Piątek, 29 Marca
Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona -

Reklama


Reklama

Koncerty Trzech Koron to był prawdziwy czad (Rok 2021 Rokiem Krzysztofa Klenczona)


W 1970 roku Krzysztof Klenczon i Trzy Korony śpiewali żartobliwie "Nie przejdziemy do historii", jak się po latach okazało - przeszli, a ich muzyka wciąż inspiruje nowe pokolenia miłośników mocnego rockowego brzmienia. - Krzysztof Klenczon był rockmanem z krwi i kości. Był również doskonałym gitarzystą i autorem piosenek. Powołał Trzy Korony, bo chciał grać ciężko i ostro, inaczej niż grały Czerwone Gitary – wspomina Grzegorz Andrian, basista Trzech Koron. - Chociaż byliśmy sąsiadami, to naprawdę poznaliśmy się dopiero grając w zespole.



O muzyce, Trzech Koronach i Krzysztofie Klenczonie rozmawiamy z Grzegorzem Andrianem, basistą legendarnego zespołu.

 

Jak zaczęła Twoja przygoda z muzyką?

- Swoją pierwszą gitarę dostałem od mamy w wieku 10 lat. Była to gitara klasyczna. Oczywiście byłem nią oczarowany i wraz ze swoim przyjacielem, gitarzysta Grzegorzem Nogowskim (po latach graliśmy krotko razem w Trzech Koronach) ćwiczyliśmy razem różne utwory.

Kolejnym krokiem w mojej muzycznej karierze było granie w szkolnym zespole Kaprowie na gitarze rytmicznej. Byłem również wokalista. Miałem wtedy 15 lat. Nasz repertuar obejmował utwory londyńskiego rhythm’n’bluesa. Wzorowaliśmy się na Yardbirdsach, Spencer Davis Group i Rolling Stonesach. Ale to nie był tzw. Liverpool Sound, który był charakterystyczny dla The Beatles i Czerwonych Gitar. Graliśmy na wieczorkach tanecznych w Technikum Budowlanym, a potem w klubach studenckich takich jak Medyk i Wysepka. Tworzyliśmy nowe własne utwory i cieszyliśmy się dosyć dużą popularność wśród bywalców tych klubów.

 

Trzy Korony podczas pracy nad reedycją płyty. Zdjęcie pochodzi z archiwum Grzegorza Andriana.

 

W tamtym czasie grałeś jeszcze na gitarze rytmicznej?

- Tak, ale to miało się szybko zmienić. Kiedy nasz basista dostał powołanie do odbycia służby wojskowej ja przejąłem jego rolę w grupie. Spełniłem tym swoje marzenia, bo zawsze chciałem grać na basie. Początkowo trochę obawiałem, ale po pierwszych próbach poszło gładko. Jesienią 1969 roku, na bazie Kaprow stworzyliśmy nowa grupę, trio Quo Vadis. Mieliśmy próby sopockim klubie młodzieżowym “Pod sceną”, przy Operze Leśnej. Graliśmy utworu zespołów Cream, Vailla Fudge, Bluesbreakers.

 

Pamiętasz swoje pierwsze spotkanie z Krzysztofem Klenczonem?

- Po kilku miesiącach grania w klubie “Pod scena”, na początku 1970 roku, Klenczon przyszedł na jedna z naszych imprez do tego klubu. Siedział z kolega i słuchał, a potem podczas przerwy poprosił mnie do swojego stolika. Okazało się, ze szukał śpiewającego basisty do nowego zespołu. Od razu na wstępie zaznaczył, że chce grać inną muzykę niż grał z Czerwonymi Gitarami. Podczas rozmowy wyjawił, ze inspiruje go nowy nurt w muzyce rockowej, jaki reprezentowali wówczas Led Zeppelin i Deep Purple.

Byłem dużo młodszy od Klenczona, nie byłem fanem Czerwonych Gitar, ale jego uważałem za bardzo dobrego wokalistę i gitarzystę. Oczywiście, taka propozycja dala mi nadzieje, ze z Krzysztofem Klenczonem, znanym i szanowanym nawet wśród muzyków mojego pokolenia, możemy coś ciekawego stworzyć.

Ale był warunek, jako że byłem nieletni, miałem zaledwie 17 lat, to Krzysztof musiał iść po zgodę do mojej mamy… poszedł i dostałem pozwolenie na granie.

 

Kiedy wzięliście się do pracy nad nowym materiałem?

- Próby rozpoczęliśmy właściwie od razu, dokładnie od marca 1970 roku. Ja grałem na gitarze basowej, Krzysztof na gitarze prowadzącej, na perkusji grał Marek Slazyk, znany m.in. z zespołu Wawele, na gitarze hawajskiej grał Ryszard Klenczon. Krzysztof zaznaczył wyraźnie, że będziemy grali ostro… i tak faktycznie było. Nasze próby odbywały się praktycznie codziennie, po 7-8 godzin.


Reklama

 

Nie baliście się, że taka muzyka się nie przyjmie i stracicie fanów?

- Krzysztof był znużony graniem prostej, melodyjnej muzyki, z której znane były Czerwone Gitary. Chciał grać nowoczesnego rocka. Oczywiście mieliśmy w repertuarze także spokojniejsze utwory, ale generalnie naszym celem nie była lista przebojów, chcieliśmy po prostu grać to w czym czuliśmy się dobrze – dynamicznego rocka.

Zespół Trzy Korony. Zdjęcie ze zbiorów Muzeum Mazurskiego w Szczytnie.

 

Kto pisał utwory?

- Krzysztof miał przygotowane nowe utwory. My do nich dorabialiśmy partie swoich instrumentów, w moim przypadku pochody i riffy basu. Klenczon dawał nam w tym względzie wolną rękę i zazwyczaj nie ingerował w nasze partie. Wybrał nas bo byliśmy młodsi od niego, czuliśmy ducha rock’n’rolla i graliśmy nowocześnie, dlatego nam zaufał.

 

Jak na waszą muzykę reagowali fani?

- Graliśmy bardzo głośno i ostro, dużo improwizowaliśmy, czasem po 5 minut w utworze, to nie wszystkim się podobało, szczególnie fankom, które oczekiwały ckliwych utworów w stylu Czerwonych Gitar. Jednak większość słuchaczy była zachwycona, wtedy kształtował się progresywny rock także taka muzyka była poszukiwana. My byliśmy dobrze przygotowani, mieliśmy ciekawy, zróżnicowany repertuar i byliśmy dobrze zgrani jako zespół, dlatego dobrze się nas słuchało.

 

Skąd się wzięła nazwa Trzy Korony?

- Tak naprawdę, to chyba nikt nie wie. W herbie Gdańska, skąd pochodził zespół były dwie korony, był też szczyt w górach o takiej nazwie, ale z tego co pamiętam nazwę zasugerowała Halina Stefanowska autorka tekstu do utworu pt. ”Raz Na Tysiąc Nocy”. Nam się ta nazwa spodobała i tak zostało.

 

A skąd pomysł na gitarę hawajską w progresywnym rocku?

- Krzysztof chciał mieć oryginalne brzmienie. Gitara hawajska wprowadzała specyficzny nastrój, oczywiście była przesterowana i z efektem kaczki, dlatego fajnie brzmiała. Sprawdzała się też w spokojniejszych kompozycjach.

 

Występowaliście także w telewizji, jak do tego doszło?

- Dostaliśmy propozycję z telewizyjnego młodzieżowego programu “Po szóstej” żeby zagrać. Zagraliśmy dwa utwory pt. „Ty i więcej nikt” i „Śmigła Diana”. Spodobało się to i od tego czasu bywaliśmy w telewizji regularnie. Co ciekawe piosenką pt. „Ludzie wśród ludzi” wygraliśmy Telewizyjna Giełdę Piosenki. Spotkaliśmy się tam z Czerwonymi Gitarami. Ale nie było jakiejś wielkiej interakcji między, ale podszedł do nas Jurek Skrzypczyk perkusista CG i mieliśmy okazję chwilę porozmawiać.

 

Pamiętasz waszą pierwszą trasę koncertową?

- W pierwszą trasę koncertową pojechaliśmy w 1970 r. Mieliśmy gęsto zapchany program, graliśmy ok 30 koncertów miesięcznie. To było bardzo intensywne 2,5 roku, chodzi mi o czas funkcjonowania Trzech Koron. W tym czasie praktycznie codziennie mieliśmy próby, koncerty, wywiady w radio i prasie.

 

Jak w tamtych czasach wyglądała organizacja trasy koncertowej?

Reklama

- Trzeba zacząć od tego, że by móc grać koncerty trzeba było mieć licencję muzyka estradowego. Był to swego rodzaju egzamin na muzyka. Natomiast organizacją samych koncertów zajmowały się przedsiębiorstwa estradowe. Trzy Korony grały pod egidą estrady Białostockiej. Estrada kupiła nam stroje estradowe, w których występowaliśmy, zorganizowała autobus, managera (menadżerem zespołu był późniejszy polityk Andrzej Olechowski), ale również dbała o wypłaty. Tak naprawdę my nie musieliśmy troszczyć o nic poza muzyką. Mieliśmy swobodę, mogliśmy grać to co chcieliśmy, chociaż słowa oczywiście podlegały cenzurze.

 

Jak wspominasz nagranie płyty Krzysztof Klenczon i Trzy Korony?

- Byliśmy dobrze przygotowani, nagrywaliśmy na tak zwaną setkę, wszyscy razem, na żywo. Dogrywaliśmy później tylko wokal. To sprawiło, że udało się nam ukończyć płytę w ciągu tygodnia. Na płycie jest też kilka wstawek z orkiestrą, ale zgranie jej nie było takie łatwe, bo wchodzący w jej skład muzycy pierwszy raz spotkali się z rockiem i trudno im było zgrać się z nami.

 

Płyta wyszła z dużym poślizgiem. Czym było to spowodowane?

- Krzysztof miał kontakt z wydawcą, ale ten ciągle przekładał premierę, ze względu na braki w materiale, z którego tłoczono płyty. Minęło pół roku od nagrania i płyty nadal nie było, także zanim ona wyszła mieliśmy już gotowy materiał na drugi album. Niektóre utwory te zostały już częściowo nawet nagrane, ale niestety niektóre nagrania zaginęły w studio.

 

Jak wspominasz wasze rozstanie?

- Wiedzeliśmy, że to BiBi chce wyjechać do stanów, ale wtedy było o to bardzo trudne, także nie braliśmy tego na poważnie. Poza tym Krzysztof był w kraju muzykiem o ugruntowanej pozycji. Niestety po pewnym czasie na jednej z prób Krzysztof powiedział nam, że ze względów rodzinnych musi opuścić kraj. Mimo wszystko był tym bardzo sfrustrowany, bo tak naprawdę nie chciał wyjeżdżać. Podczas ostatniej trasy mocno było czuć tę frustrację. Miał plany związane z Polską, a nagle musiał całkowicie zmienić środowisko. Powiem krótko – Klenczon pojechał do stanów bo musiał.

 

Co po Klenczonie?

- Krzysztof chciał żebyśmy nadal grali. W nowym składzie wokalistką została Głuchowska, a na gitarze zastąpił go Grzegorz Nogowski, mój przyjaciel i kolega z Kaprow i Quo Vadis. I chociaż Trzy Korony nie przetrwały, to pojawił się Nord Band, w którym później graliśmy w klubach na Wyb rzezu. Następnie w 1980 roku ja również wyemigrowałem – do Australii, gdzie mieszkam do dziś. W międzyczasie udało się nam wydać bardzo bogatą reedycję naszej płyty pod tytułem „Krzysztof Klenczon i Trzy Korony - (Nie) przejdziemy do historii”. Na płycie znalazło się 12 zrekonstruowanych cyfrowo, nie publikowanych dotąd utworów nagranych dla Polskiego Radia, a także dodatkowo dwa utwory w nowym opracowaniu muzycznym, w których wykorzystano oryginalną ścieżkę dźwiękową głosu Krzysztofa Klenczona.

Wciąż mamy kilka utworów, które miały trafić na naszą druga płytę, ale wtedy się to nie udało, może czas je odświeżyć i nagrać coś nowego.

 

Rozmawiał: Paweł Salamucha



Komentarze do artykułu

Ryszard Polak

Nazwa zespołu została wyłoniona w wyniku konkursu jaki został ogłoszony w tamtym czasie w radio to ja zaproponowałem nazwę „Trzy korony” wysyłając taka propozycje ale w liście nie podałem swojego nazwiska ani adresu zwrotnego . Także prawda jest zupełnie inna od podawanej chociaż próbowano w radio kilka krotnie ze bym się ujawnił bo wygrałem konkurs to nie zrobiłem tego do dziś a jeśli ktoś nie wieży to szczegóły nadesłanego listu do redakcji znam tylko ja ktoś kto otwierał ten list i wyłonił te nazwę zna szczegóły tak samo jak ja ale to sporo czasu już upłynęło . Nazwa zespołu Trzy korony została wyłoniona na podstawie konkursu radiowego

kumaty

losy emigrantow to wielki znak zapytania , nikt nie wie jak skonczy sie dla nich wielka Ameryka , napewno nie zapewnia ciaglosci , popularnosci , kariery dla wokalistow i muzykow na sam szczyt ale daje wiele innych mozliwosci rozwijania , lepszego zycia , demokratycznego zycia. Czy bylo to miejsce dla kariery Krzysztofa Klenczona ? w pewnym sensie dla poloni amerykanskiej jako legenda polskiego pop i rocka . Chce zwrocic uwage ze polskie gwiazdy ktore wyjechaly na stale z kraju na emigracje , po latach ich poziom wokalno artystyczny bardz, bardzo sie obnizyl . Krzysztofa nie ma wsrod nas. Tylko koni zal.....TEGO KONIA

kumaty

losy emigrantow to wielki znak zapytania , nikt nie wie jak skonczy sie dla nich wielka Ameryka , napewno nie zapewnia ciaglosci , popularnosci , kariery dla wokalistow i muzykow na sam szczyt ale daje wiele innych mozliwosci rozwijania , lepszego zycia , demokratycznego zycia. Czy bylo to miejsce dla kariery Krzysztofa Klenczona ? w pewnym sensie dla poloni amerykanskiej jako legenda polskiego pop i rocka . Chce zwrocic uwage ze polskie gwiazdy ktore wyjechaly na stale z kraju na emigracje , po latach ich poziom wokalno artystyczny bardz, bardzo sie obnizyl . Krzysztofa nie ma wsrod nas. Tylko koni zal.....TEGO KONIA

Kika

Kawał pięknej historii

Jamka lech

Wyjazd Klenczona do USA był niepotrzebny , wręcz szkodliwy dla jego kariery.Niech dzisiaj Bibi nie użala sie nad nim bo to jej zasługa, glupiego, babskiego myslenia. Klenczon był polskim artystą i powinien tylko w Polsce tworzyć. Wielu naszych piosenkarzy, ktorzy tam przez jakiś czas przebywali, szybko się przekonali o urokach emigracyjnego życia i powrócili do kraju.

Jamka lech

Było, minęło... Pewnych rzeczy szkoda. Historia pozostaje

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama


Komentarze

  • Więcej niż miasto... Czyli, jak Szczytno przekroczyło granice polityki dla dobra wspólnego (zdjęcia)
    do :Agnieszka Semeniuk-Czepczyńska. Oczywiście sprawa słuszna i potrzebna nie tylko od święta ale szczególnie na co dzień. Zaproszenie podczas konwencji wyborczej, skierowane do kandydatów, w okresie wyborów to jak to inaczej odebrać! W ten sposób słuszne działanie obarcza się taką otoczką. Czasami lepiej zrobić to w innym okresie lub nawet z mniejszą ilością uczestników. Jest wtedy większa wiarygodność. Działanie takie nie powinno mieć też charakteru akcyjnego bo jak wszystko co akcyjne w naszym kochanym kraju to tylko działanie promocyjne a nie wyraz rzeczywistej troski. Pozdrawiam i życzę zdrowych i pogodnych świąt!!!

    marian


    2024-03-28 10:54:16
  • Więcej niż miasto... Czyli, jak Szczytno przekroczyło granice polityki dla dobra wspólnego (zdjęcia)
    Nie wszyscy przyszli na akcję z powodu wyborów samorządowych... Część uczestników przyszła, bo ważna dla nich jest Natura i piękna przyroda, o którą powinno się dnać na co dzień. Akcja ważna, potrzebna, ale niepotrzebnie przykrywają ją rozważania polityczne. Wszyscy dbajmy na co dzień o porządek, zwracajmy uwagę zaśmiecającym...

    Agnieszka Semeniuk-Czepczyńska


    2024-03-27 13:34:56
  • Poznaj dzielnicowych w akcji podczas plebiscytu #SuperDzielnicowy2024
    To jakas kpina. Jak ja mam oddac glos na superdzielnicowego jak ja nawet nie wiem kto nim jest. Glos powinien byc oddany za zaslugi a nie po pokazaniu zdjecia w gazecie. Czym zasluzyli sie dzielnicowi z naszego powiatu, mala podpowiedz. Niczym, po za pierdzeniem w fotel i pozowaniem do zdjec.

    Shazza


    2024-03-27 13:34:24
  • Więcej niż miasto... Czyli, jak Szczytno przekroczyło granice polityki dla dobra wspólnego (zdjęcia)
    Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że mała grupka ludzi chce tłumaczyć innym co jest dobre i co powinni robić. Oczywiście w kontekście nadchodzących wyborów. Większość z obecnych tam osób nie robiła tego z własnego przekonania tylko dlatego, że trzeba tam być bo niedługo wybory. Smutne jest jeszcze to, że niewielka ale zaangażowana grupa ludzi w wyborach decyduje za większość której nie chce się iść lub jak już idą to nawet nie zastanawiają się jak ich wybór będzie wpływał na ich codzienne życie. Potem pretensje do wszystkich, tylko nie do siebie!!!!

    marian


    2024-03-27 10:33:52
  • Wiceszef MSWIA Czesław Mroczek w Szczytnie
    Tam się troszeczkę spędziło czasu????

    Laki


    2024-03-27 08:30:09
  • Robert Rubak: – czas na przetasowania w radzie
    Miałem przyjemność z bliska obserwować działania p. Rubaka w poprzedniej kampanii wyborczej. Liczyłem, iż nastąpi później okres jego współpracy z burmistrzem co uważałem za dużą szansę dla miasta i regionu. Wielka szkoda, iż p. burmistrz wybrał innych współpracowników. Mam nadzieję, iż p. Rubak znajdzie miejsce w nowej Radzie Powiatu.

    wiesław mądrzejowski


    2024-03-26 15:39:38
  • Więcej niż miasto... Czyli, jak Szczytno przekroczyło granice polityki dla dobra wspólnego (zdjęcia)
    Szkoda że wyborów nie ma co roku, przynajmniej wokół jeziora byłoby czysto. Ciekawe czy na koniec dali sobie buzi a może po buzi.

    mieszkaniec


    2024-03-26 14:50:11
  • Wiceszef MSWIA Czesław Mroczek w Szczytnie
    Współpraca z samorządem? A z kim się pan spotkał, p. Ochman nie należy do naszego samorządu. Brawo PIS, no i PO, w sumie PSL to też to samo.

    Mieszkaniec


    2024-03-26 11:59:15
  • Wiceszef MSWIA Czesław Mroczek w Szczytnie
    Bezpartyjny kandydat ale od Tuska :) No i z Myszyńca, ale skąd on się wziął w Szczytnie ?

    Marian


    2024-03-26 11:26:50
  • Wiceszef MSWIA Czesław Mroczek w Szczytnie
    Pani (?) Anno, jak się coś pisze to trzeba najpierw pomyśleć. Kiedy i gdzie p. Ochman, Stefan jakby kto pytał, obiecywał paliwo po 5 zł i dobrowolny ZUS? To uprawnienia Sejmu a burmistrzowi nawet Szczytna nic co tego.

    Rysiek T.


    2024-03-26 09:05:07

Reklama