998 roku bodaj, po operacji kręgosłupa nie mogłem dosiadać konia, a Jurand przecież musiał być. I był – zastąpił mnie znajomy... ksiądz aż z Białej Piskiej. Poznaliśmy się ze dwa lata wcześniej, podczas jakichś uroczystości na Polach Grunwaldzkich, w których brały też udział moje konie. A że on był kawalerzystą, miłośnikiem koni, to na moją prośbę przyjechał do Szczytna, by odegrać rolę Juranda.


Reklama

 

 

Formuła jednak się zmienia. Od dwóch czy trzech koni i paru giermków do solidnego orszaku...

 

 

O tak. O tym zapomniałem. Scenariusz otwarcia i zamknięcia Dni i Nocy jednak się zmieniał. Często były wprowadzane jakieś zmiany, które miały do wydarzenie uatrakcyjniać. I sam orszak rzeczywiście co roku się rozrasta, coraz więcej osób w nim uczestniczy. Z przemarszu Juranda przez Szczytno robi się powoli taki ogólny happening, którego celem jest – za każdym razem – zapraszanie do uczestnictwa w tymże orszaku dla wszystkich, żeby był to taki radosny moment dla każdego.

 

 

Jak się rządzi miastem?

 

 

Myślę, że trudno, gdybym naprawdę miał się w rolę włodarza miasta wpasować, szczególnie w te świąteczne dni. To czas wyjątkowej mobilizacji. Nie chciałbym władać grodem na stałe, na pewno nie. Nawet organizatorem święta też nie chciałbym być. Niezależnie od tego, ile osób i jak często narzeka, a przecież malkontentów nie brakuje, to od strony organizacyjnej, logistycznej, to ogromne przedsięwzięcie. Osobiście jestem dla organizatorów, a szczególnie dla Andrzeja Materny dziś, a dla poprzednich dyrektorów MDK-u kiedyś – pełen podziwu i uznania.

 

Reklama

 

Nie nudzi ci się bycie Jurandem?

 

 

Jakoś nie. Tak się przyzwyczaiłem, że traktuję to jako swój obowiązek. Wiek już zacny, bo 55 lat to nie tak mało, ale dopóki sił wystarczy, będę tych kluczy od miasta pilnował. I mam nadzieję, że ta tradycja Jurandowa zostanie w rodzinie, że po mnie, gdy nadejdzie czas, tę rolę przejmie mój syn. Moi dwaj synowie uczestniczą w orszaku, oczywiście konno, córka – prawie 13-letnia, też ma na to wielką ochotę i pewnie pojechałaby już w tym roku, ale akurat w tym czasie będzie na zawodach jeździeckich. Następnym Jurandem w rodzinie Piórkowskich będzie zapewne mój średni syn – dziś 23-letni Aleksander, młody i pragmatyczny, ale konie lubi i jeździć na nich też, jest nawet instruktorem jeździectwa. Z moich latorośli największą konną pasjonatką jest córka, ale chyba nie da się tak zmienić literackiej prawdy, by Juranda przerobić na Jurandę.



Komentarze do artykułu

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama