Wtorek, 19 Marca
Imieniny: Aleksandryny, Józefa, Nicety -

Reklama


Reklama

Ponad pół wieku przyjaźni... lotników


Kiedy napisałaś o mnie okazało się, że największym zainteresowaniem cieszyła się nie tyle moja wieloletnia praca i działalność, co lotnicza przygoda – mówi Kazimierz Samojluk, emerytowany już, wieloletni prezes GS w Szczytnie. - Ale nie wiesz o tym, że ta przygoda, chociaż od dziesiątków lat nie siedziałem za sterami samolotu, wciąż trwa...



Trwałość lotniczej przygody Kazimierza Samojluka ma postać... jego kolegów ze Szkoły Orląt. Zgłębiali tam lotniczo-wojskową wiedzę u schyłku lat 60. ubiegłego stulecia.

 

- Nasz rocznik był wyjątkowy – mówi Kazimierz. - Przez te wszystkie lata niemal każdego roku organizujemy zjazdy i bardzo częste spotkania w mniejszym bądź szerszym gronie. W tym roku dużego zjazdu nie zrobimy, ale chociaż w mniejszym gronie udało nam się spotkać.

 

Ponad półwieczna przyjacielska więź, zrodzona we wczesnej młodości, do domu Kazimierza Samojluka w Starych Kiejkutach przywiodła kilku kolegów.

 

- Jeden musiał już wyjechać, ale pozostali są, spędzą u mnie cały tydzień, nie pierwszy raz zresztą – mówi gospodarz. - Jest dokładnie tak, jak mówi Kaziu – uzupełnia Bogumił Kowalewski z Gdyni, który przez lata, jako oficer wychowania fizycznego w lotnictwie Marynarki Wojennej dbał o to, by piloci byli nieustająco zdatni do służby i latania. - Pada hasło, że może byśmy się spotkali, a każdy z nas tylko zerka w kalendarz, jakie plany i co można przełożyć czy przesunąć – uzupełnia Leszek Kamiński z Warszawy, który po kilku latach spędzonych w lotnictwie wojskowym przesiadł się na maszyny cywilne, za to w egzotycznych liniach: Somalii czy Kongo.

 

 

Najdłużej, bo 20 lat, spędził w mundurze Włodzimierz Wojciech Woźniak z Gdyni, chociaż – jak podkreśla – pilotem wciąż jest, nawet jeśli obecnie zajmuje się oprowadzaniem wycieczek. Ale za to po dziwnych krajach, głównie po Ziemi Świętej, i dziwnych ludzi, bo nie tylko z Polski, ale z różnych krajów, nie tylko europejskich. Był też współtwórcą, a później dyrektorem pierwszej prywatnej linii lotniczej w Polsce.

 

- Powstała na początku lat 90. we współpracy z Francuzami. Nazywała się EL-GAZ i utrzymała trzy lata – wspomina.


Reklama

 

Mimo że panowie spotykają się często od wielu dziesięcioleci, wciąż nie brakuje im tematów do rozmów i wspomnień. A jest ich wiele, bo też i życie każdego z nich było dość barwne. Pan Leszek - na przykład – kilka lat pilotował rządowe tupolewy. Akurat na przełomie ustrojowych „epok”, więc na pokładzie samolotu bywał i Edward Gierek, i Piotr Jaroszewicz, a później – także Lech Wałęsa.

 

- Obsługiwałem także drugą wizytę Jana Pawła II w Polsce, chociaż leciałem drugim samolotem, w którym znajdowali się liczni przedstawiciele Kurii Rzymskiej – przyznaje.

 

Chętnie wspominają swoje początki. - Chętnych do Szkoły Orląt (Oficerska Szkoła Lotnicza w Dęblinie) co roku było jakieś 2,5, nawet do 3 tysięcy ludzi. Przyjmowano 120, a w naszym roczniku skończyło nas raptem 67. Szanse mieli tylko ci, którzy już wcześniej zdobyli jakieś doświadczenie, na przykład w aeroklubach. To był zresztą jeden z podstawowych warunków przyjęcia do szkoły – opowiadają. - Przez cały czas szkoły i później, w służbie, obowiązywały żelazne procedury, prawie reżimowe, bezwzględnie przestrzegane. Nikt się nie buntował, bo każdy miał świadomość ogromnej odpowiedzialności, jaka na nas spoczywa. Siadając za sterami pilot musiał być nie w stu, ale w dwustu procentach sprawny fizycznie i psychicznie, i niedopuszczalne były żadne odstępstwa. - Na przykład, żeby pilotować rządowy samolot, trzeba było mieć za sobą co najmniej kilka lat służby i co najmniej pięć tysięcy godzin w powietrzu – wskazuje na dawne normy Leszek Kamiński.

 

W ich wieloletniej przygodzie powietrznej i żołnierskiej nie brak dobrych i złych wspomnień. Jeszcze w szkole byli np. statystami, kiedy powstawał któryś z odcinków „Czterech pancernych i psa”.

 

Reklama

- Później, podczas wydarzeń grudniowych w 1970 roku, nasza grupa przyjaciół, jak zawsze, dowcipkowała i żartowała. Ponieważ nie byliśmy dość przejęci wydarzeniami, zostaliśmy uznani za niepewnych ideologicznie i spędziliśmy czas alarmów w odizolowanej sali. Nie wpuszczono nas na tzw. pierwszą linię frontu – opowiada Włodzimierz Woźniak, dla przyjaciół Wojtek. - Nie jest tajemnicą, że w tamtych latach na wojskowym wyposażeniu znajdowały się głównie rosyjskie Iły i Migi, dziś już do obejrzenia właściwie tylko w muzeach. Ale ja miałem okazję uczestniczyć w historycznym wydarzeniu: wykonałem ostatni lot ostatnim Iłem-28, jaki był na wyposażeniu polskiego wojska.

 

Dawni oficerowie wojskowego lotnictwa, choć dziś już w zacnym wieku, wciąż mają w sobie dość energii i wigoru, by nie tylko wspominać, ale i pracować. Podczas spotkań dzielą się przeszłością, ale rozważają też teraźniejszość, nie stronią od przyszłości. W swych poglądach bywają odmienni tak, jak różne są ich charaktery i temperamenty. Spierają się, żywo dyskutują, przerzucają argumentami, jak np. w kontekście katastrofy smoleńskiej, ale bez nadmiernych emocji, bez agresji tak powszechnej w publicznej debacie.

 

- Każdy z nas ma swoją teorię, czasem się nie zgadzamy, ale kłócimy, nie tracimy z oczu tego, co najważniejsze, naszej wieloletniej przyjaźni. Po prostu różnimy się pięknie – wyjaśniają zgodnie.

 

 

 

 

Fot. Przyjaciele z ponad 50-letnim stażem (od lewej): Bogumił Kowalewski, Włodzimierz „Wojtek” Woźniak, Leszek Kamiński i Kazimierz Samojluk.



Komentarze do artykułu

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama