Czwartek, 18 Kwiecień
Imieniny: Apoloniusza, Bogusławy, Gościsławy -

Reklama


Reklama

Po raz kolejny walczą o życie małej sarenki Tosi


Rodzina państwa Bazychów ma ogromne serce dla zwierzaków. Nie potrafią obok ich krzywdy przejść obojętnie. A kochają nie tylko pieski i kotki. W ich domu w Romanach od dwóch lat mieszka... sarna. Wykarmili ją butelką. Uratowali życie. - Antonina Bazych stała się członkiem naszej rodziny – śmieje się pani Aneta. - Tosia to niezwykle pogodna sarenka. Czuje się tu wyśmienicie. Teraz ponownie musimy walczyć o jej życie. Tym razem z urzędami i prawem...


  • Data:

Mama Tosi zginęła na polu, rozszarpała ją maszyna rolnicza.

 

- Wystraszone, maleńkie zwierzę na rękach przyniósł do domu syn Dominik – wspomina pani Aneta.- Sarenka beczała tak przejmująco, że serce pękało. Baliśmy się, że nie przeżyje, dlatego szukaliśmy dla niej pomocy wszędzie. Wówczas jednak każdy nas odsyłał, mówiąc, że powinniśmy zostawić ją w lesie, że to selekcja naturalna...

 

Rodzina Bazychów nie skazała jednak sarenki na śmierć. - Ja i mąż zrobiliśmy wszystko, aby ją ocalić – mówi pani Aneta. - Próbowaliśmy karmić ją mlekiem dla cieląt, ale nie chciała go pić. Maleństwo trzeba było najpierw nauczyć ssać przez smoczek. Spała w moim łóżku, co półtorej godziny dostawała jeść. Jak dziecko – wspomina sarnia opiekunka. - Okazało się, że woli mleko z Biedronki, które musieliśmy jeszcze rozcieńczyć wodą. Potem dodawaliśmy coraz więcej mleka. Piła i rosła...

 

Dawała też coraz więcej radości rodzinie.

 

- Stała się bardzo ufna, szukała kontaktu, przytulała się, pukała do drzwi, czy okien, aby wyjść do niej – wspomina Jacek Bazych. - Stała się członkiem naszej rodziny. Żyła na dużym podwórku, zaprzyjaźniła się z naszymi psami, gęśmi. I oczywiście dziećmi.

 

Gdy widzi domowników, biegnie do nich z ufnością. Do obcych ma dystans, ale po krótkiej chwili niepewności i do nich podchodzi badawczo. Niestety, pojawiły się kłopoty. Ktoś, być może miejscowi bądź turyści, zawiadomił leśników i Starostwo Powiatowe w Szczytnie, że dzikie zwierzę przetrzymywane jest na prywatnej posesji. Ruszyły procedury, aby odebrać zwierzę.


Reklama

 

- Zrozumielibyśmy to, gdyby Tosia była więziona, gdyby było jej tu źle - mówią ze smutkiem Bazychowie. - Zaakceptowalibyśmy te działania, gdyby Tosia miała zostać przewieziona do jakiegoś chronionego ośrodka, ale nam powiedziano, że ma być wypuszczona do lasu.Ona nie przeżyje tam ani dnia. Nie boi się ludzi, nie zna zagrożeń. Albo rozszarpią ją jakieś psy, wilki, albo zabije ją jakiś kłusownik lub myśliwy. Gdy była mała, walczyliśmy, aby żyła, teraz też będziemy walczyli o jej życie. Wiemy jakie są przepisy i je szanujemy, ale nie można skazywać kogoś na pewną śmierć. To nieludzkie. Donosiciel twierdzi, że ma zdjęcia satelitarne, na których widać, że sarenka jest smutna – informuje pan Jacek. - Ciekaw jestem, jak ten donosiciel to stwierdził. Niech przyjdzie zobaczy, ile jest w niej radości...

 

Podobnego zdania jest Andrzej Sokołowski, lekarz weterynari, który sarenkę zbadał w poniedziałek.

 

- Sarna jest na tyle oswojona, że wypuszczenie jej teraz do lasu, to pewna śmierć – mówi. - Zwierzę za swoją ufność do ludzi nie może zapłacić życiem. Przepisy są, jakie są, ale można przecież zastosować je bardziej ludzko. Ci państwo uratowali tej sarence życie, wychowali, a teraz ktoś chce ich zmusić, aby pozwolili ją zabić. Coś tu jest nie tak.

 

Lekarz zaangażował się w pomoc państwu Bazychom. Podpowiedział kierunek działań. Mają oni zwrócić się wydziału ochrony środowiska w starostwie powiatowym w Szczytnie o czasową zgodę na hodowlę dzikiego zwierzęcia. Może ona być potem przedłużana.

 

- Jeśli znajdzie się jakiś ośrodek, który przyjmie naszą Tosię i bezpiecznie będzie mogła tam żyć, to ją oddamy, ale do lasu samej nie pozwolimy wypuścić, bo to tak, jakbyśmy zgodzili się na jej śmierć – smuci się pani Aneta. - Może ktoś z urzędników po tym artykule to zrozumie.

Reklama

 

- Nadleśnictwo wcale nie sugeruje wypuszczenia do lasu – mówi Filip Falarz, zastępca nadleśniczego  Nadleśnictwa Korpele. - Od tygodnia załatwiamy miejsce w ośrodku rehabilitacji dla zwierząt w Napromku i tam ta sarna najprawdopodobniej trafi. Rzeczywiście, gdy zwierzę przebywało w domowych warunkach od maleńkości przez dwa lata, to w lesie może nie dać sobie rady – dodaje leśnik. - Trzeb tu znaleźć inne rozwiązanie. I go szukamy. Najlepiej, aby sarna trafiła do jakiegoś ZOO albo ośrodka zamkniętego, gdzie otrzyma pełną opiekę weterynaryjną i będzie mogła spokojnie żyć. Można byłoby też spróbować znaleźć inne rozwiązania, aby została przy swoich dotychczasowych opiekunach, ale to ryzykowne. Rodzi precedens, inni mogą pójść tym samym tropem i za chwilę okaże się, że oprócz wielu psów i kotów, to we wsiach i miastach będziemy mieli mnóstwo oswojonych dzikich zwierząt. A to dobre na pewno nie jest. Temat jest trudny, ale myślę, że trzeba podejść do niego indywidualnie.

Więcej informacji z naszego powiatu zawsze w papierowym wydaniu "Tygodnika Szczytno".

Tygodnik dostępny jest w niemal każdym sklepie, w tym w sieci sklepów Biedronka. 



Komentarze do artykułu

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama