Wtorek, 19 Marca
Imieniny: Aleksandryny, Józefa, Nicety -

Reklama


Reklama

Czterdzieści lat pani Haliny wśród książek


- Zleciało nie wiadomo kiedy – mówi Halina Rynkiewicz o swojej pracy w bibliotece w Wielbarku. O tych minionych latach wśród książek i o innych życiowych sprawach rozmawiamy, korzystając z okazji, że w maju świętowano Dzień Bibliotekarza i Bibliotek.


  • Data:

Z urodzenia szczytnianka?

 

Dokładnie tak, i to już z leciutką górą 60 lat. Najpierw podstawowa „jedynka”, później technikum gastronomiczne...

 

Gastronomiczne?!

 

A tak jakoś wyszło. Najpierw skończyłam gastronomiczną zawodówkę, a później technikum. Nawet pracowałam w zawodzie, ale bardzo krótko. Później moja mam dowiedziała się, że w wielbarskiej bibliotece jest wolny etat, zgłosiłam się i... dostałam pracę. To był początek lat 80. czas „Solidarności”, strajków, ogólnego rozchwiania w każdej dziedzinie, o pracę, wbrew pozorom, wcale nie było łatwo. Mimo że mieszkałam w Szczytnie, to zdecydowałam się dojeżdżać. I nigdy, ale to nigdy wcześniej przez myśl mi nie przeszło, że będę pracowała wśród książek, że zostanę bibliotekarką, chociaż zawsze lubiłam czytać.

 

A pamięta pani pierwszą swoją samodzielnie przeczytaną książkę?

 

Pamiętam tytuł: „Alabastrowa rączka”. To była bajka z jakiegoś zbioru, ale nie mam pojęcia czyjego autorstwa. Później próbowałam ją znaleźć, ale jeszcze przed erą komputerów. Chodziłam do biblioteki w Szczytnie, gdy mieściła się jeszcze w budynku dzisiejszego Urzędu Skarbowego, a działem dziecięcym rządziła pani Ela Gauze. I to z biblioteki wypożyczyłam ten zbiór bajek. Byłam wtedy pewnie gdzieś w drugiej klasie podstawówki. Ale też dokładnie nie pamiętam. Tylko ten tytuł i to, że mi się ta bajka bardzo podobała.

 

A lektury? Lubiła pani czytać to, co kazano?

 

Nie lubiłam. Chociaż czytałam, niektóre. I niektóre mi się podobały. Z podstawówki pamiętam, że polubiłam „Timura i jego drużynę” albo „Czuka i Heka”. Ale później nadrobiłam, chociaż nadal wiele lektur wcale nie uważam za wartościowe. Na przykład nigdy nie podobało mi się „Quo vadis”.

 

A najbardziej ulubiona książka?

 

„Duma i uprzedzenie” Jane Austen. Podobają mi się też różne wersje filmowe tej powieści. Generalnie lubię gatunek tzw. społeczno-obyczajowy. Pierwszy raz czytałam te książkę jako 16-latka. Być może to przez tę książkę lubię i angielskie kino, i angielski humor.

 

Co się zmieniło w bibliotece przez minione 40 lat?

 

Jak dla mnie – niewiele. Wciąż książki, książki, książki. Owszem, zmieniła się też technika. Są komputery, wprowadzany jest system elektronicznego wypożyczania, ale u nas go jeszcze nie ma, jesteśmy w trakcie wprowadzania danych. No i dziś o wiele, wiele więcej wymaga się od samego bibliotekarza. Już nie jesteśmy od tego, żeby wypożyczać książki. Biblioteka, jak na placówkę kultury, musi się zajmować tą kulturą w szerokim ujęciu. Trzeba więc organizować teatry, spotkania autorskie, wystawy i inne podobne wydarzenia. Wychodzimy z książką na zewnątrz, dobrze współpracujemy z wielbarskim przedszkolem samorządowym. A wszystko po to, by jak największa liczbę osób zachęcić do odwiedzin i – być może – zachęcić też do czytania. A to w dzisiejszych czasach naprawdę wymaga wysiłku.


Reklama

 

Jak kształtuje się poziom czytelnictwa w Wielbarku?

 

Na pewno znacznie gorzej niż przed laty, gdy nie było komputerów. Później duże zainteresowanie książkami pojawiło się w latach 90. Komputery jeszcze nie były tak dostępne i powszechne jak obecnie, za to było powszechne bezrobocie. I wtedy też ludzie musieli coś zrobić z wolnym czasem, więc czytelników było dużo. A dziś... Aktywizujemy w najróżniejszy sposób. Na przykład organizujemy wycieczki, ale uczestnicy mają warunek, że muszą przeczytać określoną liczbę pozycji. Nasze działania kierujemy jednak głównie do dzieci, do najmłodszych, bo tylko w tym wieku jeszcze miłość do czytania można zaszczepić.

 

No dobrze, ale rodzice tych dzieci też kiedyś byli dziećmi, też byli przekonywani do czytania...

 

Na pewno byli, ale chyba życie to jakoś weryfikuje i to niekoniecznie w dobrą stronę. Na przykład przychodzi do biblioteki na jakiś teatrzyk czy spotkanie mama z małym dzieckiem – przedszkolakiem. Mamy dla takich dzieci przygotowany specjalny kącik. Dziecko wybiera sobie jakąś książeczkę i chce wziąć, ale słyszy od mamy: „Nie bierz, zostaw, bo i tak nie mam czasu ci czytać”. Kiedy zachęcamy jednak do pożyczenia książki mówią, że się boją, a to, że książka zginie albo ją dziecko zniszczy, więc lepiej nie ryzykować i nie brać, żeby później nie płacić. Ale są też odwrotne przypadki, kiedy mama z dzieckiem przychodzi na teatrzyk i staje się czytelnikiem, dziecko też. Tu nie ma jakiegoś specjalnie sprawdzalnego mechanizmu. Mimo tylu lat pracy w bibliotece nie wiem, co rodzi upodobanie do czytania. Może to w genach gdzieś jest... Generalnie jednak liczba osób korzystających z bibliotecznych zasobów i z innych ofert rośnie, powolutku, ale rośnie.

 

Tylko że tego upodobania coraz mniej...

 

Tego nie nie jestem pewna. Może czytają, tylko inaczej, korzystają z internetu, z audiobooków. Czasem jeżdżę do siostry, która mieszka w Konstancinie. Korzystam z metra. Jeździ nim dużo młodych osób. Wszyscy wpatrzeni w ekraniki smartfonów czy tabletów. Przechodząc w niektóre z ciekawości zaglądam. I na wielu wcale nie ma obrazków z facebooka, ale właśnie lite teksty, wg mnie – jakieś książki. Czyli czytają. Może tego tak w szkołach i w bibliotekach teraz nie widać i dlatego narzekamy. Ale w każdej bibliotece, jak sądzę, jest grupa zapalonych czytelników.

 

U pani też?

 

Pewnie. Na przykład taki chłopiec, dziś uczeń 4 klasy. Jako dziecko przychodził z mamą, rysował, oglądał książeczki, później już zaczął przychodzić sam. Regularnie. Czyta bardzo dużo i to książek, które pozornie są już dla młodzieży starszej niż on. Albo inna sytuacja. Mamy trzy stanowiska komputerowe z dostępem do internetu. Dzieciaki przychodzą, żeby pograć. Ograniczyliśmy im dostęp w ten sposób, że korzystanie z komputera i internetu jest płatne – złotówkę za godzinę. Ale i z tymi złotówkami różnie u dzieci bywa. Jest więc „waluta” zamienna. Zamiast złotówki – książki do wypożyczenia. I to też przyniosło efekt. Przybyło nam dwóch „zajadłych” młodych czytelników. Mama jednego z nich powiedziała mi niedawno: „Nie wiem, jak to się stało, ale on ciągle z książką siedzi”. I to są takie nasze, biblioteczne małe sukcesy.

Reklama

 

A dorośli czytelnicy?

 

Założyłam Dyskusyjny Klub Książki. Kiedyś przychodziło więcej osób na spotkania. Ale tu – przykro mówić – ci, którzy naprawdę kochają książki od dzieciństwa, powoli się starzeją. Odchodzą od nas z różnych przyczyn. Głównie są to osoby, które mają czas, czyli ci, którzy już nie pracują. Ale tak, nie brakuje nam czytelników. Uważam, że jak na gminną bibliotekę, nie mam powodów do narzekania. Faktem jest też to, że teraz dostajemy więcej pieniędzy na zakupy, więcej jest nowości, więcej różnorodności, a to też zachęca. W dyskusyjnym klubie analizowane są pozycje, nazwijmy to – trudne. Dostajemy je z Wojewódzkiej Biblioteki z Olsztyna. Są to różne pozycje. I popularnonaukowe, i literatura piękna. Ale każda ma w sobie to „coś”, co wymusza reakcje, i te reakcje odzwierciedlają się później podczas dyskusji. A te bywają naprawdę bardzo zacięte, a jednocześnie bardzo twórcze i ciekawe. Praktycznie wszystkich stałych czytelników, wypożyczających książki od lat, wciągnęłam do tego klubu. Po prawdzie to są same panie. I bardzo się w tym klubie zżyły. Tak dalece, że razem uczestniczą też w innych różnych zajęciach, na przykład w GOK-u. I przyznam, że jest mi bardzo miło, że te przyjacielskie więzi nawiązały się dzięki książkom.

 

Wróćmy do pani. 40 lat to ogrom czasu. Nie wybiera się pani na emeryturę?

 

Równo za rok. Chociaż stali moi czytelnicy, a właściwie bardziej czytelniczki mówią, że pójdą do burmistrza z wnioskiem, żeby mnie na tę emeryturę nie wysyłał. Ale mam ambiwalentne uczucia. Z jednej strony chciałabym jeszcze popracować, bo siły i zdrowie – odpukać – dopisują. Ale z drugiej strony, dyrektorskie obowiązki są „wykańczające”, szczególnie gdy jest mało pracowników. A jest nas w bibliotece w Wielbarku tylko dwie: ja na pełnym etacie, a koleżanka na pół etatu. Mamy jeszcze filię w Przeździęku Wielkim i tam też jest jedna tylko pani na pół etatu. Nie mamy kadrowej, nie mamy księgowej, nie mamy... No nie mamy, więc wszystkimi sprawami, od kwestii osobowych po wymianę klamki w drzwiach muszę się zajmować sama. Obsada osobowa jest stanowczo za mała, co niekorzystnie wpływa też na czytelnictwo. Bywa tak, że jak trzeba pojechać na jakąś naradę czy szkolenie, to po prostu zamykamy bibliotekę. Jak ktoś, kto przyjdzie z książkami czy po książki raz czy drugi trafi na zamknięte drzwi, to też się zniechęci.

 

Zakładając jednak, że zostanie pani niebawem emerytką, to czym będzie pani zajmowała swój wolny czas?

 

Czytaniem! Głównie, ale nie tylko. Lubię wyszywać, lubię różne plastyczne czynności. Z dziećmi w bibliotece prowadzę takie zajęcia, a to kwiaty z papieru, a to pisanki, a to inne przedmioty. W każdym razie na pewno nie będę się nudzić. Przy książkach nudzić się po prostu nie da.



Komentarze do artykułu

Napisz

Reklama


Komentarze

Reklama