Piątek, 19 Kwiecień
Imieniny: Alfa, Leonii, Tytusa -

Reklama


Reklama

Opowieść o prawdziwym człowieku


Chciała we wszystkim być najlepsza. Pierwsza w pracy i w nauce. Nie chciała wyróżniać się na tle innych jako Niemka. Pragnęła dźwigać co dnia c...


  • Data:

Chciała we wszystkim być najlepsza. Pierwsza w pracy i w nauce. Nie chciała wyróżniać się na tle innych jako Niemka. Pragnęła dźwigać co dnia cały swój świat i mieć szczęście. Czas srebrnym szronem pokrył jej włosy, los dał poznać smak szczęścia, choć nie szczędził też goryczy, a mimo to udało się, pozostała we wszystkim pierwsza. Także w niesieniu pomocy drugiemu człowiekowi bez pytania, skąd przychodzi. W dzieleniu się sobą z innymi i we własnej pracy – najlepsza.

 

 

Był grudzień 1939 roku. W Olsztynie, w nieistniejącym już dziś domu przy ul. Warszawskiej 95, zapanowała wielka radość. Na świat przyszła Krysia - czwarte dziecko w rodzinie niemieckiego ogrodnika i Mazurki. Szczęśliwy ojciec, inwalida wojenny z I wojny światowej, produkował żywność, a mama pomagała ojcu i prowadziła dom, wychowując w sumie piątkę dzieci. - W domu mówiło się po polsku i po niemiecku - wspomina pani Krysia.

 

 

Pamięć powojenna

 

Okresu najstraszliwszej z wojen nie pamięta, wszystko działo się tak daleko, a ona była tak mała. Pierwsze obrazy zapisane w sercu i pamięci pochodzą z 1945 roku. - 21 stycznia wieczorem pod nasz dom podjechała niemiecka karetka oznaczona czerwonym krzyżem. Kazali nam się ewakuować. Mama zabrała nas i kilka rzeczy. Wywieziono nas na dworzec kolejowy w Olsztynie. Całą noc spędziliśmy w oczekiwaniu na mające nas ewakuować pociągi. Był wielki tłoki, panował chaos – pomoc nie nadeszła. Rankiem 22 stycznia mama próbowała z nami wrócić do domu, ale w mieście byli już Rosjanie. Szliśmy przez opuszczone miasto, domy stały puste, a w nich wszystko niezbędne do życia. Zatrzymali nas rosyjscy żołnierze, nie pozwalając iść dalej. Mówiliśmy po polsku i chyba to pomogło porozumieć się i pozwolono nam zająć pierwsze napotkane puste mieszkanie. Byliśmy tam do marca 1945 roku – opowiada.

Żona ogrodnika nie mogła już dłużej czekać i mając na uwadze czas siewów i rozsad, postanowiła zaryzykować i powrócić do swojego 4-hektarowego gospodarstwa i domu na ul. Warszawskiej w Olsztynie. Ojca zabrano pod koniec 1944 r. do ,,Volkssturmu”, stąd mama i pozostająca z nią trójka dzieci zdani byli na siebie. Najstarsza siostra zginęła podczas przeprawy przez Bałtyk. Brat w wieku 16 lat zmarł w Krasnojarsku. - 1 maja 1945 r. do naszego domu wszedł oficer, wyjął broń i powiedział do mojej mamy: „Masz 10 minut na wyniesienie się z tego domu”. Mama zabrała nas i wyszliśmy. Pamiętam, szliśmy przez Olsztyn, a miasto całe płonęło. Widziałam żołnierzy rosyjskich wybijających okna pustych kamienic i wrzucających tam płonące pochodnie. Wtedy właśnie na naszej drodze stanął młody chłopak. Myślę, że miał może 19 lat. Zapytał po rosyjsku naszą mam: „Mama, a co ty tu robisz?”. Widzieliśmy, że nasza mama przypomina mu jego mamę i tak też ją traktował. Ten rosyjski żołnierz przynosił nam jedzenie i pomagał przetrwać. Myślę, że często wręcz organizował racje żywnościowe dla nas – opowiada pani Krystyna.

 

Być najlepszą


Reklama

 

Przyszedł rok 1946. Mała Krysia wyrusza do I klasy Szkoły Podstawowej nr 3 przy ul. Kościuszki w Olsztynie. Jest bardzo pracowita i ambitna. Doskonale wie, że jedyne, czym chce się wyróżniać w nowej rzeczywistości to tym, że we wszystkim będzie najlepsza. - Byłam świadoma, że należy żyć tak jak wszyscy inni. Asymilować się z Polakami i w środowisku, które było obok mnie, starać się być zaakceptowaną. Nikt nigdy nie wymuszał na nas przynależności partyjnej czy też działań ideowych, choć znałam to wszystko, to jednak nigdy mnie do tego nie ciągnęło - wspomina.

Kolejną radością roku 1946 był powrót ojca z niewoli. Zwolniony ze względu na stan zdrowia, bardzo schorowany, powrócił do Olsztyna. Nowa sytuacja sprawiła, że musiał podjąć pracę jako pracownik fizyczny w Miejskim Przedsiębiorstwie Wodociągów i Kanalizacji w Olsztynie. Pracował tam do 1966 r, kiedy to postanowił wyjechać do rodzeństwa w Niemczech. W 1968 r. zmarł. Pytana o pasje i marzenia z okresu szkoły podstawowej pani Krysia wspomina kino i zainteresowanie teatrem, ale promienieje, kiedy zaczyna opowiadać o tym, jak w jej sercu rodziło się pragnienie - nauczać.

 

Spełnione marzenia

 

 

 

Wizyta zakończona przed ołtarzem

 

Pasję pracy i małych przyjemności przerwała, w pewną słoneczną lipcową niedzielę, wizyta Zdzisława Pieńkowskiego, który postanowił odwiedzić w Kulce swojego kolegę ze Spychowa i właśnie wtedy poznał Krystynę. Przyszły mąż musiał się bardzo postarać, a sakramentalne „tak” wypowiedziano na Wielkanoc 1967 roku. Los nie chciał jednak dać tego szczęścia młodym za darmo. Szkoła w Spychowie nie posiadała wolnych etatów i pani Krysia Pieńkowska ku wielkiej radości pracowników Liceum w Olsztynie pozostała jeszcze przez rok ich koleżanką. Młodych małżonków męczyło strasznie życie na odległość. Sytuacja ta uległa zmianie, kiedy w 1968 r. pojawiła się praca w Kolonii. W 1969 r. Zespół Szkół w Spychowie zatrudnił panią Krysię na etat: ,,zastępstwo nauczycieli”.

 

Pracowita codzienność

 

Przez trzy lata uczyła wszystkich przedmiotów, zastępując kolegów na zwolnieniach lekarskich czy podczas służby rezerwy w wojsku. Szkoła była największą pasją, choć czas przyszło już dzielić pomiędzy nią, męża z gospodarstwem rolnym i dzieci. Pierwsza na świat przyszła Agatka w styczniu 1968 r. W 1970 r pojawił się syn Michał, a w 1972 r córka Magda. Dwa konie, kilka krów, stado świń i gromada drobiu wymagały mnóstwo pracy.

Reklama

- Nigdy nie miałam czasu się nudzić, mieliśmy z mężem 6,5 ha ziemi, na której oprócz orania i wyrzucania obornika, robiłam wszystko - wspomina pani Krystyna. Lata 1972 do 1988 to czas poświęcony nauczaniu w Spychowie na własnym etacie nauczyciela. Po przejściu na emeryturę czegoś bardzo było brak, nagle zapanowała pustka, której nic nie mogło wypełnić. Powrót do pracy w szkole na stanowisku bibliotekarki uspokoił czułe serce. Lata 1988 do 1992 to poszukiwanie, co dalej, kiedy zakończy się praca w bibliotece. Przez cały czas pracy w szkole wszystkie uroczystości szkolne zarówno te cykliczne jak i jednorazowe pieczołowitym okiem doglądała pani Krystyna. Nieoceniona w pracy ze szkolnym chórem była zawsze tam, gdzie ponad codziennością życia można było podarować ludziom głębokie przeżycia i wzruszenia. Wykształciła i wychowała na dobrych i szanowanych ludzi własne dzieci. Syn prowadzi własną firmę w Spychowie. Jedna z córek pracuje w jednostce samorządowej w Świętajnie, druga od 9 lat przebywa w Anglii. - Kiedy wyjeżdżała serce mi się krajało i byłam długo bardzo smutna. To uczucie powracało zawsze, kiedy kończył się czas odwiedzin i córka powracała do siebie. Dopiero, kiedy poleciałam do niej i zobaczyłam, jak żyje i to, że tu by tak nie miała, trochę mnie uspokoiło, ale mimo to bardzo za nimi tęsknię – mówi ze smutkiem w głosie p. Krystyna.

 

Niezmiennie aktywna

 

Szczęśliwa babcia, zatroskana losem rodziny jest na co dzień tak wyjątkową, jak i unikalną osobowością. To niesłychane, ale ta pani ma zagospodarowaną każdą minutę życia. We wtorki uczestniczy w spotkaniu Klubu Seniora w Spychowie, w czwartki uczęszcza do Świętajna na naukę angielskiego. Kiedy do jej drzwi zapuka jakieś dziecko z problemami w szkole, zawsze ma czas, pomaga aż do skutku i nigdy nie chce za to pieniędzy. Jej motto to słowa: - Dopóki głowa mi służy, będę służyć ludziom. A ta głowa zadziwia wszystkich bystrością i otwartością. Towarzyszą temu liczne talenty manualne - haft, szydełkowanie, ozdoby choinkowe i praktyczne przedmioty wykonane z papieru wypełniają czas i dom pani Krystyny. Gra w miejscowym teatrze, tłumaczy teksty z niemieckiego i na niemiecki. Kocha i czyta książki, a umysł ćwiczy krzyżówkami. Spracowane dłonie i ślady cierpienia pod oczami zdają się dodawać jej uroku. Mówiąc o swoim dotychczasowym życiu, stwierdziła: ,,…W moim życiu było wszystko, cierpienie, smutek i radość. Doświadczyłam tego i jestem bardzo szczęśliwa. Cierpienie ukształtowało hart ducha, a ten pozwala jeszcze pełniej poczuć smak szczęścia. Żyję z celem, aby każdy mój dzień przeżyć dobrze. Kiedy mogę komuś pomóc, jestem szczęśliwa. Czuje się dobrze w Spychowie i nie wyobrażam sobie, abym miała powrócić do Olsztyna. Cieszę się tym, co mam, co dał mi los i nie zamieniłabym tego na inne życie.

Każdy człowiek to inny wspaniały świat, można zachować go dla siebie lub podarować innym. Krystyna Pieńkowska - Warmianka z pochodzenia, Mazurka z wyboru – całe swoje życie służy ludziom, jej świat był i jest związany z drugim człowiekiem. Otwarty na pomoc, czuły na niesprawiedliwość i cierpienia, wraca i umacnia w nas wiarę w drugiego człowieka.

 



Komentarze do artykułu

Napisz

Reklama


Komentarze

Reklama