Wtorek, 19 Marca
Imieniny: Aleksandryny, Józefa, Nicety -

Reklama


Reklama

Leśnik, sołtys, a przede wszystkim... kobieta


Edyta Kopeć od lipca 2019 roku jest sołtysem Świętajna. Zawodowo pani Edyta jest leśnikiem. I o tych  jej życiowych rolach rozmawiamy.


  • Data:

Jest pani absolwentką szczycieńskiego „Sobiecha”, zapewne więc współczesną autochtonką...

 

Dokładnie. Urodzona, co prawda w Szczytnie, ale od zawsze mieszkam w Świętajnie. Rocznik 1974.

 

Czy to leśne otoczenie w gminie stanowiło podstawę wyboru zawodu?

 

Raczej to geny. Tata jest leśnikiem, chociaż nigdy nie pracował w żadnym nadleśnictwie, a jedynie w powiązanej firmie zewnętrznej, która zajmowała się planowaniem urządzania lasu. Z lasem więc byłam związana od dziecka, i to rodzinnie. Ale – gwoli ścisłości – tata mnie nie zachęcał, ale też i nie odradzał. Pozostawał neutralny. Sama sobie to wymyśliłam. Zawsze przyroda była mi bliska, a do tego nigdy nie miałam upodobania do zajęć z automatu przypisywanych kobietom. Uznałam, że leśnictwo pozwoli mi przekonać otoczenie, że jestem twardzielką.

 

I faktycznie twardości ten zawód wymaga?

 

Wiele. Wymaga hartu, samozaparcia. Co prawda bezpośrednio w lesie, w terenie pracowałam dość krótko, na początku swojej zawodowej kariery, ale pamiętam. Obecnie pracuję w biurze i zajmuję się sprzedażą drewna.

 

O! To proszę powiedzieć, czy to prawda, o czym wiele się mówi, że Lasy Państwowe zarabiają na drewnie krocie i dla tego zysku tną, co tylko urośnie?

 

Nieprawda. Sprzedaż drewna to główne źródło dochodów Lasów Państwowych, ale ten zysk przeznaczany jest na inne sfery leśnej gospodarki, które wymagają nakładów, i to niemałych. Główni odbiorcy, to firmy zajmujące się przerobem drewna, chociaż osoby fizyczne też mogą bezpośrednio u nas kupować, w ramach tzw. sprzedaży detalicznej. Nie ma tu też dowolności. Każde nadleśnictwo ma opracowany 10-letni plan urządzania lasu. W tym planie przewidziane są ilości drewna do wyrębu, liczonego w metrach sześciennych. Obecnie realizujemy w Nadleśnictwie Spychowo, bo tam pracuję, plan na lata 2013-2022. I mamy w nim określone, że w sumie, w ciągu tych 10 lat, możemy pozyskać nieco ponad 1,1 mln m3 drewna.

 

A na taki metr sześcienny ile drzew potrzeba?

 

Nie da się tego ta łatwo określić, bo to zależy przecież od wielkości każdego okazu. Nie jest też łatwo określić, z jakiego rodzaju wycinki ile i jakie drewno się pozyskuje. Jest to związane z wieloma już bardzo specjalistycznymi zagadnieniami. Generalnie jednak mogę z całą odpowiedzialnością zapewnić, że nie wycina się lasów w sposób, który ma im szkodzić, a wręcz przeciwnie.

 

Rozumiem, że praca biurowa nie jest mocno absorbująca, skoro ma pani czas, a przede wszystkim chęci, by działać społecznie. Sołtysowanie to początki czy aktywna pani była już wcześniej?

 

Wcześniej byłam członkiem Rady Sołeckiej. A jeszcze wcześniej? Jakoś nie było okazji, a i potrzeby nie czułam.

 

Co zatem skłoniło panią do zajęcia się sprawami wsi?

 

Trudno powiedzieć... Właściwie chyba zostałam członkiem Rady Sołeckiej przypadkiem. Było zebranie wiejskie związane z wyborami. I na tym zebraniu padło moje nazwisko, ja się zgodziłam i tak zostało. To było w poprzedniej kadencji. W tej obecnej ponownie sołtysem została Edyta Duda, ale gdzieś tak po roku zrezygnowała. Wtedy musiały się odbyć ponowne wybory i tak ja zostałam sołtysem.

 

Chętnie czy z ociąganiem?

 

Raczej chętnie, bo to w sumie wcale nie jest jakaś dolegliwa funkcja, to całkiem fajne zajęcie. Daje sporo satysfakcji, że wspólnie z innymi ludźmi można coś zrobić, coś zmienić, poprawić, mieć na coś wpływ.


Reklama

 

Jakieś konkrety? Co w ciągu tych kilku miesięcy sołtysowania sprawiło pani osobistą satysfakcję?

 

Niestety niewiele. To czas sprawdzianu: jak funkcjonować, integrować, organizować, działać w czasie, kiedy jest to niemal niemożliwe. Pomysłów i chęci nie brakuje, ale możliwości – póki co – brak. Praktycznie jedyne, czym należało się zająć i co nie mogło czekać, to wykonanie zadań finansowanych z funduszu sołeckiego w 2020 roku i zaplanowanie tych, na które środki zostały przeznaczone w roku bieżącym.

 

No właśnie. Przeznaczenie tegorocznego funduszu sołeckiego w Świętajnie jest dość nietypowe. Zamierzacie niemal wszystkie pieniądze wsadzić w skatepark. To urządzenie terenowe do młodzieżowych „szaleństw” rzadko w gminach bywa...

 

Należy przede wszystkim podkreślić, że fundusz sołecki jest za mały na taka inwestycję. W kosztach budowy będzie więc partycypował też budżet gminy. Ale pomysł pochodzi od rodziców, został zgłoszony na spotkaniu wiejskim, które wykorzystania funduszu dotyczyło. Argumentowali, że obecnie młodzież, dzieci właściwie, jeżdżą na coraz modniejszych hulajnogach po chodnikach czy ulicach i to jest niebezpieczne, tak dla tych jeżdżących, jak i przechodniów. Wiele dzieciaków jeździ na rolkach, deskorolkach, rowerach. A spacerowe jeżdżenie jest dla nich zwyczajnie nudne. Potrzebują więc miejsca, gdzie mogą się wyszumieć, wypalić nadmiar adrenaliny. W zebraniu uczestniczyło około 30 osób, więc jak na Świętajno to niewiele, ale nie pamiętam, by było kiedyś więcej. Przychodzą ci, którzy są czymś naprawdę zainteresowani, mają jakiś pomysł, propozycję – i tak było w tym przypadku.

 

Spotkały już panią przejawy szczęścia ze strony młodych mieszkańców Świętajna?

 

Ucieszył się na pewno mój syn, który rzadko rozstaje się z rowerem. Inni... Na razie okrzyków triumfu nie było, ale myślę, że jak ruszy budowa, to się pojawią. Jeśli ruszy. Bo na razie to wszystko jest w sferze planu. Nie wiadomo, ile to przedsięwzięcie będzie kosztowało i czy nie trzeba będzie jednak z niego zrezygnować albo co najmniej odsunąć w czasie. Można by powiedzieć, że nasz fundusz sołecki przeznaczyliśmy na inwestycję o charakterze sportowym, a to nie jedyna nasza sołecka aktywność w tym kierunku. Myślę, że jako gmina, sołtysi, mieszkańcy możemy być z siebie dumni: znakomita większość sołectw część swojego funduszu przeznaczyła na tworzenie klubu sportowego. Jesteśmy chyba jedną gminą, w której taki klub nie istnieje. I myślę, że powołanie klubu ucieszy dzieci i młodzież, może nawet bardziej niż skatepark.

 

To zajmijmy się trzecią, pewnie najważniejszą funkcją życiową: kobiety. Najlepszy czy też najbardziej ciekawy, a może oczekiwany prezent z okazji Dnia Kobiet to...

 

Miłe słowa, pamięć... to ważniejsze niż prezenty i kwiaty. Trudno mi więc odpowiedzieć na to pytanie. W pracy zwykle dostajemy po kwiatku i czymś słodkim, w domu czasem też pojawia się coś słodkiego, ale zasadniczo nie świętuję.

 

Jak przystało na „twardzielkę”. Ale kobiece chwile słabości się pani zdarzają?

 

Oczywiście, jak każdej, a właściwie, jak każdemu. Nie ma żelaznych kobiet, mężczyzn zresztą też nie. My się poddajemy emocjom, panowie są bardziej pragmatyczni. Każdy ma swój sposób radzenia sobie z problemami i trudno to łączyć z płcią, raczej z charakterem.

 

Pierwsza miłość...

 

Oczywiście w przedszkolu. Później kolejne, w szkole podstawowej, średniej, na studiach... Aż do tej ostatniej.

Reklama

 

Jak i gdzie poznała pani tę ostatnią?

 

Na weselu – oczywiście nie swoim. Oboje, zupełnym przypadkiem, byliśmy świadkami na tym ślubie. Obowiązki weselne nieco nas zbliżyły. Mąż jest ze Szczytna, ja mieszkałam w Świętajnie, ale zaczęliśmy się spotykać, coraz częściej, aż do sakramentalnego „tak”, które powiedzieliśmy sobie dokładnie 30 kwietnia 2005 roku. I tak moje życiowe plany wzięły w łeb...

 

Jakie plany?

 

Miałam być starą panną i nie jeździć samochodem, a tylko rowerem. Nie zastosowałam się do żadnego z tych postanowień, ale – oczywiście – nie żałuję. Z tego złamania życiowych postanowień mam, a raczej mamy dwoje dzieci: syna i córkę. Syn lat 15, córka – 12. Syn jest w ostatniej klasie podstawówki, wspomina m.in. o technikum leśnym, może więc będzie kontynuował rodzinną tradycję, córka jeszcze się nie chwali swoimi zamierzeniami co do przyszłości.

 

Wiemy już, jakie plany wzięły w łeb, a jakie są jeszcze w... planach?

 

Czy ja wiem? Wybudowaliśmy dom, każde z nas ma swoją pracę, swoje ustabilizowane życie... Żadnych większych oczekiwań nie mam poza tym, by zdrowie dopisywało. Teraz chciałabym jedynie, by dzieci, jak to się mówi, wyszły na ludzi, pokończyły szkoły, zdobyły zawody i pracę, które dadzą im satysfakcję, by były po prostu szczęśliwe...

 

A pani jest? Nic by pani nie zmieniła? Nigdy nie ogarniały pani jakieś marzenia, o dalekich wyprawach, o osiąganiu nieosiągalnego, że nie wspomnę o rycerzu na białym koniu...

 

Jestem szczęśliwa, zadowolona z życia, losu, codzienności. Na tę chwilę niczego ponad to, co już mam, mi nie trzeba.

 

To może jeszcze coś o zainteresowaniach, hobby, ulubionych zajęciach...

 

Lubię leniuchować prawie tak samo, jak być aktywną. Chętnie uczestniczyłam w zajęciach fitness, mamy w Świętajnie zgraną, babską grupę, ale niestety, teraz musiałyśmy przerwać. Zajmuję się ogrodem, czytaniem, ale na to czas znajduję zwykle wieczorami, gdy zmęczenie bierze górę. Może czasem przemyka mi przez myśl jakaś wycieczka, zwiedzanie cudów tego świata, ale zaraz ucieka, bo na żadną dalszą eskapadę męża nie namówię, a samej mi się aż tak bardzo to nie chce. Mąż – Marcin, jest absolutnym domatorem. Najlepiej się czuje na naszym własnym podwórku, gdzie ciągle coś poprawia, zmienia, buduje, rozbiera... I nienawidzi gorąca. To znaczy, jemu jest wszędzie za gorąco. Może więc, ale tylko może dałby się namówić na wycieczkę na Antarktydę, ale na pewno nie do Egiptu. Na razie jest jednak szansa, że jesienną pojedziemy w Bieszczady. Byłam tam raz, ze dwadzieścia lat temu i wciąż mam w pamięci wyjątkowy urok tego terenu. Mam nadzieję zobaczyć to jeszcze raz.

 

O czymś jeszcze pani marzy?

 

Raczej nie. Jak mówiłam, codzienność mnie zupełnie zadowala. Poza tym fajnie jest czasem pomarzyć, ale i niebezpiecznie. Nie należy od życia oczekiwać zbyt wiele, nie powinno się liczyć na gwiazdki z nieba. Życie jest, jakie jest i znacznie łatwiej jest, gdy człowiek z zadowoleniem przyjmuje to, co los mu niesie i daje. Nadmierny apetyt bywa zbędny i może nawet szkodliwy, bo czy może o sobie powiedzieć, że jest szczęśliwy ktoś, komu ciągle czegoś brakuje, ciągle czegoś chce? A ja jestem szczęśliwa, bo niczego mi już do tego szczęścia nie trzeba.



Komentarze do artykułu

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama