Piątek, 19 Kwiecień
Imieniny: Alfa, Leonii, Tytusa -

Reklama


Reklama

Moc Wielkanocy tkwi w sile ludzkiej wiary


Wielkanoc – to najważniejsze święto dla każdego chrześcijanina. Czy każdy jednak rozumie i czuje tę wyjątkowość? Czy zmartwychwstały Jezus każdemu towarzyszy? Jak i kiedy? Odpowiedzi na te pytania, choć niezadane, udziela ksiądz Andrzej Preuss.


  • Data:

Wielki Piątek - dzień śmierci Jezusa. O czym ksiądz myśli w takiej chwili? O czym my powinniśmy pomyśleć?

 

Nie wiem, o czym powinien myśleć każdy. Mogę powiedzieć o czym ja myślę. Najpierw bronię się.

 

Przed czym?!

 

Bronię się, żeby nie przesiedzieć na Kalwarii obok Krzyża.

 

A można przesiedzieć ten czas?

 

Oczywiście, że tak. Zakładam, że większość tych ludzi, która była obecna przy ukrzyżowaniu Pana Jezusa  też przesiedziało na Kalwarii. Przyszli, obejrzeli śmierć skazańca i nic więcej. Tak myślę.

 

To co zrobić, aby nie przesiedzieć tego czasu?

 

Jestem bardzo przywiązany do obrazu „Pasji” Mela Gibsona. Coś w środku podpowiada mi, że jest to najbliższy obraz męki i ukrzyżowania Pana Jezusa jaki widziałem. Jest też jeszcze jeden film, który wywarł na mnie takie ogromne wrażenie, jeśli chodzi o górę Kalwarię, bo sam film jest słaby jeśli chodzi o treść, chociaż w formie jest bardzo dobry. To film Ridleya Scotta „Królestwo niebieskie”. Tam jest taki fragment, gdzie główny bohater jedzie do Jerozolimy z Krzyżowcami. Ale on jedzie tam z taką intencją, aby odnaleźć Boga. Przyjeżdża do Jerozolimy, idzie na Kalwarię. Siedzi tam całą noc i mówi, że skoro On tu umarł, to musi mu się objawić, to musi Go tu spotkać. I oczywiście mu się nie objawia. Ale przecież on tak bardzo prosił Boga, aby Pan Jezus mu  się objawił. Ten bohater siedzi całą noc, marznie, a rano schodzi z góry i idzie do Jerozolimy z takim przeświadczeniem, że wszystko na nic. I w tym momencie zaczyna się dziać. Schodzi, a po drodze kogoś spotyka, ktoś go zaczepia, ktoś chce z nim rozmawiać i zaczyna się nowa historia w jego życiu. Jezus mówi do niego „jestem tu”. Tylko, że my szukamy Go na zasadzie: usiądźmy razem, wypijmy herbatę, pozmawiajmy o zbawieniu. Niestety, tak się nie dzieje. 

 

 

Może tak właśnie byłoby prościej...

 

Bóg działa, Jezus działa, pytanie, czy my to dostrzeżemy. Bardzo staram się w piątek stanąć pod krzyżem. Robię co mogę, abym przy tym, co jest najważniejsze, nie przeszedł obok. 

Jeśli ja w Wielki Piątek będę wołał „Panie Jezu daj mi stanąć pod krzyżem” to być może w sam Wielki Piątek tego nie odczuję, ale następnego dnia zacznie się dziać...

 

 

Ale jak nie przegapić tego, jak nie stać obok?

 

Wołać. 

 

W jaki sposób wołać, aby Bóg usłyszał?

 

Stanąć na końcu kościoła i krzyczeć „Panie Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną”. To, oczywiście, przenośnia. Przecież tak naprawdę my, każdy z nas chodzi z jakimś wołaniem serca. Z różnych powodów. Jeśli na przykład zachoruję na ciężką cukrzycę, to wołam całym sobą „Jezu uzdrów mnie”, „Boże pomóż”. To jest moje wołanie. Zapewniam, że jeśli wołamy całym sobą - dostaniemy. Zacznie się dziać. Nie może się nie zacząć. Tylko teraz, pytanie czy ja to skojarzę? Bo następnego dnia się zacznie, a ja będę mówił sobie, eee to splot wydarzeń, przypadek. Same przypadki.

 

To jak to zauważyć?

 

No na to nie mam już rady. Jeśli ktoś nie otworzy oczu, to ja mu ich sam nie otworzę. Proszę mi uwierzyć, że Pan Jezus przechodził także obok mnie, a ja zachowałem się jak ostatni ślepiec.

 

 

Dlaczego jesteśmy tacy ślepi?

 

To było moje pytanie. Dlaczego ja jestem taki ślepy? Będzie pewnie milion odpowiedzi. Bo zajmuję się wszystkim innym, a nie tym, co najważniejsze. Nie mówię o ludziach, którzy muszą iść do pracy, bo to rozumiem i bardzo szanuję. Mówię o sobie. W Wielki Piątek o 4 nad ranem powinienem iść do kościoła i leżeć krzyżem przez cały ten dzień. Trochę przerysowuję, ale chodzi o schemat. Nie leżę krzyżem, bo zajmuję się wieloma innym rzeczami. To, co mnie martwi, to zgubienie całego okresu oczekiwania na święta Wielkiej Nocy. Czas przemiany, Wielki Post, który zaczął się symbolem popiołu w Środę Popielcową, trochę został zgubiony przez współczesnych ludzi pędzących przez życie. Nie ćwiczymy wzroku, pędzimy. To drugi powód naszej ślepoty.

 

To jak nauczyć się patrzeć, czy jeden Wielki Post wystarczy?

 

Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Każdy z nas ma inne serce. To nie jest tak, że ktoś wskoczy na Wielkanoc do kościoła i spotka pana Boga. Na 95 procent nie spotka, bo czasem jednak się zdarza, że Jezus przejdzie obok niezauważony.

 

 

Zmieńmy nieco temat. Najwięcej osób spowiada się właśnie przed Wielkanocą, co wynika z trzeciego przykazania kościelnego, które mówi: „Każdy wierny jest zobowiązany przynajmniej raz w roku na Wielkanoc przyjąć Komunię świętą”.


Reklama

 

I to jest straszna bieda. To prawdziwy zapis, dobry zapis, ale jednocześnie straszna bieda. Ubolewam nad tym zapisem. On jest prawdziwy i dobry, a ja nad nim po prostu płaczę...

 

 

Dlaczego?

 

Bo jedna spowiedź w roku i jedna Komunia Święta, to mało. Nie łączy nas z Panem Bogiem i gdy On jest obok nas, nie widzimy Go, jesteśmy ślepi. Tę więź z Bogiem, jak wszystko, trzeba po prostu karmić. Moje ciało, jeśli się o nie troszczę, rozwijam, karmię - kwitnie. Jeśli tego nie robię - śmierdzi, umiera. Moje uczucia, emocje, serce, wrażliwość, jeśli o nie się nie troszczę, nie karmię - głodują i umierają. Moja miłość, jeśli jej nie kultywuję, zgaśnie. Moje życie z Panem Bogiem bez Komunii Świętej, takiej stałej, musi umrzeć. Jeśli ja spowiadam się tuż przed Wielkanocą, na przykład w Wielki Czwartek, a tydzień później zdarzył mi się grzech, a może się zdarzyć, i na kolejną spowiedź decyduję się na dwa dni przed Bożym Narodzeniem, i tylko dwa razy do roku nakarmię moją duszę Panem Bogiem, przyjmę Komunię Świętą, to moja wiara musi umrzeć.

 

 

I co się wówczas dzieje?

 

Wówczas jest tak, że nie mam treści, więc przywiązuję się do formy.

 

 

Czyli?

 

Nie przychodzę do Pana Boga, a do kościoła, który jest zbiorem dobrych zasad i tak dalej. Jest wówczas instytucją, a nie jest Bogiem. A skoro nie jest Bogiem, ale przychodzę tu, a ksiądz mówi mi o jakimś Bogu, który tu żyje, istnieje, to wmawiam sobie, że ten duchowny coś kręci. I my dziś nazywamy to kryzysem kościoła. Ale to nie jest kryzys kościoła, a kryzys wiary. Nie spotykamy Boga, bo go nie widzimy. Przychodzimy do instytucji, a nie Boga. A instytucja jest jaka jest, bo to są tylko ludzie. Nie spowiadając się, nie przyjmując Komunii Świętej, tracimy relację z Panem Bogiem i ślepniemy.

 

 

Od ilu lat ksiądz spowiada?

 

27 lat.

 

A od ilu lat ksiądz się spowiada?

 

Od pierwszej Komunii Świętej, ale z małą przerwą.

 

Przerwą? Czym była ona spowodowana?

 

Byłem zbuntowany, jak każdy młody człowiek. 

 

Jak ta przerwa wyglądała?

 

No na przykład tak, że mama pytała, czy byłem u spowiedzi, mówiłem że byłem, ale nie byłem.

 

Kłamał ksiądz, nieładnie. Ile wówczas ksiądz miał lat?

 

Nie pamiętam 15, 17 może 19.

 

Co sprawiło, że ksiądz wrócił do spowiedzi?

 

Bóg. I tu jest problem, bo pewnie teraz większość, czytając tę rozmowę, pyta się: jaki Bóg? No i to właśnie jest brak relacji.

 

Wiem, że księży obowiązuje tajemnica spowiedzi, ale spytam, czy spowiadał się u księdza ktoś z zabójstwa?

 

Po pierwsze są różne zabójstwa. Nie tylko ciała. O wiele tragiczniejsze są zabójstwa duszy, zabójstwa miłości, zabójstwa godności. I mówię teraz śmiertelnie poważnie. Czy ktoś się u mnie spowiadał z zabójstwa? Nie pamiętam.

 

Takiej odpowiedzi się spodziewałem. Ale zadam pytanie inaczej, czy w konfesjonale często słyszy się te grzechy najcięższe?

 

Ja sam spowiadam się z takich grzechów.

 

Ksiądz, z najcięższych grzechów? Zabójstw?

 

Tak. Spowiadam się z tego, że zabiłem cudzą godność, że zabiłem czyjąś miłość. To są ciężkie grzechy. I z tego się spowiadam. Wiem, że nie o to pan pytał, ale dla mnie to naprawdę jest wartością. Jeśli ja niszczę czyjeś życie wewnętrzne, to mogą to być, takie zniszczenia, z których nigdy się ten ktoś nie odrodzi.

 

 

Jak ksiądz reaguje w konfesjonale na te najcięższe grzechy?

 

Sam spowiadam się co dwa tygodnie. Jak idę do spowiedzi, to idę do człowieka, który ma mi pomóc spotkać się z Bogiem. Jak siadam do konfesjonału, to ja jestem tym człowiekiem, który komuś ma pomóc spotkać się z miłosierdziem Bożym. Proszę mi wierzyć, bardzo się staram o to, aby dobrze spowiadać. Ale mam strasznie dużo na sumieniu jeśli chodzi o  traktowanie ludzi, którzy przychodzą do spowiedzi. 

 

Może ksiądz to rozwinąć?

 

Oczywiście, że mogę. Po pierwsze jestem bardzo niecierpliwym człowiekiem w konfesjonale. Po drugie, bardzo często zaczynam oceniać tych ludzi, a nie od tego tu jestem. To są moje zapędy, których bardzo się wstydzę, moje ludzkie zapędy. Po trzecie - bardzo brak mi miłosierdzia w konfesjonale, a mam kojarzyć z Panem Bogiem, który jest miłosierdziem. 

Reklama

 

To jak ksiądz sobie z tym daje radę?

 

Uciekam. 

 

Przed udzieleniem rozgrzeszenia, czy po?

 

Po takich ciężkich spowiedziach uciekam w ciszę. Bardzo jej potrzebuję. 

 

 

Czy zdarzyło się księdzu nie udzielić komuś rozgrzeszenia?

 

Nie pamiętam. Ale wiem, że są takie sytuacje, w których trzeba nie rozgrzeszyć.

 

 

Jakie to sytuacje? Czy taka osoba ma jednak szansę, aby rozgrzeszenie otrzymać?

 

Dopóki żyjemy, mamy szansę na pojednanie z Bogiem. Rozgrzeszenia nie dostaje się tylko wtedy, kiedy ktoś świadomie trzyma się grzechu i nie chce go wypuścić. Jest to jedyna sytuacja, w której nie możemy udzielić rozgrzeszenia. 

 

Czy zabójcę człowieka można rozgrzeszyć?

 

Oczywiście, że tak. Jeśli zabójca przychodzi do spowiedzi z żalem, to w ogóle nie ma o czym gadać. Miłosierdzie Boże jest pierwsze dla niego.

 

Bywa, że osoby spowiadające się dyskutują z księdzem, przekonują, że coś, co zrobili nie jest grzechem?

 

Nie pamiętam, ale zapewne takie rzeczy się zdarzają.

 

„Cierpi” ksiądz na ciężka amnezję, wiec może trochę statystyk. Ile średnio wymieniamy grzechów w konfesjonale?

 

To jest trudne pytanie i naprawdę nie potrafię na nie odpowiedzieć. Spowiedzi są tak rozmaite, a życie ludzi jest tak niesamowicie bogate. W sercu człowieka wszystko zmieści: i największa świętość, i niezła podłość. I mówię tu o swoim sercu, aby nikt nie miał wątpliwości.

 

Są jakieś grzechy które najczęściej wymieniamy?

 

Nie pamiętam. 

 

Czy na tej naszej liście grzechów pojawiły się jakieś nowe, których kiedyś nie było. Na przykład, że zaśmiecam środowisko?

 

Hmm, chyba tak. Duża część z nas ma coraz większą świadomość. Bardzo wielu z nas się budzi i to jest przepiękny dla mnie znak. Rzeczywiście są ludzie, którzy spowiadają się z grzechów, których wcześniej nie było. Na przykład, że jeżdżą za szybko. Sam się z tego grzechu spowiadam notorycznie.

 

Dla mnie każda spowiedź jest wydarzeniem, przeżyciem, trochę się jej wstydzę, trochę boję. A jak ksiądz idzie do spowiedzi, to co?

 

Mam tak samo. Kosztuje mnie to bardzo dużo. Cały ten swój syf muszę wywalać, wstydzę się tego, krępuję. Na dodatek mój spowiednik jest dość ostry, nie odpuszcza mi i nie ułatwia. Samo przygotowanie do spowiedzi i sama spowiedź kosztuje mnie bardzo dużo, ale za ten spokój, który mam później, naprawdę warto.

 

 

To może lepsza byłaby inna forma spowiedzi, na przykład po cichu w domu albo zbiorowa?

 

Pismo Święte mówi tak: „wyznawajcie sobie grzechy”, a Pan Jezus dodaje „komu odpuścicie, będą odpuszczone, komu nie, będą zatrzymane”. Jeśli Pan Jezus usankcjonował to sakramentalnie, to nie będę z tym dyskutował.

 

 

Czy ksiądz lubi słuchać spowiedzi?

 

Nienawidzę tego. Kapłaństwo byłoby cudne, gdyby nie konfesjonał i gdyby nie pogrzeby, które są dla mnie bardzo smutne i bardzo je przeżywam. Staram się robić to jak najgorliwiej, ale nie, nie lubię tego. Nie lubię tym bardziej, gdy ludzie się otwierają i mówią o sobie z potwornym bólem serca. Jest to trudne dla kapłana. 

 

Jak powinna wyglądać dobra spowiedź?

 

Nie wiem. Myślę, że każdy, kto się spowiada to doskonale czuje. Jeśli chodzi o księży spowiedników, to po pierwsze, jako spowiednik, mam być cierpliwy. Nie jestem doradcą. Konfesjonał to nie jest poradnia rodzinna. Ja mam pomóc nakierować na Boga. Biskup Ryś kiedyś powiedział bardzo mądre słowa, że w dzisiejszych czasach walczymy nie o Pana Boga, a o lepsze samopoczucie. Odhaczamy. Jeśli spowiedź jest traktowana jako wypełnienie przedświątecznego obowiązku, to nie ma na to mojej zgody. Spowiedź to potężne wrota do spotkania z Panem Bogiem Miłosiernym. Szansa na obudzenie. Na przejrzenie na oczy. Na dostrzeżenie tych najważniejszych rzeczy. Szansa na to, byśmy nie byli ślepi...



Komentarze do artykułu

Napisz

Reklama


Komentarze

Reklama