Sobota, 20 Kwiecień
Imieniny: Agnieszki, Amalii, Czecha -

Reklama


Reklama

Jarosław Kordek – żołnierz, mors, wojownik aikido... (foto)


Jarosław Kordek to żołnierz i mors, a także wojownik aikido. Prywatnie też tata trojga dzieci. To spora gama zajęć, z którymi jakoś na co dzień trzeba sobie radzić, a czas – jak chyba odczuwają już wszyscy – dziwnie przyspieszył i ciągle go brakuje. Jarek więc, przy licznych zainteresowaniach musiał ten czas spowolnić. Jak? Tego spróbuję się dowiedzieć.


  • Data:

Rodowity szczytnianin?

 

Od blisko 40 lat. Nieustannie tylko tu. Tak zwyczajnie. Nie lubię innych krajów. Nawet więcej - nie lubię innych miast. Szczytno mi w zupełności odpowiada więc nie zamierzam się stąd nigdzie ruszać. Sporo kolegów i znajomych mieszka i pracuje poza granicami. Namawiali mnie niejednokrotnie, bym do nich dołączył, ale ja nie zamierzam.

 

Jesteś jednym z głównych i aktywnych morsów resetowych. Skąd ci się to wzięło?

 

Z wody. Bo ja z tego szczycieńskiego jeziora korzystam, kiedy tylko mogę i jak tylko się da. Może dlatego, że jestem zodiakalny Wodnik. Jak zimy były normalne, jeździłem po jeziorze na łyżwach. Bardzo dużo. Po ulicach zresztą też, ale na rolkach. Sporo pływam, jak nie ma lodu, a jak jest – to.. też niejako pływam.

 

Od kiedy?

 

Zacząłem w 2013 roku. Niby niedługo, ale rok się do tego przygotowywałem. Czytałem, pytałem, rozmawiałem z wieloma fachowcami, często jednocześnie morsami. Musiałem się najpierw wszystkiego dowiedzieć o tym, jakie z tego morsowania płyną zdrowotne korzyści. Ostatecznie przekonało mnie chyba to, że taplanie się w lodowatej wodzie pozytywnie wpływa na stawy, a w młodzieńczym wieku miałem ze stawami spore problemy. Zdecydowałem się pierwszy raz wejść do zimnej wody, do Jeziora Lemańskiego, jakoś tak między świętami a sylwestrem. Na dworze, to pamiętam, było minus 10. Byłem z kolegą, ale i pod nadzorem trzech doświadczonych morsów. Ten pierwszy raz mogliśmy się zanurzyć tylko na 90 sekund. I po upływie tego czasu zostaliśmy z wody wygnani. Teraz taka „lodowa sesja” trwa do 7 minut maksymalnie. Czas zanurzenia zależy od wielu czynników, ale nie powinien być dłuższy. I zresztą nie musi, bo te kilka minut wystarcza, by organizm zareagował i wyprodukował wszystko to, co mu najlepiej służy.

 

Poza problemami ze stawami coś jeszcze było przekonujące?

 

Jestem sportowcem. Może nie wyczynowym, ale – powiedziałbym – dość wielostronnym. Zajmuję się tym także zawodowo. W jednostce w Lipowcu, gdzie pracuję, jestem instruktorem wychowania fizycznego. Z tej przyczyny interesuje się też życiem i trenowaniem innych, znamienitych sportowców. I tu – co może wielu dziwić – okazuje się, że naprawdę bardzo, ale to bardzo duża liczba świetnych zawodników różnych dyscyplin regeneruje się i utrzymuje kondycję właśnie poprzez morsowanie. Zalecają to także trenerzy. Zimne kąpiele stosują nasze sportsmenki Justyna Kowalczyk czy Agnieszka Radwańska, piłkarz Rinaldo także. Trener FC Barcelony nawet podczas prawdziwych, najważniejszych meczy, piłkarzom, którzy akurat zeszli z boiska, czy w czasie przerwy każe wchodzić do lodu. Przy okazji poprzedniej olimpiady mówione było, że w ponad 40 państwach krioterapia stanowi stały i nieodzowny element sportowego treningu.

 

Żona, dzieci, towarzyszą ci w tych wyczynach lodowych?

Dochowałem się syna i dwóch córek. Syn już morsowania próbował. Dziś ma prawie 11 lat, a po raz wszedł zimą do jeziora gdy miał z sześć. Córki też się moczą, chociaż mniej i się nie resetują czyli chronią głowy i ręce. No i żona... Żona też jest morsem. I teraz to inny człowiek. Był już taki czas, że zaczęła narzekać, że to już lat trochę, że ciało nie te... A teraz! Nic nie zostało z tych utyskiwań. Można powiedzieć, że lodowate kąpiele doskonale się sprawdzają w całej naszej rodzinie.


Reklama

 

Jesteś też instruktorem aikido z 1. danem. Skąd to zainteresowanie?

 

W sumie to próbowałem chyba wszystkich rodzajów sportów walki. Ćwiczyłem i karate, i judo. I inne. A czemu ostatecznie zatrzymałem się na aikido? Cokolwiek by nie powiedzieć o karate czy judo, to są to dyscypliny sportowe, jak wiele innych – dość kontuzyjne. Różnica jest zasadnicza. Aikido to nie jest sport walki, to jedyna wśród tego rodzaju technik – najprawdziwsza sztuka walki, kierująca się swoją filozofią. W innych walecznych dziedzinach zawodnicy uczą się przede wszystkim atakować, a później bronić. W aikido nie ma ataku. Wszystko to, co zostaje wyćwiczone, służy obronie. I taka też jest główna idea wspomnianej filozofii.

 

Wyjaśnisz?

 

Spróbuję. Jeśli kształtujesz w sobie umiejętności techniczne służące obronie, kształtujesz też psychiczne przekonanie, że wolno ci się jedynie bronić. Nie będziesz więc atakować. Nie tylko fizycznie, ale i w żaden inny sposób. Niechęć do atakowania innych ludzi to niechęć do robienia im jakiejkolwiek krzywdy. A atak ze strony zawodników aikido bezwzględnie łączy się z krzywdą. Mamy tego świadomość i dlatego nie wolno nam atakować. Filozofia aikido buduje więc poczucie elementarnego szacunku dla każdego człowieka i kształtuje potrzebę pomagania innym. Ta potrzeba w różny sposób się przejawia. U mnie, być może, wykształciła się w formie aktywności. Uczestniczę przecież we wszystkich imprezach, organizowanych przez morsy, uczestniczę czynnie, czyli po prostu fizycznie, organizacyjnie i logistycznie zapitalam. I tylko akurat niefortunnie przypisana służba w jednostce może mnie przed tym zaangażowaniem powstrzymać.

 

I nie zdarzyło ci się, np. w szkole, dać jakiemuś rówieśnikowi po łbie, koledze w piaskownicy przywalić łopatką?

 

Zdarzyło się, pewnie jak każdemu zadziornemu dzieciakowi, który ma w sobie za dużo energii. Od 2000 roku, od czasu gdy trenuję aikido, zrobiłem się spokojny jak baranek. Tylko energii, tak jak dawniej, mi nie brakuje, ale znalazłem inne sposoby jej wyładowania, właśnie w działaniach organizacyjnych morsów. A gdy już mi tej energii zabraknie? Wystarczy parę minut w lodzie. Efekt to trzy słowa: moc, energia, endorfina.

 

A latem? Co będziesz robił latem?

 

Stosował metody zastępcze. Poranny prysznic biorę w zimnej wodzie. Nie jest lodowata, co prawda, ale te 6-8 stopni musi mi wystarczyć. Co dwa tygodnie staram się korzystać z sauny, a po nagrzaniu... dwa wiaderka zimnej wody na głowę i efekt w sumie niemal taki sam, jak w przypadku spędzenia paru minut w przerębli. I rower. Nie jakoś wyczynowo, bo nie ma takiej potrzeby, ale staram się codziennie te z 10 km przejechać.

 

Opowiadasz mi tu niestworzone historie o tym co jest zdrowe, a co nie, o właściwościach wody lekko zmrożonej, o reakcjach organizmu, wymieniasz jednym tchem co bardziej tajemnicze enzymy, znasz ich właściwości itp. Wnioskuję, że wśród wszystkich hobby, o jakich rozmawiamy, prowadzenie maksymalnie zdrowego trybu życia jest twoją największą pasją...

Reklama

 

Można by i tak powiedzieć, ale do fanatyzmu mi daleko. Nie stoję nad wagą, nie odmierzam 3 listków sałaty, dwóch plastrów pomidora. Ale tak, staram się żyć zdrowo, a może bardziej... korzystać z tego, że mi zdrowie dopisuje, że mogę żyć aktywnie.

 

A nie mogłeś?

 

Wspominałem o dziecięco-młodzieńczych problemach ze stawami. Dziś mówię o tym już z pewną swobodą, bo wiem, że nie jest to już dla mnie problem. Ale kiedyś był. Bóle i zmiany w stopach i kolanach były takie, że nie mogłem chodzić. Nie działały żadne leki. Organizm je odrzucał. To był naprawdę trudny czas.

 

Wyleczyło cię morsowanie?

 

Nie. Pozbyłem się dolegliwości wcześniej, metodą mojego dziadka, któremu ta metoda pozwoliła przetrwać pobyt w oświęcimskim obozie zagłady.

 

Co robił? I co ty robiłeś?

 

Używał najlepszego i najbardziej dostępnego wtedy lekarstwa. Co to było? Pewnie wielu ludzi ogarnie teraz obrzydzenie, ale tym lekiem był po prostu własny mocz. I od czasów prehistorii chyba człowiek wiedział, że przy jego pomocy może pozbyć się wielu dolegliwości. Leczone były tym lekiem zwierzęta domowe. Też skutecznie. Też nie byłem zachwycony, ale jak człowiek cierpi, a przed nim całe życie jeszcze, to zdolny jest podjąć najgorsze wyzwania. Ja też. Przez trzy miesiące codziennie moczyłem nogi, do kostek we własnym moczu. I proszę zwrócić uwagę na podobne słowa. Dlaczego zanurzanie czegoś w cieczy nazywamy moczeniem? Cokolwiek ludzie sobie nie pomyślą, ja jestem przekonany, że to właśnie mi pomogło.

 

I poważnie mówisz, że twój dziadek przetrwał Oświęcim, wykorzystując produkty własnej fizjologii?

 

Jeden produkt. I poważnie. Tak było. Sam opowiadał. Ale dopiero, jak się jego metodą wyleczyłem to przyznał, że go z tego Oświęcimia przewozili transportem do innego obozu i podczas tej drogi udało mu się uciec. Więc właściwie w tym przeżyciu pomogły mu nogi, a nie sikanie. Ale nie poczułem się tą dziadkową historią oszukany, bo dzięki tym drobnym nieścisłościom pomogłem swoim nogom. I teraz też się moczę, tyle że w lodowatej wodzie, żeby tego odzyskanego zdrowia na powrót nie stracić. Bo takie właśnie są walory morsowania. Zdrowia przez to stracić się nie da, ale na pewno je odzyskać i utrzymać. Dlatego wszystkich i zawsze będę do tego zachęcał.



Komentarze do artykułu

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama