Wtorek, 19 Marca
Imieniny: Aleksandryny, Józefa, Nicety -

Reklama


Reklama

TIME z Nowych Kiejkut (rozmowa Tygodnika)


TIME to nazwa fundacji, ale nie oznacza czasu. Stanowi skrót określający główne kierunki, a może i idee, towarzyszące jej działalności: twórczość, inspiracja, marzenia, edukacja. Choć istnieje niezbyt długo, bo nieco ponad rok, już zdążyła się zaprezentować w powiecie, głównie w szkołach i ośrodkach kultury. Fundację TIME powołało do życia małżeństwo: Janusz i Alicja Zęgotowie. O pomyśle i działalności opowiada pani Alicja.


  • Data:

Skąd się wziął pomysł i państwo?

 

Zacznę od tego, że sprostuję. W gronie założycieli Fundacji są jeszcze dwie panie Lidia i Urszula Sarna. Obie są z Warszawy, ale letnie miesiące spędzają w Targowie.

 

I to letni wypoczynek stał u podstaw fundacji?

 

Nie całkiem. Lidia pracowała w warszawskim oddziale PZU, a na terenie naszej giny organizowała spotkanie szkoleniowe. Podczas tego spotkania prowadziłam warsztaty ceramiczne. Później współpracowałam z nią przy innych przedsięwzięciach. Ale nie wiem, w jaki sposób Lidia dowiedziała się o moich umiejętnościach. Pewnie ktoś z Dźwierzut mnie wskazał.

 

Ale nie jest pani rodowita mieszkanką naszego powiatu.

 

Ja nie. Mąż pochodzi ze Szczytna, a ja z Łodzi. Poznaliśmy się na studiach w Olsztynie. Oboje studiowaliśmy ochronę środowiska. Po studiach i stażu w ARiMR stwierdziłam, że biurowej pracy nie podołam. Krótko mieszkaliśmy w okolicach Łowicza, gdzie założyliśmy firmę poligraficzną. Ale mazurska natura mnie zauroczyła i uznałam, że najchętniej zamieszkam na wsi, właśnie wśród lasów. Trochę trwało zanim znaleźliśmy dom, a więc własne miejsce na ziemi. I od ośmiu lat jesteśmy mieszkańcami Nowych Kiejkut.

 

A co robiliście przez siedem lat, przed założeniem fundacji?

 

Ja prowadziłam i nadal prowadzę pracownię ceramiczną o nazwie „Zielononoga”, a mąż pracował i nadal pracuje w zakładzie usług leśnych. Mimo to, od czasu powołania, Fundacja jest naszą główną działalnością. Mąż jest pragmatykiem i często sprowadza mnie z chmur na ziemię, niemniej wspiera i aktywnie pomaga. Na przykład wymyśliłam, by na skrawku gruntu, porośniętego pokrzywami wyższymi ode mnie, urządzić ogród sensoryczny. Fachowcy od ogrodnictwa chórem twierdzili, że się nie da. Tu jednak górę wziął mój upór, któremu i mąż nie podołał. Kosztowało nas to oboje, ale i wielu pomocnych wolontariuszy, ogrom pracy, ale ogród jest i w jego zaciszu już organizujemy różne warsztaty i spotkania.

 

Czym się w ramach Fundacji dokładnie zajmujecie?

 

Obecnie głównym celem jest stworzenie Mazurskiego Uniwersytetu Ludowego. To w założeniu miejsce kształcenia dla ludzi dorosłych, którzy tworzą tzw. społeczeństwo obywatelskie: by mieli większą wiedzę, świadomość, by w znacznie większym stopniu wpływali na swoje własne życie. Ten uniwersytet powstaje w Nowych Kiejkutach. Na jego potrzeby remontujemy stary budynek. Nasza „uczelnia” ma być po trosze spadkobierczynią tych uniwersytetów, które istniały przed i po wojnie: najbardziej znany w powiecie w Rudziskach Pasymskich, ale na przykład mało kto wie, że taki uniwersytet, tyle że pruski, istniał także w Jabłonce. Ten nasz cel to jednak dopiero „przedbiegi”.

 

A na co dzień?

 

Na co dzień piszemy projekty, pozyskujemy środki zewnętrzne i za nie realizujemy działania dotyczące szeroko pojętej edukacji kulturalnej, kulturowej i artystycznej. Na przykład w tym roku zrobiliśmy projekt w ramach programu „Kultura w sieci” z Narodowego Centrum Kultury. Uruchomiliśmy stronę internetową: herbarion.pl, na której są wspomnienia starszych osób z całego województwa. Opowiadają o wierzeniach, o roślinach – ziołach i chwastach, o magii i wielu innych sprawach. Na przykład w ramach realizacji projektu w ubiegłym roku „odkryliśmy” wieś, której z 80% mieszkańców twierdzi, że miała kontakt z zaświatami i głęboko w to wierzy. Zdradzę, że chodzi o Biały Grunt w gminie Świętajno. Są też na tej stronie nagrania video z warsztatów rękodzielniczych. Do chętnych wysyłaliśmy pakiety z materiałami, pozwalającymi wykonać przedmioty, o których mowa była podczas tych warsztatów i do dziś nie wiem, czy to był dobry pomysł, bo okazało się, że musieliśmy rozesłać ponad tysiąc takich pakietów. Na tej stronie jest wiele innych, fajnych rzeczy. Natomiast w tym roku nasz sztandarowy projekt nosi nazwę „Uskrzydlone” - dla kobiet, które są na urlopach macierzyńskich, wychowawczych czy w ogóle wychowują bardzo małe jeszcze dzieci. Chodziło o to, by nie poświęcały się wyłącznie dziecku, a zajęciom, którymi można się zajmować nawet z niemowlęciem na kolanach. Wcześniej zrobiłam „wywiad” - czym takie kobiety byłyby zainteresowane i okazało się, że ani zainteresowań, ani chęci im nie brakuje.


Reklama

 

Skąd w ogóle pomysł na założenie fundacji?

 

Wziął się stąd, że bardzo lubię być samodzielna i trudno mi zaakceptować szefów nad sobą. To między innymi powód, dla którego po kilku latach bliskiej współpracy z Fundacją Kreolia, postanowiłam, wraz z mężem, uruchomić odrębną. Ale współpracę z Asią Gawryszewską wspominam bardzo dobrze. Wiele mnie nauczyła. Zresztą wciąż współpracujemy.

 

Ok. To inaczej: skąd w specjalistach od ochrony środowiska takie zupełnie niezawodowe zainteresowania: ceramika, kultura ludowa, po trosze więc i historia, obyczajowość, a w końcu też tendencje stricte społeczne, dążenie do tworzenia światłych, świadomych wspólnot obywatelskich?

 

Ceramiką pasjonowałam się „od zawsze”. Kiedyś, jako bezrobotna, uznałam, że zostanę właśnie ceramikiem. W urzędzie pracy poprosiłam, żeby mi sfinansowano kurs ceramiki i garncarstwa. Pani się popukała w głowę i zaproponowała... podstawowy kurs obsługi komputera. Powiedziałam, że osiem lat prowadziłam firmę poligraficzną, więc raczej te podstawy znam. To się dowiedziałam, że może jakiś podstawowy angielski..., ale po co, skoro miałam już certyfikat na sporo wyższym poziomie. W końcu wyszło na to, że faktycznie już nic nie pozostaje innego, jak ta ceramika. Żeby nie było – to tę przygodę „bezrobotną” przeżyłam z PUP-em w Łowiczu. Kurs wymarzony musiałam sobie znaleźć sama i znalazłam... w Giżycku. A cała reszta... cóż, wbrew pozorom tak bardzo odległa od ochrony środowiska nie jest. Bo trudno nie widzieć związku np. z krzewieniem wiedzy o roślinach, ziołach, bo kultura ludowa to w dużej mierze wykorzystanie tego co nam natura dała w sposób dla tej natury możliwie nieszkodliwy. Nota bene kulturą ludowa i historią Mazur zainteresowała mnie Ewa Wasilewska, bo z Animą też nam po drodze. Poza tym w ramach działalności organizujemy też sporo warsztatów właśnie o tematyce ekologicznej.

 

W skrócie: na czym polega funkcjonowanie Fundacji?

 

Najpierw coś wymyślam, później szukam źródeł finansowania, piszę projekt. Kiedy zyskuje on akceptację, proponuję realizację na przykład szkołom, przedszkolom, czy ośrodkom kultury. „Bazę” ewentualnych partnerów utworzyłam już w czasie, gdy taką samą działalność prowadziłam pod szyldem Kreolii. Wiem, z kim warto współpracować, kto jest otwarty na propozycje, chętny... Chętnych zresztą zwykle nie brakuje. Jak na razie jedynym mankamentem może być tylko współpraca z samorządami, a dokładniej – możliwość pozyskiwania środków także z tego źródła... No cóż, najwyraźniej jesteśmy wystarczająco dobrzy dla ministerstw, a za słabi dla powiatu. A może po prostu jeszcze zbyt młodzi, skoro fundacja ma niewiele ponad rok? Najważniejsze, że działamy, pracujemy i są z tego naprawdę fajne efekty. Może z czasem i samorządy lokalne też nam zaufają.

 

Ale w zawodzie nie zdarzyło się pani pracować?

 

Po przygodzie z poligrafią, kiedy przyjechaliśmy na Mazury, oboje byliśmy bezrobotni. Trafiła mi się najpierw praca w szkole, aż za Barczewem. Najpierw jako nauczyciel wspomagający przy niepełnosprawnym dziecku. Później już miałam etat i „swoje” przedmioty, ale zaszłam w ciążę i tak się moja „przyjaźń” z zawodem nauczyciela skończyła. Zresztą przyznam, że raczej nie byłam do tego zawodu stworzona. Po rocznym siedzeniu z dzieckiem w domu uznałam, że dłużej nie wysiedzę. Dowiedziałam się o warsztatach z batiku i się na nie zgłosiłam. Raczej taka ze mnie antymatka Polka: dom, kuchnia, pieluchy, dzieci, mąż – sprawy ważne, ale nie jedyne na świecie. W każdym razie musiałam, po prostu musiałam się zająć czymś innym, zresztą ciągle czegoś innego szukam...

Reklama

 

Te poszukiwania, jak rozumiem, to podstawa działalności Fundacji, ale też i jej atrakcyjność...

 

Można tak powiedzieć. Brakuje mi jedynie czasu na realizację wszystkich pomysłów. Każdy nowy, to solidny zastrzyk adrenaliny i energii. Chyba nawet nie jestem w stanie określić, jak wiele rzeczy chciałabym jeszcze w życiu zrobić, jak wiele poznać, jak wiele się nauczyć...

 

Czego pani jeszcze nie potrafi, a o tym marzy?

 

Na tę chwilę moje własne potrzeby zeszły nieco na plan dalszy. Najbardziej zależy mi na tym, by wypalił pomysł „uczelniany” i nasz Mazurski Uniwersytet Ludowy rozpoczął działalność. Z drugiej strony szereg realizowanych projektów tak bardzo mnie absorbuje, ale i satysfakcjonuje, że trudno marzyć o czymś jeszcze...

 

Od zawsze miała pani w sobie tyle nieposkromionej energii?

 

Wręcz przeciwnie. Byłam bardzo nieśmiałym dzieckiem. Jestem introwertyczką, w co nikt nie chce mi dziś uwierzyć. Jak każdy, miałam jakieś problemy sama z sobą, z postrzeganiem siebie... Przepracowałam je, rozpoznałam i... przegoniłam. Dziś nie skupiam się na sobie, a na tym, co mnie otacza, nie oglądam się w tył, lecz gonię do przodu. Życie jest zbyt wartościowe i zbyt krótkie, by tracić choćby dzień. I ja właśnie nie chcę ani dnia już stracić.

 

 

 

 



Komentarze do artykułu

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama