Środa, 24 Kwiecień
Imieniny: Bony, Horacji, Jerzego -

Reklama


Reklama

Beata Nikołajuk – sołtys Kolonii


Dla sołtys Kolonii mieszkańcy tej miejscowości są najważniejsi. A to, że i oni jej zaufali Beata Nikołajuk uważa za przejaw swojego życiowego szczęścia. - Dzięki temu jestem żywym zaprzeczeniem tego, że „13” przynosi pecha – mówi ze śmiechem, nie dość, że przyszła na świat dokładnie 13 maja, to jeszcze w piątek.


  • Data:

Beata Nikołajuk, z domu Kozłowska, urodziła się w Kolonii. Była drugim dzieckiem z trojga rodzeństwa. W swojej rodzinnej miejscowości ukończyła przedszkole i szkołę podstawową, a dalszą edukację kontynuowała od 1994 roku w zasadniczej szkole rolniczej w Rozogach.

 

 

 

A dlaczego Rozogi?

 

- Ponieważ dwie koleżanki z mojej klasy postanowiły uczyć się w tej szkole, więc do nich dołączyłam. Poza tym moja rodzina posiadała gospodarstwo rolne, więc taki kierunek nauki wydawał się oczywisty wyjaśnia. - Wstawałam około 6 rano, o 7 wsiadałam do autobusu, który jechał do Rozóg, a już o godzinie 15 byłam w domu, więc nie było tak źle – wspomina sołtys Kolonii i dodaje, że jej dzieciństwo nie należało do najłatwiejszych. - Bardzo szybko musiałam nauczyć się pracy, ponieważ gdy miałam zaledwie 10 lat, zmarł mój ojciec.

 

 

Pani Beata opowiada, że wspólnie z rodzeństwem musieli się bardzo wspierać, by w ten sposób złagodzić niejako trudy, jaki zgotował nam los. Starszy brat zajmował się obejściem i zwierzętami, natomiast Beata wraz z młodszą siostrą – typowo domowymi zajęciami, które w znaczny sposób ułatwiały pracę ich mamie. Krótko po ukończeniu trzyletniej szkoły, pani Beata odbyła półroczny staż w szczycieńskiej mleczarni, do której skierował ją urząd pracy.

 

- Pod koniec lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, nie było łatwo znaleźć pracę, aczkolwiek miałam cichą i nieskrywaną nadzieję, na to, że po ukończeniu stażu w mleczarni, znajdę tam zatrudnienie na stałe - opowiada.

 

 

 

Tak się jednak nie stało. Imała się więc różnych dorywczych prac, by choć trochę zarobić na siebie i ulżyć rodzinie. Po jakimś czasie znalazła zatrudnienie w jednym z okolicznych pensjonatów agroturystycznych, w którym zajmowała się sprzątaniem i kuchnią. Mimo początkowych obaw ta praca nie okazała się sezonowa. Pani Beata w pensjonacie pracuje do dziś, czyli niemal już 20 lat, z tylko 3-letnią przerwą, kiedy to, jak wielu rodaków, szukała wyższych zarobków i lepszego życia w Londynie. - Dopiero praca w pensjonacie pozwoliła mi zarobić wreszcie trochę większe pieniądze, których wystarczało nie tylko na podstawowe rzeczy, ale i na niektóre zachcianki, a tych w głowie młodej dziewczyny jest sporo.

 

 

 

Wchodzenie w dorosłość i samodzielność to zwykle także czas... miłości. - Z Danielem znaliśmy się właściwie od dziecka, bo on również pochodził z Kolonii i mieszkaliśmy niedaleko od siebie. Bardzo długo, od dziecka, nie zwracałam na niego uwagi. Najwięcej czasu spędzałam z koleżankami. Kiedy zaczęłyśmy się już za chłopakami rozglądać, wszystkie doszłyśmy do wniosku, że w Kolonii nie ma żadnego odpowiedniego kandydata dla każdej z nas, więc obiecałyśmy sobie, że żadna z nas nie wyjdzie za mąż za miejscowego – przyznaje pani Beata. - A efekt taki, że wszystkie złamałyśmy swoje przyrzeczenie. Każda z nas ma męża właśnie z Kolonii i wszystkie tu zostałyśmy.

 


Reklama

 

Wybranek pani Beaty – Daniel – mieszkał niedaleko. Znali się właściwie od dziecka. - Bardzo długo nie zwracałam na niego uwagi, aż do 1997 roku, kiedy to on sobie mnie upodobał i zaczął zabiegać o moje względy. W Koloni funkcjonował wówczas jedyny we wsi bar, w którym odbywały się dyskoteki i podczas jednej z nich Daniel mnie „wypatrzył”. Oczywiście o naszej miłości na pewno nie zadecydował pierwszy wspólny taniec na dyskotece. Zaczęliśmy się ze sobą spotykać, dużo rozmawiać i w ten właśnie sposób narodziła się pomiędzy nami wielka miłość, która trwa nieprzerwanie do dziś.

 

 

Spotykali się codziennie, bo Kolonia nie jest wszak metropolią i odległości pomiędzy domami obu rodzin nie były ogromne. - Najtrudniejsze były rozstania – przyznaje pani Beata – Daniel pracował w miejscowym tartaku i zdarzało się, że wyjeżdżał w delegacje, nawet na dwa tygodnie. Z drugiej jednak strony, była to też niezła próba trwałości naszego związku.

 

 

Nie wszyscy w tę trwałość wierzyli. Koleżanki udzielały pani Beacie wiele tzw. „dobrych rad”, podkreślając, że 6 lat różnicy wieku, to może za wiele. - Ale ja nie dałam się „odstraszyć”. Po trzech latach zdecydowaliśmy się wspólnie zamieszkać w domu rodzinnym Daniela, a po kolejnych czterech wzięliśmy ślub. Najpierw jednak Daniel mi się, oczywiście, oświadczył.

 

 

 

Oświadczyny były bardzo spontaniczne. Wspólnie wybrali się do Szczytna na zakupy. Według opowieści pani Beaty, już na miejscu Daniel wykazywał niewielkie zdenerwowanie, gdy zaproponował znalezienie jakiegoś sklepu z biżuterią. Tam poprosił Beatę, by wskazała pierścionek, który jej się spodobał. - Skoro już wcześniej wybrałam Daniela, to wybrałam też sobie pierścionek i przyjęłam oświadczyny. Były oczywiście łzy wzruszenia i emocje, ale ze ślubem za bardzo się nie spieszyliśmy, czekaliśmy aż do – dokładnie - 5 czerwca w 2004 roku.

 

Ślub odbył się w kościele w Świętajnie, Dłonie młodych stułą owinął wówczas jeszcze wikariusz ks. Mariusz Makowski, który obecnie jest w Spychowie proboszczem. Obyło się tez bez wielkiego, hucznego wesela, którego żadne z nich nie chciało. - Na podwórku przy domu mojej mamy, gdzie obecnie mieszkamy, zorganizowaliśmy małe przyjęcie weselne, na które było zaproszonych ponad 20 osób.

 

Pół roku po ślubie postanowili zarobić nieco grosza i odłożyć pod przyszłe własne gniazdko rodzinne. - Do Londynu wyjechał najpierw Daniel, a po jakimś czasie dołączyłam do niego. Na wyspach spędziliśmy wspólnie 3 lata. Udało nam się trochę zaoszczędzić i wszystko zainwestowaliśmy w dom, który wcześniej należał do mojej mamy. Tuż po powrocie z Londynu okazało się, że jestem w ciąży.

 

Wszystko się więc dobrze zbiegło w czasie i we właściwej kolejności: najpierw praca w Anglii, później przygotowanie domu i narodziny dziecka. - Cieszę się, że moja córka przyszła na świat już tu, w Polsce. Fakt, że nieco czekałam na swoje upragnione dziecko, bo urodziłam ją mając 30 lat, ale wszystko jeszcze przede mną – śmieje się sołtys Kolonii.

 

Pani Beata przyznaje, że przed objęciem funkcji sołtysa nie uczestniczyła zbyt aktywnie w życiu miejscowości. - Nie bywałam nawet na organizowanych przez mieszkańców spotkaniach wiejskich. Teraz jest już inaczej. Patrzę na to z zupełnie innej perspektywy i jestem niekiedy zła, gdy niektórzy właśnie na takie spotkania nie przychodzą. O sołtysowaniu też, oczywiście, w ogóle nie myślałam. Ale moja serdeczna koleżanka Ewa Rapacka, która jest obecnie radną naszej gminy, mnie namówiła. Powtarzała ciągle: „Chodź Beatka i spróbuj swoich sił. Jesteś pełna energii i młoda. Na pewno sprostasz wyzwaniom”.

Reklama

 

Pani Beata spróbowała swoich sił i w marcu ubiegłego roku została sołtysem wsi. Początkowo jej małżonek nie wykazywał specjalnego entuzjazmu. W końcu pogodził się z faktami zastrzegając jedynie, że nie chce słyszeć narzekania, jak nic z tego nie wyjdzie.

 

- I jak na razie nie narzekam – zapewnia obecna sołtys Kolonii. Przyznaje, że na decyzję mieszkańców o jej wyborze wpływ miało i to, że nie było innych kandydatów. - Ale na zebraniu tylko jeden z obecnych ponad 70 mieszkańców, mnie nie poparł – podkreśla dodając, że w pełnieniu tej funkcji zastąpiła inna mieszkankę wsi, która była sołtysem Kolonii przez 12 lat.

 

Pierwszym celem, jak wyznaczyła sobie nowa sołtys, był remont pomieszczenia, które pełni funkcję rolę kaplicy już od ponad 20 lat. Remontu wymagało prawie wszystko, np. zarywała się podłoga, nie było płytek. - Prawie wszyscy przeznaczyliśmy na to dobrowolnymi składki pieniężne i dodatkowo wspomógł nas ksiądz proboszcz ze Świętajna. Udało nam się nawet zakupić jeszcze dodatkowo do kaplicy nowe dywany i krzesła, dzięki czemu to miejsce nabrało zupełnie innego wyglądu i teraz o wiele lepiej służy mieszkańcom wsi.

 

Kolonia jest jedną z większych wsi nie tylko w gminie, ale i w powiecie, więc sprawowanie w niej funkcji sołtysa niej łatwe. - To fakt, wspomaganie władzy w zarządzaniu dość sporo miejscowością, w której mieszka ponad 700 przysparza niekiedy kłopotów, bo nie wszystkich zawsze mogę spotkać w swoich domach. Jednak trzeba jedno stwierdzić – był to mój mój wybór i podczas swojego startu w wyborach miałam tę świadomość, że nie zawsze będzie z górki. Na początku mocno się obawiałam, że nie sprostam oczekiwaniom mieszkańców, że nie dam rady. Ten strach nie minął, chociaż może jest odrobinę mniejszy. Ale nie brak mi też uporu i chęci. Nie bez znaczenia jest też dobra współpraca z władzami gminnymi, a nieocenioną pomocą i radą służy mi zawsze jeden z pracowników urzędu – Wojciech Lenkiewicz.

 

Ważnym wyzwaniem dla sołtysa i wszystkich mieszkańców wsi będzie przygotowanie uroczystości z okazji przypadającego w tym roku 200-lecia założenia Kolonii. - Jak na razie data jeszcze nie jest ustalona, ale prawdopodobnie świętować będziemy w jednym z cieplejszych miesięcy w roku.

 

Marzeniem pani Beaty jest upiększenie jej ukochanej Kolonii. - Jednak nie da się tego zrobić samodzielnie. Trzeba to realizować wspólnie z mieszkańcami, tym bardziej, że takie właśnie działania zbliżają do siebie ludzi z małych społeczności i pozwalają bardziej poznać sąsiadów, którym najczęściej mówimy tylko zwykłe „dzień dobry” zza płota i na tym się kończy. To jest taki przykry znak dzisiejszych czasów.

 

Sołtys Kolonii uważa, że jak na razie powoli i sukcesywnie udaje jej się zachęcać ludzi do wspólnych działań, aktywizować. - Po niespełna roku piastowania funkcji jestem już pewna, że na pomoc mieszkańców naszej Kolonii w działaniach związanych z miejscowością, zawsze mogę liczyć.



Komentarze do artykułu

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama