Piątek, 19 Kwiecień
Imieniny: Alfa, Leonii, Tytusa -

Reklama


Reklama

Szerszeń i Kopiś - najszybsze nazwiska Szczytna


Patrząc rozsądnym okiem na pasję motocyklową, prędzej, czy później musi się ona skończyć na torze wyścigowym. Tam też motocykle zaprowadziły Aleksandra Kopisia i Mariusza Szerszenia, dwóch szczytnian. Właśnie obaj wystartowali w Pucharze Polski, nie dowierzając na mecie własnym wynikom.


  • Data:

Patrząc rozsądnym okiem na pasję motocyklową, prędzej, czy później musi się ona skończyć na torze wyścigowym. Tam też motocykle zaprowadziły Aleksandra Kopisia i Mariusza Szerszenia, dwóch szczytnian. Właśnie obaj wystartowali w Pucharze Polski, nie dowierzając na mecie własnym wynikom.

Aleksander Kopiś - pada deszcz przez cały wyścigowy weekend, więc nawet nie zaczyna kwalifikacji; ma opony tylko na suchy tor. 20 minut przed startem Mariusz łatwi mu u mechaników komplet deszczowych opon i rzuca stanowczo: startujesz. Kopiś rusza z dziewiętnastego miejsca. Pierwszy raz w deszczu. I wygrywa wyścig. Brzmi to jak sen. Po wyścigu robią z niego bohatera.

Mariusz Szerszeń - pierwszy wyścig kończy spektakularnym saltem razem z motocyklem już na pierwszym zakręcie. Kolejny wyścig już za trzy tygodnie, ale ciało ciągle poobijane. Mimo to decyduje się na start. Po kwalifikacjach zaczyna z rewelacyjnego drugiego miejsca, ale na starcie gaśnie mu motocykl. Co robi? Odpala i goni całą stawkę. Ekspresowym tempem. Wyścig kończy jako drugi.

Aleksander Kopiś i Mariusz Szerszeń jeszcze trzy lata temu nie znali się, choć obaj są ze Szczytna. Wspólny mianownik pod kreską, z którego się znajdą, to motocykl. Szybki motocykl. Kopiś smak motocykla poznaje już jako siedmiolatek. Na MZ-ce 250 przewozi go wujek. Już po 20 minutach z fasonem uderzają w konny wóz. Mały Aleksander ma złamaną nogę. - I wówczas stwierdziłem, że to jest to! - wspomina dzisiaj.

Aleksander Kopiś nie wygląda na kogoś, kto 250 km/h gna motocyklem po torze. Pod elegancko dociągniętym krawatem wygląda raczej na urzędnika wysokiego szczebla. Faktycznie - notariusz. Motocykle kocha od pierwszej przejażdżki z wujem. Potem przychodzi kolej na własną motorynkę, simsona i wreszcie w szkole średniej na poważnego japońskiego ścigacza - suzuki bandit 600. To na nim pierwszy raz zderza się z realiami - unikając czołówki zjeżdża do rowu. Efekt? Lekkie potłuczenia. Wnioski? Zmiana motocykla na mocniejszy - 107-konna yamaha. Następstwa? Wypadek. Diagnoza? Połamany obojczyk i trzy tygodnie gipsu. Dzisiaj śmieje się, że chodził w tym gipsie niczym Schwarzenegger. W zasadzie bez opuszczania ramion może objąć jednocześnie siostrę i dziewczynę. Po tygodniu wpada na pomysł, że tak zagipsowane ramiona idealnie pasują do chwytu kierownicy ścigacza. Przejeżdża się. Po kolejnym tygodniu sam rozcina gips, bo na motocyklu już zaczyna dokuczać. Dzisiaj efektem tego jest nie do końca dobrze zrośnięty obojczyk. Jeśli młodzi ludzie planują studia wedle zainteresowań, maturzysta Aleksander kieruje się lokalizacją toru wyścigowego. Pada na Poznań. Studia prawnicze w parze z motocyklem słabo jednak wypadają, tym bardziej, że motocykla nie ma gdzie trzymać, a i za co utrzymać.


Reklama

Siedem lat rozwodu

- Motocykl kupiłem sobie dopiero po zdanej aplikacji, wmawiając sobie, że to forma prezentu od samego siebie - przytacza dzisiaj powód nabycia hondy CBR 954RR. Moc pod manetką kusi, mandaty starszą, niebezpieczne sytuacje jeszcze bardziej. Podejmuje decyzję o jeździe na torze. A najpierw o szkoleniu jazdy pod okiem utytułowanych braci Grandysów. I pierwszy start w Pucharze Polski. Puchar Polski to przedsionek do Mistrzostw Polski, w których ściga się krajowa czołówka. Puchar jest więc drugoligowym ściganiem. Po pierwszych zawodach Kopiś uznaje, że to drogi sport. Sprzedaje ścigacza, myśląc, że teraz odnajdzie się w nieco wolniejszej dyscyplinie, jaką jest... motocross. Kupuje yamahę WR450. - Fantastyczna zabawa, zwłaszcza w błocie i na żwirowni, prędkości nieporównywalnie mniejsze, ale niebezpieczeństwo, zwłaszcza przy 120 km/h w lesie - to samo - kwituje. Więc wraca po adrenalinę na asfalt. I do ścigacza, tym razem hondy CBR 1000RR. Po kilku treningach na torze już wie, że wystartuje w ostatniej rundzie Pucharu Polski. Jest sierpień 2013. Na Tor Poznań jedzie z Mariuszem Szerszeniem.

Szerszeń od 12 lat prowadzi własną działalność. Jak mówi o sobie, motocyklowa pasja przychodzi bardzo świadomie, w okresie kiedy już młodzieńcza brawura opuszcza jego umysł. Przy kolegach-motocyklistach połyka haczyk. Motocykle są ciekawe, a prędkość arcyciekawa. Kupuje 117-konną hondę CBR 600RR. Z Aleksandrem jeszcze się nie znają. Zdarzy się to za dwa lata. W tym czasie Mariusz jeździ po drogach publicznych. Zmienia hondę na 150-konne suzuki. Prędkość daje frajdę, ale zaczyna martwić się jakością dróg i nieprzewidywalnymi kierowcami. - Ale jak dalej uprawiać pasję i nie martwić się o zdrowie? - zada sobie parę razy pytanie. Na tor, i to aż na Litwę, zabiera się z olsztyńską grupą Moto Bracia. Zaczyna się doskonalenie szybkiej jazdy. Ale i latania. Przy 150 km/h koziołkuje i - jak wspomina - z lotu ptaka ogląda tor. O dziwo wstaje, ale z każdym dniem bóle odzywają się w nowych częściach ciała. Z Aleksandrem Kopisiem poznają się dość banalnie: wspólne przejażdżki z grupą wspólnych kumpli ze Szczytna.

Mariusz do Poznania jeździ regularnie. Uznaje, że zostawiona tam adrenalina daje mu spokój na dwa tygodnie. - Jeździłem, jeździłem i nic specjalnego się nie działo. Chciałem sprawdzić się z innymi, ale czasy przejazdów jeszcze mocno odstawały - wspomina dzisiaj. Podobnie więc jak Aleksander, Mariusz bierze lekcje u mistrza - Huberta Tomaszewskiego. Korekty z pierwszych zajęć daję efekt: inna pozycja za kierownicą, nowe nawyki, agresywny styl. Mistrz namawia na pierwszy wyścig. - Jak ci wypadł? - niecierpliwie dociekam. - Wypadł, to dobry opis - odpowiada i śmieje się. Kwalifikacje do wyścigu Mariusz kończy na trzeciej pozycji. Czasy bliskie czołówki. Tuż przed startem. - Znajomy sędzia, już na torze podchodzi do mnie i daje trzy złote rady: ważny jest start, wyścigu nie wyrywa się na pierwszym zakręcie, a wygrani są dopiero na mecie. Start. Słaby, bo daje się wyprzedzić. Więc szybko nadrabia. Atakuje już na pierwszym zakręcie. Wyszłoby, gdyby dwóch zawodników obok, sami ze sobą nie zderzyli się. Jeden motocykl wpada na Mariusza. Mariusz wypada z drogi. Kończy wyścig na pierwszym zakręcie. Przestrogi sędziego zapadają w pamięć jak skrócony dekalog.

Reklama

Zostają: kac moralny i poobijane mięśnie. I męska decyzja: mimo bólu startuje w kolejnej rundzie, ostatniej w sezonie. Na zawody jadą razem z Aleksandrem. Wystartują obaj. Ale w różnych klasach, by nie rywalizować ze sobą. Tak ustalają. Przed każdym startem do zawodników podchodzi dziennikarz. Pyta o taktykę, plany. - Przed swoi pierwszym wyścigiem powiedziałem mu, że planem jest podium. A skończyłem na pierwszym zakręcie. Więc na drugim wyścigu powiedziałem, że planem jest dojechanie do drugiego zakrętu - już sam z siebie żartuje.

Start. Motocykl gaśnie. Widzi jak stawka właśnie wchodzi w jego ulubiony pierwszy zakręt, kiedy on dopiero rusza. Stawia wszystko na jedną kartę. Do mety dojeżdża drugi. To efekt własnego dopingu. Kiedy odpala zgaszony motocykl, mówi sobie w myślach raz, a konkretnie. - Teraz to muszę zap....ć!

Rafał Radzymiński



Komentarze do artykułu

Napisz

Reklama


Komentarze

Reklama