Wtorek, 23 Kwiecień
Imieniny: Ilony, Jerzego, Wojciecha -

Reklama


Reklama

„Pełnoletni” myśliwy od sytuacji kryzysowych


Jest wiceprezesem Szczycieńskiego Towarzystwa Przyrodniczego, a 30 grudnia uroczyście mu wręczono akt nadania nowej funkcji – został łowczym rejonowym. Dla dobrze ponad półtysięcznej społeczności łowieckiej powiatu szczycieńskiego to ważne wydarzenie, bowiem przez ostatnie pięć lat myśliwi nasi praktycznie ł...


  • Data:

Jest wiceprezesem Szczycieńskiego Towarzystwa Przyrodniczego, a 30 grudnia uroczyście mu wręczono akt nadania nowej funkcji – został łowczym rejonowym. Dla dobrze ponad półtysięcznej społeczności łowieckiej powiatu szczycieńskiego to ważne wydarzenie, bowiem przez ostatnie pięć lat myśliwi nasi praktycznie łowczego nie mieli. Z Bolkiem Woźniakiem rozmawiamy więc o leśnych upodobaniach, o wyborach i nowych obowiązkach.

 

Rodowity szczytnianin jesteś, ale z myśliwskimi tradycjami rodzinnymi?

 

Wszystko się zgadza. Króciutko po wojnie dziadek był leśniczym w Raciborzu i miał w życiu łowiecki epizod, ale wiele lat w kole „Sokół” polował tata. Gdy byłem gdzieś w siódmej klasie podstawówki zacząłem jeździć z ojcem na polowania zbiorowe, bo dopiero wtedy było wolno, w indywidualnych towarzyszyłem mu już wcześniej. Życie myśliwskie zacząłem więc poznawać bardzo wcześnie. Zawsze mnie ono pasjonowało, zawsze chciałem, nie mogłem się, jako młokos, doczekać niedzieli, kiedy z ojcem ruszałem do lasu.

 

Komuś jeszcze z rodzeństwa tata gen myślistwa przekazał?

 

 

Mimo udziału w polowaniach już jako wyrostek, dość późno sam zostałeś pełnoprawnym łowcą...

 

Wcześniej nie było kiedy. Po studium nauczycielskim przyszło wojsko, później rodzina, przy trójce dzieci było co robić, więc przez lata toczyły się negocjacje z żoną: „czy już mogę?”. Jak dzieciaki podrosły, otrzymałem zgodę rodziny, odbyłem staż i zostałem myśliwym w kole „Żbik” Szczytno, jakoś tak w czerwcu 1997 roku.

 

Studium Nauczycielskie? Czyli właściwie jesteś belfrem...

 

Byłem, całe siedem lat. W podstawowej „dwójce” uczyłem muzyki, mimo że miałem przygotowanie do nauczania początkowego. Także ze starszymi dziewczynami prowadziłem zajęcia z wychowania fizycznego.

 

Czemu zrezygnowałeś z nauczania?

 

Z przyczyn bardzo rodzinnych. Żona jeszcze studiowała, na świecie pojawiły się dzieci i trzeba było zacząć na nie poważnie zarabiać, a nauczycielska pensja w tamtym czasie to nie był szczyt marzeń. To były początkowe lata 90. Najpierw szwagier wciągną mnie do pracy w ZakładzieUsług Leśnych, później samodzielnie coś tam działałem albo też wspólnie z rodziną. Przez krótki czas byłem bezrobotny i trafiłem do Starostwa Powiatowego w ramach prac interwencyjnych na pół roku, i... zostałem, dostałem stałą umowę, i w ten sposób znów poszedłem „na państwowe”. Zawodowo zajmuję się zagadnieniami związanymi z obroną cywilną, a wolny czas poświęcam też obronie, tyle że przyrody.

 

Jesteś jednym z inicjatorów i założycieli Szczycieńskiego Towarzystwa Przyrodniczego?

 

Nie do końca. Pierwowzorem obecnego stowarzyszenia było założone przez poprzedniego, wieloletniego łowczego rejonowego czyli Ludwika Narewskiego - Szczycieńskie Towarzystwo Przyrodniczo-Łowieckie, do którego – owszem – należałem. No działało z różną intensywnością, zmieniały się zarządy, a ostatecznie i nazwa. Nie byłem też inicjatorem powołania Rady Przyrody i Łowiectwa Powiatu Szczycieńskiego, organu doradczego starosty, który to organ został powołany za rządów Andrzeja Kijewskiego, ja przygotowywałem procedurę oraz regulamin funkcjonowania jej. W skład tej rady wchodzili prezesi i łowczy wszystkich kół.


Reklama

 

I w czym ta rada doradzała?

 

Bardziej chodziło o integrację powiatowego środowiska myśliwych, bo dla kół był to dość trudny okres. To wtedy zrodził się pomysł organizacji „Hubertusa Powiatowego”, która to uroczystość przetrwała do dziś, chociaż rada istnieje już tylko formalnie,. Kolejna inicjatywą tej rady była organizacja polowań szkoleniowo-integracyjnych, które to polowania wciąż są organizowane.

 

Jak się zostaje łowczym rejonowym? Poprzednia kadencja udowodniła tylko, że nie jest to proste i prowadzi do różnych konfliktów.

 

Kadencja władz różnych w strukturach Polskiego Związku Łowieckiego trwa pięć lat. Najpierw wybierane są władze kół i delegaci na zjazd okręgowy, na którym wybierana jest Mazurska Okręgowa Rada Łowiecka oraz delegaci na zjazd krajowy. Kolejnym etapem jest wyłonienie łowczego okręgowego oraz Zarządu Okręgowego. Tenże zarząd uchwałą zwołuje zebrania zarządów kół w rejonach w sprawie wyboru kandydata na łowczego rejonowego...

 

Kandydata?

 

Bo zarządy kół, co prawda, dokonują takiego wyboru, ale żeby mieć pełen status łowczego rejonowego, trzeba uzyskać akceptację Mazurskiej Okręgowej Rady Łowieckiej. Inaczej mówiąc – koła w rejonie wybierają, a Rada Okręgowa zatwierdza. Te oba czynniki muszą być spełnione.

 

No tak, a pięć lat temu tej spójności zabrakło i formalnie, a i praktycznie, powiat szczycieński był łowczego rejonowego pozbawiony... Czy to oznacza, że teraz, kiedy te sprawy zostały wyprostowane, będziesz miał więcej pracy?

 

Było z tym trochę fermentu na początku, ale myślę, że od strony organizacyjnej nie było źle. Może dlatego, że pewne formy działania zostały wypracowane wcześniej i funkcjonowały m.in. dzięki istnieniu Szczycieńskiego Towarzystwa Przyrodniczego. Wcześniej, przed laty, z szeregiem spraw organizacyjnych zwykle czekano na łowczego rejonowego, nam się udało w powiecie i bez łowczego z tymi sprawami sobie radzić, jak choćby z tymże „Hubertusem Powiatowym”.

 

Czy zatem łowczy rejonowy to tylko prestiż czy też jakieś poważniejsze obowiązki?

 

Łowczy rejonowi w województwie to głównie komisja problemowa, która współpracuje z okręgowymi Zarządem i Radą. Jest to funkcja, która na dole, w odniesieniu do kół, władzy nijakiej właściwie nie ma. Mogę, owszem, przeprowadzać jakieś kontrole w kołach, oceniać przebieg polowań itp., ale wyłącznie z upoważnienia Zarządu Okręgowego PZŁ. Na co dzień to funkcja bardziej organizacyjna, a zakres działań i skuteczność zależy nie od jakichś statutowych zapisów, bo ich nie ma, a od... no cóż, po prostu od własnej pracy i zaangażowania.

 

Co więc chciałbyś zrobić, jako łowczy, przez najbliższe co najmniej pięć lat?

 

Na pewno utrzymać istniejący kalendarz pracy kół i myśliwych w rejonie, przy czym chciałbym też, by niektóre z dobrych praktyk, wypracowanych przez jedne z kół, zaczęły być realizowane także przez inne. Wbrew pozorom, w myślistwie... Nie, nie w myślistwie, w kołach i w łowieckiej ochronie przyrody w powiecie naprawdę dużo się dzieje. Do tych zadań kalendarzowych obecnie należą m.in. wspomniane już polowanie szkoleniowe, bardzo dobrze odbierane przez kolegów, karnawał – więc oczywiście bal myśliwski, wycena trofeów itp. W tym kalendarzu dużo miejsca zajmują też działania edukacyjne: to współpraca ze szkołami, gdy uczniowie pomagają np. w zagospodarowywaniu poletek czy dokarmianiu zwierzyny, to spotkania, pogadanki, wycieczki do lasu, to wystawy, to pomoc i udział w obchodach Dnia Dziecka w różnych placówkach. To także praca kół, które prowadzą projekty dotyczące odbudowy różnych gatunków, np. kuropatw czy zajęcy. Naprawdę, w tej masie myśliwskich działań polowania – to znikomy ułamek, za który zresztą najbardziej jesteśmy piętnowani. Nawet jeśli już wcale nie tak mało mówi się i pisze o tym, jakie są podstawowe działania kół zrzeszających myśliwych, to i tak wciąż trudno przebić ten mur oklejony nietrafną etykietą „morderców zwierząt”. Powiem tak, gdybyśmy nie prowadzili gospodarki łowieckiej, to rolnicy znacznie bardziej narzekaliby na straty spowodowane przez zwierzynę.

Reklama

 

Tylko taki efekt?

 

To skomplikowany proces. Gospodarka łowiecka polega na utrzymaniu w miarę zrównoważonej liczby różnych zwierząt leśnych na określonym terenie. Chodzi głównie o warunki życia i możliwość wyżywienia. Niestety, przez lata człowiek (a więc także każdy z przeciwników polowań i nas, myśliwych) tak zmienił środowisko i otoczenie, że ekosystemy zostały mocno zachwiane. Gospodarka łowiecka to nic innego, jak utrzymanie bioróżnorodności w ekosystemach, a ich samych w możliwie dobrym stanie wbrew nam wszystkim, którzy na co dzień je mniej czy bardziej bezmyślnie niszczymy. Prosty przykład: zmiany w rolnictwie, „przemysłowa” produkcja pasz, ale i ugorowanie mnóstwa pól, nawożenie, ale i mechanizacja – to dla ptaków łąkowych i śródleśnych praktycznie zabójstwo. To nie przez myśliwych niemal wyginęły na naszym terenie kuropatwy, podobnie zresztą jak zające. A na pewno nie tylko przez myśliwych. Tak naprawdę wszyscy przyczyniamy się, i to bardzo intensywnie, do degradacji środowiska, do zabierania zwierzętom ich przestrzeni życiowej, do odbierania im podstaw bytowania. I – tak naprawdę – tylko myśliwi prowadzą dobrze zorganizowane i intensywne działania, by te skutki odwrócić, a przynajmniej znacznie spowolnić. Zanim więc ktoś nazwie myśliwego „mordercą” może powinien sam się zastanowić nad tym, ile zwierząt doprowadził do śmierci.



Komentarze do artykułu

Napisz

Reklama


Komentarze

Reklama