Sobota, 20 Kwiecień
Imieniny: Agnieszki, Amalii, Czecha -

Reklama


Reklama

Romuald Małkiewicz – strażak, społecznik i pasjonat (zdjęcia)


Właściwie każdy dorosły człowiek (prawie każdy) ma jakąś pracę zawodową, jakieś pasje, jakieś mniejsze czy większe zainteresowania, skalę własnych wartości, gradację tego, co dla niego ważne, a co mniej. Przekonanie, co warto i jak robić w życiu, czym się kierować. Niewątpliwie strażacy pod tym względem to ludzie dość szczególni. Czy to, co zmusza ich do ratowania życia i dobytku innych ludzi, działa także w innych okolicznościach? Na przykład, kiedy są też radnymi w samorządzie? Pytam o to (i o wiele innych spraw) Romka Małkiewicza z Pasymia.

 


  • Data:

Jak byś określił swoje rodzinne korzenie?

 

Hm... zielono-czerwone. Bo oboje rodzice pochodzą z Kurpi, ale z różnych rejonów, dlatego jedno z nich, zgodnie z określeniami tych – nazwijmy to – podregionów kurpiowskich, jest „czerwone”, a drugie „zielone”. Tata przyjechał do Pasymia jako dziecko, ze swoimi rodzicami, a mama już samodzielnie, jako dorosła panienka. W Pasymiu się więc rodzice poznali, a efektem tego dogłębnego poznania jestem ja i moje rodzeństwo, a dokładniej – dwie siostry: jedna starsza o trzy, druga młodsza o rok.

 

I cała rodzina wytrwale trzyma się Pasymia?

 

Niestety, dziewczyny wywiało na Śląsk. Obie siostry mieszkają w Zabrzu, gdzie wywędrowały w „odwiecznym” celu migracyjnym, czyli za pracą...

 

To osobliwe. Niegdyś na Śląsk wyjeżdżali z Mazur głównie młodzi panowie, by fedrować w charakterze górników, ale dziewczyny? Może one za mężami pojechały?

 

Nie, nie. Za pracą. Mężowie są już „zdobyczami” śląskimi, jeden to rodowity hanys, drugi z kolei – jest rodowitą „pyrą” z Poznania. Obie wyjechały krótko po ukończeniu szkół, przy końcu lat 80. ubiegłego stulecia. I żadna nie zamierza, niestety, wrócić.

 

 

 

Dlaczego?

 

Z powodu różnic egzystencjalnych. Na Śląsku, a pewnie i w innych regionach, gdzie standard codziennego życia jest wyższy, o naszym mówią złośliwie: „warmińsko-murzyńskie”. Wnioskując z tego, co opowiadają siostry i szwagrowie, faktycznie jesteśmy daleko w tyle. Główny wpływ na to mają zarobki. Tak zwana średnia krajowa to fałszywy obraz, bo jeśli np. na Śląsku ta średnia sięga 10 tysięcy, a na naszych Mazurach – 2 tysięcy, to niby wszyscy mamy po 6, a to przecież nieprawda. Siostry na Śląsk wyjechały z powodu takich właśnie różnic i dlatego, że tam wtedy, krótko przed zmianami ustrojowymi w kraju, było o pracę znacznie łatwiej. A że nie wracają? Bo te różnice, które je tam wywiały, nadal istnieją, takie same, jeśli nie jaskrawsze i jeszcze większe niż kiedyś.

 

 

A co ciebie zatrzymało w Pasymiu, na Mazurach?

 

Szczerze? Nie wiem. Chyba miłość do tego Pasymia i Mazur. Losy mnie rzucały daleko, bo szkołę (technikum leśne) kończyłem w Białowieży, wojsko zabrało mnie też daleko w drugą stronę kraju, bo Lęborka, ale zawsze wracałem.

 

 

Chciałeś być leśnikiem, że w tym kierunku poszła twoja edukacja?

 

Tak, bardzo. Nie ma chyba nic przyjemniejszego niż przebywanie w lesie, oczywiście tym naszym, mazurskim.

 

 

 

Jednak nie jesteś leśnikiem...

 

Z przyczyn wyłącznie pragmatycznych. Chciałem założyć rodzinę, a w lasach nie było wtedy łatwo o mieszkanie, inaczej w straży i dlatego zmieniłem zawód, mimo że zarobki leśnika wtedy były lepsze nawet niż strażaka. Ale rodzina zwyciężyła i dach nad głową. Tej zawodowej zmiany dokonałem w 1990 roku. Czasem później żałowałem, ale to już tylko nostalgia...


Reklama

 

Jakiś jednak związek jest. Teraz chronisz lasy i je gasisz, gdy trzeba...

 

Też. I nawet spotykam znajomych z leśnej szkoły. A... a wcześniej, między sadzeniem lasów a ich gaszeniem, przez blisko siedem lat byłem strażnikiem rybackim w Pasymiu. Może więc mnie głównie mundur pociągał? I nie był ważny kolor, a ten mundurowy sznyt? Tak się kiedyś nad tym sam zastanawiałem...

 

Może po prostu los za ciebie decydował?

 

No to ten los bardzo był jednostronnie, mundurowo ukierunkowany, skoro mnie tylko w inne barwy przebierał, ale samego kroju odzienia nie zmieniał. Chociaż... Wojsko mnie na przykład nie ciągnęło. Miałem propozycje, by zostać na stałe, na zawodowego, ale na to akurat w ogóle nie miałem ochoty.

 

 

 

Czyli ostatecznie wybrałeś nie zielony, czy to leśny, czy wojskowy, ale mundur czarny...

 

I już minęło 20 lat jak go noszę. I raczej już na inny kolor nie zmienię. Zawodowym strażakiem zostałem w 1998 roku, a członkiem OSP – w 2001.

 

Oczywiście w Pasymiu...

 

A nie. W Szczytnie. Zostałem członkiem miejskiego OSP od momentu jego utworzenia. Oczywiście, chciałem wstąpić do jednostki w Pasymiu, ale tam był wówczas trochę niekorzystny, powiedzmy, klimat. Ale wróciło wszystko do normy i jestem ochotnikiem w Pasymiu już od 2003 roku.

 

Trudno było zostać strażakiem?

 

Fizycznie – nie. Zawsze lubiłem i nadal lubię sport, uprawiałem amatorsko różne dyscypliny. Wciąż jestem aktywny. Dużo jeżdżę rowerem, co po prostu bardzo lubię. Ze znajomymi, strażakami z pracy, urządzamy sobie nawet solidne, dalekie wyprawy. Pierwsza to była taka pętla: Giżycko, Popielno, trochę tak wokół Mazur. Podczas drugiej wyprawy dziennie robiliśmy po 100-120 km wioząc ze sobą wszystko co potrzebne, w tym także prowiant, zahaczyliśmy wtedy też o samochodowy rajd Polski, jako widzowie – rzecz jasna. Ostatnim razem pojechaliśmy do Szczecina pociągiem, a stamtąd, już rowerami, na Hel. Teraz tę trasę chciałbym powtórzyć już z rodziną: żoną i dziećmi.

 

 

A pojadą?

 

Oczywiście! Mieliśmy jechać w maju już w tym roku, ale nie udało się wszystkim zorganizować wolnego z pracy w tym samym czasie. Planujemy więc ruszyć w tym maju, który dopiero będzie. Planujemy też wziąć jeden samochód na toboły: namioty itp. Kto się najbardziej zmęczy pedałując, będzie kierował. Uznaliśmy, że ten system pozwoli nam czerpać o wiele większą przyjemność z jazdy rowerami, a jednocześnie o wiele więcej zobaczyć, zwiedzić, poznać...

 

Fajny pomysł... Tym bardziej, że takie więzi rodzinne, które zamieniają się w chęć wspólnego podróżowania po kraju rowerami, nie są wcale zbyt częste... Jak udało ci się zaszczepić to upodobanie rowerowe we wszystkich bliskich?

 

Wyciąganiem na krótkie wycieczki. Od najmłodszych lat zabierałem dzieci na przejażdżki w okolicach Pasymia. Jest u nas naprawdę bardzo dużo szlaków rowerowych, przystosowanych ścieżek, którymi można się poruszać, a nie można pominąć i tego, że to też piękne tereny. Taka wycieczka wokół Kalwy to tylko około 17 km, ale za to absolutnie przepięknych kilometrów. I takim sposobem jazdę rowerem polubili wszyscy, więc nie było trudno namówić rodzinę na dalsze wyprawy.

Reklama

 

 

Ostatnie twoje lata to także działalność samorządowa. Byłeś, a po wyborach ostatnich znów jesteś miejskim radnym. Gdybyś miał uszeregować te trzy sfery swojego działania: praca, pasja, samorząd, to jaka byłaby kolejność?

 

Na pewno najpierw praca, później pasja. A ponieważ działalność społeczna, samorządowa, podobnie zresztą, jak i działalność w OSP, to też – według mojej klasyfikacji – praca, więc wychodzi na to, że pasja rowerowa ląduje na ostatniej pozycji. Ale jeśli ktoś powie, że uważam funkcję radnego za pracę, bo dostaję dietę, to będę ostro polemizował.

 

Dlaczego? To przecież dość powszechne przekonanie, że kandydaci pchają się do władz samorządowych po kasę. Zauważ jednak, że mówię o powszechnym przekonaniu, a to, co powszechne, wcale nie musi być prawidłowe...

 

Bo nie jest. Oczywiście, mogę mówić tylko za siebie, ale... właściwie nie tylko, bo przecież znam kolegów i koleżanki, którzy byli czy będą radnymi, a także tych wcześniejszych. I jestem pewien, że naprawdę co najmniej większość tych osób zdecydowała się ubiegać o mandaty radnych powodowana autentyczną chęcią działania. Różnie to później wygląda „w praniu”, bo chęci to jedno, a możliwości – drugie. W moim odczuciu bycie radnym to praca dlatego, że ta społeczna funkcja łączy się z odpowiedzialnością. I to naprawdę ogromną. I wcale nie chodzi o to, by się wyborcom nie „narazić”, żeby wybrali i następnym razem.

 

A o co?

 

Powiedziałbym, że o uczciwość, ale... nawet nie tyle wobec wyborców, co wobec samego siebie. Staram się o mandat radnego dlatego, że uważam, że moja wiedza, doświadczenie, znajomość ludzi i ich potrzeb będą przydatne, mogą być wykorzystane dla tych właśnie ludzi i dla zaspokojenia tych potrzeb. Mam więc o sobie dobre zdanie i przekonuję ludzi, wyborców, że taka jest prawda o mnie. No to, na logikę, muszę postępować zgodnie z własnym o sobie mniemaniem. Przecież samego siebie bym nie okłamywał...

 

 

 

Wspomniałeś, że łatwo było zostać strażakiem fizycznie. Czyli co? Psychicznie było trudniej?

 

To jest specyficzny zawód, który wymaga dużo poświęcenia i zrozumienia, przede wszystkim dla ludzi. Patrzenia na świat z innej strony: zagrożeń i potrzeb. Nie zawsze po akcjach słyszymy: „dziękuję”. Tu więc trzeba się jakby przewartościować. Wiedzieć, że pomaga się ludziom, ratuje ich mienie i często życie nie dla osobistych korzyści, także mentalnych, nie dla wdzięczności z czyjejś strony. Pomagając nie patrzymy na dom: czy stary czy nowy, nie patrzymy czy to majątek przysłowiowego Kowalskiego czy Nowaka, nie zwracamy uwagi na to, czy poszkodowanych osobiście znamy czy nie, lubimy, czy nie bardzo... Nie ma to żadnego znaczenia. Widzimy człowieka i to, że potrzebuje on pomocy, którą my, jako strażacy, możemy udzielić. Praca w samorządzie jest bardzo podobna. Do spraw miasta i gminy podchodzę dokładnie tak samo. To nic innego, jak pomaganie ludziom. Nie dla diety, nie dla przyszłych głosów poparcia. Nie dla przejawów wdzięczności. Po prostu dlatego, że tak trzeba.

 



Komentarze do artykułu

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama