Wtorek, 19 Marca
Imieniny: Aleksandryny, Józefa, Nicety -

Reklama


Reklama

Żyć dla kogoś, to żyć dla Boga


Rozmowa z księdzem Andrzejem Preussem, proboszczem parafii WNMP w Szczytnie. - Czy nie jest księdzu przykro, że coraz częściej we współczesnym świecie mówimy o tradycji Bożego Narodzenia, a nie o wierze, religii? - Gdyby mnie to nie bolało, to oznaczałoby że jest coś ze mną nie tak. Coraz bardziej dochodzę do wniosku, że my sobie wymieniamy świat prawdziwy na plastikowy. Idziemy na skróty.


  • Data:

Czy nie jest księdzu przykro, że coraz częściej we współczesnym świecie mówimy o tradycji Bożego Narodzenia, a nie o wierze, religii?

 

Gdyby mnie to nie bolało, to oznaczałoby że jest coś ze mną nie tak. Coraz bardziej dochodzę do wniosku, że my sobie wymieniamy świat prawdziwy na plastikowy. Idziemy na skróty. Prosty przykład. Kiedyś budowano samochody i telewizory na zawsze, a dziś produkuje się je z założeniem, że będą działały siedem lat. Czyli są nietrwałe. Wszystko zamieniamy z metalu na plastik. Z plastiku na papier. Z papieru na bańkę mydlaną. I mówimy: kurczę, kupiłem przedwczoraj, a dziś już się popsuło. Z jednej strony żądam, aby było to plastikowe, a z drugiej strony jestem rozczarowany. Dlaczego tak jest? Ano dlatego, że moje serce chce metalu. Trwałości.

 

Jak to ma się do wiary, Boga, Bożego Narodzenia?

 

Robimy skróty. Sto razy trudniej zrobić Bogu prezent z serca, niż kupić najdroższy prezent swojej żonie, mężowi, dziecku, przyjacielowi... Dlatego, że żyjemy w świecie plastikowym, a nie prawdziwym. Bo wszędzie są zamienniki. Mam mercedesa, idę do sklepu z częściami i od razu pytam o zamienniki. Bo tańsze i łatwo dostępne, bez wysiłku.

 

 

Ale w czym tu odniesienie do Bożego Narodzenia, wiary, religii? Ponowię pytanie.

 

To będzie zbyt ogólne, ale taki przychodzi mi do głowy przykład. Wielu z nas, ja niestety też, godzimy się na te zamienniki. Mam wolę swoją, ale na coś się godzę. Chcę oryginalnego mercedesa, ale uznaję, że chińska podróbka też dobrze wygląda, więc się nie staram, by mieć oryginał. I to samo robimy z Bożym Narodzeniem. Jest drzewko, choinka, prezent, opłatek, świętujemy, ale nie wierzymy. I święta wyglądają jak święta, ale tylko wyglądają, bo czy nimi są? Czy jest mercedesem ta udająca oryginał podróbka? Czy jest telewizorem to plastikowe coś, o którym wiem, że zaraz się zepsuje, że nie jest nic warte i godzę się z tym? I tu rodzi się pytanie, co świętujemy? Drzewko, prezenty, opłatek czy Jezusa Chrystusa? Za każdym razem, cokolwiek byśmy nie zrobili, wrócimy do tego pytania. Co świętuję? Co kupiłem? Czy naprawdę coś cennego, czy bezwartościowy bubel? Ale proszę zwrócić uwagę, że od raju nic się nie zmieniło.

 

To znaczy?

 

Przyszedł demon i powiedział półprawdy i półkłamstwa. Coś było prawdopodobne. Podobne do prawdy. W schemacie nic się nie zmieniło. My przychodzimy do kościoła – i chcemy, aby było ładnie, przytulnie, aby nas pogłaskali, żeby było sympatycznie. Przepraszam, ja też biję się w pierś, bo również stroję cały kościół i chcę, aby wyglądał ładnie, aby było w nim sympatycznie i aby ładnie pachniało. Ale dużo ważniejsze jest to, co robię w cały adwent, aby poruszyć swoje serce. Ważniejsze jest to, jak się przygotowuję na Boże Narodzenie, na spotkanie z Panem Jezusem. Jeśli nic w tym kierunku nie zrobię, to wszystko będzie właśnie takie plastikowe. Będzie być może nawet naprawdę ładne, ale tylko plastikowe.

 

 

To zapytam nieco inaczej. Bo ksiądz wciąż o tym plastiku, tymczasowości. Skoro Bóg nie jest plastikowy, tylko trwały, to dlaczego tak trudno jest nam uwierzyć w Jego istnienie?

 

To bardzo dobre pytanie. I trudne, ale spróbuję odpowiedzieć. Wyobraźmy sobie, że przylatuję z kosmosu, wchodzę do sklepu z telewizorami. Pierwsza moja wizyta. Widzę 40 telewizorów. Wszystkie są jakąś tandetną podróbką. Ten ma zepsutą gałkę, ten ma zepsuty ekran, a ten pilota, itd. Ale ja o tym nie wiem. Nie wiem, że powinno być inaczej, bo nie mam styczności z prawdziwymi telewizorami. Nie mam skali porównawczej, więc akceptuję ten telewizyjny „złom”, chociaż czuję, że to nie jest w porządku, że gdzieś musi być idealny, sprawny telewizor. Jednak go nie szukam, bo i ten wadliwy na chwilę mi wystarczy. Tak samo jest z Bogiem. Czujemy, że jest, wierzymy w to, ale czy naprawdę, czy tylko mówimy, że wierzymy i... Go nie szukamy.

 

 

Ksiądz wierzy, ale w dzisiejszych czasach ludziom jest bardzo trudno. Mam wrażenie, że wielu z nas chodzi do Kościoła trochę z przyzwyczajenia, może asekuracji. Nawet w świątyni często trudno dostrzec Boga.

 

 

Bardzo trudno. Kiedyś widziałem zdjęcie takiego nowoczesnego kościoła. Jest tabernakulum, Najświętszy Sakrament, puste ściany, maluteńkie takie ikony Najświętszej Maryi Panny i napis pod tym zdjęciem: „Są jeszcze miejsca, gdzie Bóg jest na pierwszym miejscu”. I teraz odwracając. Wchodzę do kościoła, gdzie wszystko dosłownie świeci i mieni się, błyszczy. Zanim w tej feerii znajdę tam Pana Jezusa to już jest po pasterce. Przepraszam, ale ja to staram się narysować tak obrazowo, aby pokazać, gdzie jest problem. Jeśli ja wchodzę do sklepu, gdzie jest milion świecących rzeczy, i wszystkie są za dwa złote, to mówię kurcze rewelacja, łatwy świat. Kupuję różne rzeczy, a potem to wszystko mi się psuje albo okazuje się zupełnie niepotrzebne. A trzeba było iść na sam koniec, zajrzeć w szary kąt, sięgnąć na zapomnianą półkę i tam znaleźć to, co jest bezcenne, trwałe, niezmienne. Tak jak Bóg. Bóg jest niezmienny. Trwały. Jest.

 

To dlaczego wybieramy bylejakość, nie dochodzimy do tego końca, nie podchodzimy często nawet do tej „półki”, na której jest Bóg?

 

I to jest ciekawostka. To jest to coś, co osobiście przeżyłem idąc pieszo z Rzymu do Santa Maria Di Leuca. Szedłem w dół Półwyspu Apenińskiego. Doszedłem do samego końca. I potem wracałem pociągiem. Drogę, która mi zabrała dwa i pół tygodnia marszu, pociągiem pokonałem w sześć godzin. Wysiadam z pociągu i pojawia się pierwsze pytanie na taką ludzką logikę: po co tyle łazić skoro mogę pojechać pociągiem?

 

Po co?

 

Jeśli pojadę pociągiem, to nie będę miał zapachów, nie będę czuł drżenia ziemi. Nie usłyszę szczekającego psa, ćwierkającego ptaka, nie spotkam drugiego człowieka. Owszem pokonamy tę trasę szybciej, ale swojej duszy, swojego serca nie napełnimy, nie poczujemy cudu stworzenia. Dlaczego wybieramy bylejakość? Bo jest szybciej. Ale nie jest to dobre. I podam tu kolejny na to dowód. Wróciłem właśnie z Wigilii w Wyższej Szkole Policji. Gdy panom i paniom funkcjonariuszom życzyłem nieco wolniejszego życia, spokoju to słyszałem od razu: „Oj tak, o tym marzymy”. Chcą tego bardziej niż zdrowia, kasy czy awansu. Ten przykład pokazuje, że jakby gdzieś z tyłu głowy zaczyna nam już świtać, że to nie ta droga, że szybka nie znaczy: dobra.


Reklama

 

To w czym jest kłopot, że tak źle wybieramy drogi naszej codzienności?

 

W raju.

 

Nie rozumiem.

 

Żyjemy w świecie kłamliwych półprawd, czyli tego, co w raju okazało się dla słabego człowieka silniejsze od Boga. Nie szukamy prawdy, nie zastanawiamy się, zadowala nas plastik, łatwy w użyciu i łatwy do zdobycia. Idziemy na skróty, bo coś jest prawdopodobne. I my uważamy, że to jest prawda. Coś jest tanie, a nam wydaje się, że jest wartościowe. Pamiętam takie przysłowie: za dobre ziarno się płaci, plewy są za darmo. Podam tu przykład mojego szwagra, to mentor mojego duchowego życia (śmiech), mimo że jest mechanikiem. Miałem samochód. Starły się klocki hamulcowe, więc nabyłem nowe, zadowolony, że tanio. Mówię do szwagra: „Stefan, kupiłem klocki za niewielkie pieniądze”. On na nie popatrzył i mówi: „No... będą pasować. Ale spotkamy się za pięć tysięcy kilometrów, a gdybyś kupił normalne, byłoby za 40 tysięcy”. „Ale wyglądają tak samo!” - mówię. I my takie klocki wybieramy najczęściej. Są podobne do prawdy, ale prawdą nie są.

 

To dlaczego ludzie w większości przypadków wybierają jednak to prawdopodobne, plastikowe rzeczy? Dlaczego idziemy na skróty?

 

Bo z tyłu głowy jest taki mały demonek, który mówi, jak kupisz prawdopodobne to będzie tak, jakbyś miał prawdziwe, a prawdopodobne kupisz łatwiej i taniej. Znowu wracamy do raju. To taki wzorzec. Adam i Ewa przecież byli w raju. Byli bardzo szczęśliwi. Przychodzi demon i co powiedział do Ewy? Pomieszał. Powiedział coś podobnego do prawdy. To teraz ja zadam panu pytanie. Czy pan nie chce mieć wszystkiego?

 

Hmm, chyba każdy chciałby mieć wszystko, cokolwiek to oznacza.

 

Tak naprawdę w głębi serca, każdy z nas chce wszystkiego. Nie przeskoczymy tego, to jest nasza natura. My wygłupiamy się, że możemy sobie naturę zmieniać, płeć, to są bzdury. Tak naprawdę to wszystko jest podobne, podobne, podobne... A na końcu co jest? No jestem nieszczęśliwy. A co gorsze wstydzimy się przyznać do tego w stosunku do innych i brniemy dalej tą zakłamaną, plastikową drogą.

 

 

Jak z tej drogi zboczyć i czy to możliwe?

 

Są dwa sposoby. Albo poniesiemy sromotną klęskę, kiedy zawali się cały nasz system. Kiedy przyjdzie jakaś wojna elektroniczna i stracimy wszystko i wrócimy do namiotów. Albo wtedy, kiedy Matka Boża powie: dobra, muszę już teraz ich ocalić, bo takie bzdury robią, że szok.

 

 

Uciekliśmy w tej rozmowie od świąt Bożego Narodzenia. Jaka radę ma ksiądz dla mnie, dla czytelników „Tygodnika Szczytno”, jak te święta dobrze przeżyć?

 

Ksiądz arcybiskup na dzisiejszej Wigilii w WSPol powiedział tak: „My teraz żyjemy w kluczu odzyskania niepodległości, wtedy kiedy pan Jezus przychodził na świat jego kraj, był zniewolony przez Rzymian. Oni myśleli, że przyjdzie Mesjasz, który wyzwoli ich spod panowania Rzymian. Ale oni wówczas mieli inną okupację niż Polska w czasie II wojny światowej. Dla nas są to getta, mordowanie ludzi, obozy koncentracyjne. To jest nasza okupacja. Oni mieli inną okupację. Przyszedł ten rzymski reżim, ale zbudował im drogi, szkoły, szpitale, porządek wprowadził, prawo wprowadził. Oni mieli takiego okupanta, który dał im dużo dobrego. Trochę dobrego, trochę złego.” Wracamy do raju. I dlatego, że oni, ludzie żyjący w czasach Jezusa, zostali oszukani, bo mówili: to jest fajne, jest podobne do prawdy, podobne do wolności. Ma szkołę... I jest to podobne do wolności, tak? On sobie tej szkoły nie wybrał, ale ma... Stracili tę możliwość wyboru i stracili wraz z nią orientację. Dlatego nie rozpoznali Pana Jezusa. Mamy dziś dokładnie to samo. Dokładnie to samo.

 

To gdzie możemy rozpoznać Pana Jezusa? Gdzie go szukać?

 

Proste pytanie: gdzie w adwencie spędziliśmy czas? W galerii handlowej, czy kościele? Przepraszam, nikogo nie oskarżam, ale warto zadać sobie to pytanie. Czy w galerii handlowej byliśmy dwie niedziele całe, a w kościele dwie godziny, w tym godzinę stojąc w kolejce do spowiedzi. Jeśli takie są proporcje, to co znajdę? Tam skarb, gdzie serce. I teraz cały problem polega na tym, że myślimy, że robimy najważniejsze rzeczy, kiedy kupujemy prezenty naszym najbliższym, ludziom, których na pewno kochamy. Gdy ich obdarowujemy tymi podarkami wydaje się nam, że sprawiamy im największa radość, a oni w tym momencie pytają się nas: dlaczego ty nie jesteś ze mną, tylko biegasz po tej galerii? To nam się pomieszało. To jest to epicentrum. Zamiast być ze sobą kupujemy sobie tylko prezenty. Przechodzimy z prawdziwego świata do tego plastikowego. I wracamy do punktu wyjścia.

 

To dlaczego tak się pochrzaniło?

 

Bardzo dobre pytanie. Odpowiedzi jest kilka i wszystkie są prawdziwe, ale ja podam tylko jedną. Bo nam ktoś powiedział, ten demonek, że możemy mieć wszystko, teraz, już, natychmiast, w najlepszej jakości i bez wysiłku. I myśmy zaczęli w to wierzyć. My cały czas popełniamy błąd raju. Chcemy mieć wszystko, od razu, to, co nam się zamarzy, ale to było możliwe wyłącznie w raju. A my zapomnieliśmy, że w raju nie jesteśmy. Bierzemy te prawdopodobne, plastikowe, tymczasowe produkty. Pytam siebie: dlaczego jestem taki nieszczęśliwy? A na dlatego, że to jest prawdopodobne. Plastikowe. Sztuczne. To jest dokładnie ten mechanizm. Bierzemy plastik zamiast metalu i pytamy się dlaczego pęka?

 

To kto ma nas nauczyć, aby dostrzec Boga? Księża? Kościół?

 

O zgrozo, nie!

 

To kto? Ostatnio na rekolekcjach słyszałem, jak jeden z księży porównał duchownych do butów i powiedział, że po butach nie poznamy nawet przyjaciela. Że jeśli chcemy dostrzec Boga, poznać go, to musimy podnieść wzrok zdecydowanie wyżej...

Reklama

 

Bo to prawda. Jeśli ja sam, w tym adwencie, nie będę szukał pana Boga tutaj w tabernakulum, tam w mojej żonie, moim mężu, moim przyjacielu, moim dziecku, w moim głupim szefie, którego nie znoszę i w mijanym człowieku, to nie ma najmniejszej szansy, abym odnalazł, dostrzegł Boga. Wysłucham wszystkich rekolekcji świata i moje serce nadal będzie puste. Poznać Boga nie pomoże mi żaden ksiądz, duchowny, jeśli ja sam tego nie będę chciał. Rekolekcjonista użył trafnego porównania. Nawet najlepszego przyjaciela poznajemy po twarzy. Bo patrząc na buty, czy plecy można sromotnie się pomylić.

 

Ale nie ma co ukrywać, że wiele osób myli Boga, Kościół z księżmi...

 

Jeśli ktoś znajdzie Boga w żonie, mężu mijanym człowieku, głupim szefie, to i odnajdzie Go w księdzu. Bo jeśli ja powiem, że to kościół i księża powinni być drogą do Pana Boga, to pewnie pan zaraz mi powie, że chodzimy do kościoła od 2000 lat i coś marne tego efekty. A księża są tam na okrągło i gadają na okrągło. I miałby pan rację. Jeśli nie zacznę szukać Boga tu gdzieś w środku, jeśli nie złamię swojego przywiązania do plastiku, to niewiele z tego będzie.

 

To co mamy zrezygnować z dóbr doczesnych, które oferuje nam współczesny świat?

 

Tak.

 

 

Chyba sam ksiądz nie sądzi, że jest to możliwe.

 

Mam z tego zrezygnować w sensie takim, że to nie może rządzić moim dniem, moim życiem, moją relacją z drugim człowiekiem. To nie może rządzić moim widzeniem świata.

 

Czyli uważa ksiądz, że lepszy samochód, telefon komórkowy, kredyt na dom rządzą ludźmi?

 

Niestety, tak jest. Wie pan, o co mają pretensje moi znajomi? Że do mnie jest się bardzo trudno dodzwonić.

 

To akurat prawda.

 

(śmiech) Proszę mi wierzyć, że dawniej było mi z tego powodu przykro, a teraz zaczynam być z tego dumny. Bo to nie jest tak, że jak mi zabrzęczy, to ja przerwę teraz z panem rozmowę i powiem pan poczeka, bo dzwoni Józek. Telefon jest potrzebny, samochód jest potrzebny. Dobra są przydatne, ale nie mogą nami władać. Nie może być tak, że żona mówi: mężu proszę cię pobądź teraz z nami, a mąż mówi: przepraszam cię, ale muszę pojechać umyć samochód, wymienić opony, itd. I na dodatek ten mąż tłumaczy jeszcze, że robi to dla niej. A ja mówię, nie rób tego dla niej, zrób to ze nią. Bóg mówi rób ze mną, nie dla mnie.

 

 

Dlaczego łatwiej jest nam nie wierzyć niż wierzyć w Boga?

 

Papież Benedykt XVI, mistrz słowa, kiedyś powiedział, że jak spotyka ludzi niewierzących i jeśli już ma szansę posłuchać o ich niewierze, o tym, w jakiego Boga nie wierzą to odpowiadał: a nie, w takiego to i ja nie wierzę. Myślę w gruncie rzeczy, że ci wszyscy, którzy odrzucają Pana Boga to nie wiedzą, kto to jest. I nie jest tak, że ci niewierzący są źli, bo nie są. Są tylko w błędzie. Nie znamy Go, bo się uczymy w galerii handlowej, a nie w kościele. Oczywiście przerysowuję. Ale chyba tak łatwiej zrozumieć, to o czym mówię.

 

 

Czym jest Boże Narodzenia dla chrześcijanina?

 

To jest przyjście Pana Boga. Do mnie. Do każdego z nas.

 

 

Nie ma ksiądz takiego wrażenia, że świętujemy urodziny Pana Jezusa wręczając prezenty sobie nawzajem, siedząc przy drzewku, jedząc, a ten Pan Jezus, jubilat jest gdzieś z boku. Wrócę do mojego pierwszego pytania, że to rzeczywiście zamienia się w tradycję, a przestaje być prawdziwą wiarą, prawdziwym świętem...

 

Rzeczywiście, w niektórych przypadkach tak się dzieje. Tak to wygląda.

 

Gdzie tu jest sens tego wszystkiego?

 

Bierzemy plastik. Ale to jest nasz wybór. Bierzemy plastik, a nie metal.

 

To kiedy Bóg się w końcu wkurzy na człowieka?

 

On się nigdy nie wkurzy. Nie ma takiej opcji. Bóg, który jest wkurzony na człowieka, to ja w takiego Boga nie wierzę. Ja znam takiego Boga, który jest niesamowicie cierpliwy, który ciągle posyła tych swoich aniołów, to w osobie jakiegoś księdza, to w osobie jakiegoś kumpla z pracy,  innych ludzi, stara się nas wyprowadzić, pomóc, podać dłoń. To Bóg, który nieustanie chodzi z nami i mówi: zostaw ten plastik, naprawdę zostaw ten plastik. A my tak uparcie chcemy na skróty, wszystko, za darmo, teraz, szybko, już. Wszyscy, z plastikiem czy bez niego, dotrzemy do kresu, do śmierci. Ale naprawdę ważne jest to, w jaki sposób tam dojdziemy, co będzie w nas. Czy ten plastik nic nie wart, czy metal. I jedni będą umierali, chociaż w otoczeniu plastiku już od dawna byli umarli, a inni odejdą będąc żywymi. Zapewniam, że jest to duża różnica. Żywy umierał Pan Jezus. I zmartwychwstał...



Komentarze do artykułu

Napisz

Reklama


Komentarze

Reklama