Piątek, 29 Marca
Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona -

Reklama


Reklama

Zofia Żarnoch - samorządowiec wpatrzony w... przyszłość (zdjęcia)


Zofia Żarnoch ma za sobą blisko 25 lat piastowania mandatu radnej miejskiej. Ma najdłuższy samorządowy staż, jeśli nawet nie w powiecie, to z pewnością w mieście. Działalność społeczna to nie jedyny talent pani Zosi. Okazuje się, że potrafi także... przepowiadać przyszłość. Jest tarocistką, wróży amatorsko i tylko bliskim znajomym.


  • Data:

Dziś rozmawiamy o tych dwóch jej dziedzinach działalności. Kto wie, może da się namówić i postawi karty, by opowiedzieć, co czeka Szczytno i powiat w najbliższej przyszłości.

 

Z urodzenia jesteś...

 

Kurpianką ze Starego Myszyńca. „Mazurką” zostałam przez męża, też Kurpia, ale został skierowany do pracy w Jedwabnie. I jak już osiedliśmy w tym powiecie to i zostaliśmy, tyle że od czasu do czasu zmienialiśmy miejsce zamieszkania. Z Jedwabna przeprowadziliśmy się do Wielbarka, a później do Szczytna.

 

Kobiet się o wiek nie pyta, ale jak cię znam, to tego rodzaju stereotypy masz w... głębokim poważaniu...

 

Rocznik 1944. Maj. Spod znaku Byka. Jestem więc jeszcze okupacyjnym dzieckiem. Mama opowiadała, że w tym czasie jeszcze nasza wieś zajęta była przez Niemców.

 

Czym zajmowali się rodzice?

 

Tata był kolejarzem, pomocnikiem maszynisty. W 1947 zginął, a właściwie został zabity. Pociąg, który prowadził, został napadnięty przez niemieckich niedobitków, kryjących się w lasach. I wtedy właśnie zginął. Takie okoliczności są w mojej rodzinie podawane i nie mam podstaw, by im nie wierzyć. Krótko po wojnie mama, z tzw. małą maturą, pracowała w miejscowym urzędzie gminy, ale przestała, gdy urodziła się moja młodsza o 5 lat siostra. Działała w konspiracji, za co zresztą później została odznaczona. To nie były czasy przychylne dla młodej, samotnej matki, a gdy ojciec zginął ja miałam przecież tylko trzy latka. Mama dość szybko wyszła powtórnie za mąż, też za kolejarza i właściwie ojczym był mi ojcem. Ciepło go wspominam, bo to był bardzo dobry, porządny człowiek.

 

Mówisz, że mama działała w konspiracji. Czy to ona zaszczepiła ci tę potrzebę społecznego działania? Jak się to u ciebie zaczęło?

 

Mama była wyjątkową osobą, którą we wsi bardzo poważano. Dziś powiedzielibyśmy, że pełniła społeczną funkcję mediatora. Po prostu kiedy ktoś miał jakiś kłopot, z czymś problem albo kiedy dochodziło do jakichś sąsiedzkich konfliktów, to ludzie do niej przychodzili się pożalić. Każdego wysłuchała, coś tam poradziła, coś pomogła, kłócących się potrafiła pojednać. Była bardzo pogodna, zawsze uśmiechnięta, z ogromnym szacunkiem do ludzi i chyba za to była też sama szanowana. Najlepiej chyba o jej charakterze i nastawieniu do ludzi świadczy to, że przyjęła pod swój dach, zaopiekowała się dwiema staruszkami. Nie jednocześnie, ale w jakimś odstępie czasu, chociaż obie historie były podobne. Staruszki były samotnymi, chorymi żebraczkami, próbującymi jakoś przeżyć. I mama je po prostu zatrzymywała w naszym domu.

 

Czyli jednak „przesiąkłaś”...

 

Nie wiem, nigdy się nad tym nie zastanawiałam pod tym kątem, ale może coś w tym jest. Sama nauka i pomaganie w domu przestało mi wystarczać właściwie już w szkole. Ale poszłam tak trochę w kierunku politycznym. Już w czasie nauki w szkole rolniczej wstąpiłam do ZSMP (Związek Socjalistycznej Młodzieży Polskiej), a jako młoda mieszkanka Starego Myszyńca należałam też do ZMW (Związek Młodzieży Wiejskiej). I byłam też ochotniczką – strażaczką.

 

Poważnie? Taką prawdziwą?

 

Skoro uczestniczyłam w akcjach gaśniczych, to chyba taką prawdziwą. Ale straż wtedy była taka mniej prawdziwa, przynajmniej w porównaniu z dzisiejszymi czasami, bo wozy bojowe – gaśnicze, co prawda, były, ale konne. W każdym razie na dłoniach zostało mi kilka blizn od oparzeń i jakichś innych ranach, które podczas tych akcji mi się przytrafiły.

 

Pamiętasz jakąś szczególną akcję?

 

Pożar domu sąsiadów. Raz, że blisko, dwa, że strach o własny dom, bo ogień przecież szybko potrafi się rozprzestrzeniać, a trzy – z racji bliskości byłam na miejscu pożaru niemal pierwsza. Na szczęście sąsiadów nie było wtedy w domu, ale i tak miałam wtedy okazję uratować czyjeś życie.

 

Komu?

 

Kurze! Zanim koledzy strażacy przyjechali wozem, zbiegli się ludzie i co mogli, to robili. Przede wszystkim wynosiło się z budynków, co tylko się dało, a głównie żywy inwentarz. Wydawało się, że wszystko zostało już usunięte z zasięgu ognia, gdy zauważyłam przez okno, że w izbie mieszkania została siedząca na jajkach kwoka. Chyba miała mocno rozwinięty już instynkt macierzyński, bo mimo płomieni i gorąca, nie opuściła gniazda i nie dawała się z niego zabrać. Musiałam więc ją ewakuować razem z jajkami i gniazdem. I tak w całości, przepchnęłam to jakoś przez okienko i oddałam kolegom na zewnątrz. Ale czy i ile było z tego kurcząt – nie pytaj, bo nie wiem (śmiech).


Reklama

 

ZSMP, ZMW... coś jeszcze?

 

Jako 22-latka wstąpiłam do PZPR i byłam jej członkiem do czasu rozwiązania. A później, wciąż zachowując swoje lewicowe poglądy, przystępowałam do działania w kolejnych lewicowych ugrupowaniach: SdRP, SLD...

 

I nadal jesteś „lewacką” partyjniaczką?

 

Lewicowa owszem, partyjna już nie. „Lewacka” - to dziś określenie, które ma być dla mnie i do mnie podobnych obraźliwe. A ja powiem tak: lubię swoje lewicowe poglądy, które na jakimś gruncie się zrodziły, jak też miały i mają swoje pozytywne społecznie i państwowe przełożenie. Lubię je między innymi za to, że są trwałe. Jestem zatem w swoich poglądach zwyczajnie uczciwa. Na pewno bardziej niż ci, którzy te poglądy zmieniają, jak wiatr zawieje. Trudno wówczas którymkolwiek ufać. Lat mam już sporo, ale pamięć dobrą. Mogę powymieniać wcale nie tak mało nazwisk ludzi, którzy byli partyjnym, pezetpeerowskim aktywem, a dziś są lub byli takim samym aktywem zupełnie po drugiej stronie. Oczywiście, że podobno tylko krowa nie zmienia poglądów. Ale w szczerość takiej zmiany, w której białe nagle staje się czarne i odwrotnie – nie wierzę.

 

Twoja aktywność społeczna ograniczała się tylko do tej politycznej?

 

A skąd. Najpierw uczestniczyłam w tworzeniu koła gospodyń wiejskich, byłam członkiem różnych organizacji spółdzielczych, działałam w samorządzie mieszkańców i w różnego typu stowarzyszeniach. Nic na to nie poradzę, że niemal od pieluch musiałam być między ludźmi i z ludźmi. Było więc mnie wszędzie pełno, może aż za pełno, co pewnie też się nie wszystkim podobało. W Szczytnie zakładałam Stowarzyszenie Dzieci Wojny, należałam do PKPS itp. Ja nawet nie wstydzę się tego, że należałam do ORMO. Byłam w sekcji ds. nieletnich. To była praca z rodzinami, które dziś określa się mianem patologicznych, z młodzieżą, która była na najlepszej drodze do tego, by wejść na drogę przestępczą albo już i na nią weszła.

 

Spotykały cię z tego powodu jakieś nieprzyjemności?

 

Żadne. Może dlatego, że potrafiłam z młodzieżą rozmawiać. Nikt na mnie nie napadał, nie bałam się chodzić wieczorami po mieście. Zresztą wtedy chyba nikt się nie bał. I może właśnie dlatego, że istniało ORMO, może dlatego, że wtedy każdy dorosły interesował się tym, co robią dzieci i młodzież, reagował na negatywne zachowania. Jeśli jakiś dorosły widział np. bezwąsego młodzieńca, który próbował połamać ławkę w parku, to mu zwracał uwagę czyli zwyczajnie serwował solidny „opeer”, pytał o nazwisko, groził, że powiadomi rodziców, że będą oni musieli zapłacić za szkody. To działało. I szkoda, że dziś nikt tak nie reaguje. Bo jeśli narzekamy na dzisiejszą młodzież, to tak naprawdę wina leży nie po ich, a po naszej – dorosłych – stronie. Młodzi mają swój czas buntu i wielu nieprzemyślanych zachowań, a my im na to pozwalamy.

 

A po transformacji ustrojowej co cię skłoniło do kandydowania do Rady Miejskiej?

 

Byłam wtedy członkiem samorządu mieszkańców, Miasto było tak nieformalnie podzielone na dziewięć rejonów z takimi właśnie samorządami. Pełniły one rolę trochę podobnej do tej, jaką mają sołtysi i rady sołeckie. Wtedy z tych samorządów kandydowało wiele osób, wśród nich i ja – skutecznie. I tak już zostało.

 

Pamiętam z czasów, gdy organizowane były jeszcze coroczne spotkania radnych z wyborcami w okręgach byłaś jedyną radną, która na tych spotkaniach składała szczegółowe sprawozdania ze swoich poczynań. Mówiłaś nie tylko o udziale w sesjach czy pracach komisji, ale przede wszystkim z tych wszystkich czynnościach, które wykonywałaś w tak zwanym międzyczasie. O załatwionych indywidualnych problemach, różnych formach pomocy itp. Pamiętam też, że inni radni mieli o to do ciebie trochę pretensji i traktowali te twoje sprawozdania z pogardliwymi uśmieszkami, a i komentarzami też.

 

Wszystko prawda. Przez to byłam w radzie traktowana często jak „czarna owca”. Nie pamiętam już kto, ale ktoś mi rzucił w twarz takim oskarżycielskim głosem, że chcę być świętsza od papieża. Niektóre z moich inicjatyw, spraw, o które bardzo zabiegałam i ostatecznie wygrałam, przyjmowano wręcz ze śmiechem. Śmiano się nie tyle z pomysłów, co ze mnie, że „głupotami” się zajmuję. Taką „głupotą” był np. publiczny sanitariat, który w końcu został przy targowisku zbudowany i dziś dobrze ludziom służy. I gdybym się przejmowała wtedy takimi komentarzami, to paru rzeczy w Szczytnie by może i do dziś nie było. A ja po prostu uważałam, że dla mieszkańców tak samo ważne są rzeczy „wielkie”: drogi, mieszkania, kanalizacja, jak i te „małe”, jak choćby właśnie ten publiczny szalet.

Reklama

 

Jednomandatowe okręgi wyborcze nie okazały się dla ciebie dobrym rozwiązaniem. W ostatnich wyborach, po raz pierwszy od zmian ustrojowych, nie zostałaś radną. Jak to na ciebie wpłynęło?

 

To nie do końca. Bo pierwsze wybory samorządowe w 1990 roku, też odbywały się w okręgach jednomandatowych, a wtedy miałam chyba ze czterech konkurentów i wygrałam. Natomiast w tych ostatnich, owszem, nie dostałam się do Rady. A jak to wpłynęło? Cóż, trzeba się było do tego przyzwyczaić. Chociaż jakoś nie narzekam na nadmiar wolnego czasu, bo ludzie są przyzwyczajeni. I tak do mnie przychodzą z pytaniami, z problemami. Pomagam, wyjaśniam, kieruję do kompetentnych urzędów, bo często jest tak, że ludzie wciąż nie wiedzą gdzie i jak jakie sprawy się załatwia. Z mojej przegranej najbardziej cieszył się mąż. W trakcie poprzedniej kadencji miał pierwszy udar, w ostatnim czasie dwa kolejne, więc moja obecność w domu była absolutnie niezbędna. W sumie więc ja też się cieszę, że nie jestem obecnie radną, bo miałabym problem, jak pogodzić opiekę nad mężem z pracą społeczną. A tak już mam, że jeśli coś obiecam, to po prostu muszę zrealizować. Tu można by mówić o dwóch obietnicach: przysiędze małżeńskiej i ślubowaniu radnego. I którąś z nich musiałabym złamać, bo w trudnej sytuacji chyba obu nie dałoby się dotrzymać.

 

Czy przewidziałaś taki rozwój wypadków? Przed wyborami stawiałaś sobie tarota?

 

Nie. Uważam, że sobie samemu tarota nie można postawić. Wyłącznie innym osobom.

 

I tak przeszliśmy do tego, o czym mało kto wie, do twoich „czarów”...

 

Z pewnością nie są to czary, chociaż nie jestem aż taka biegła, by móc naukowo wyjaśnić na czym fenomen tarota polega. Natomiast już wielokrotnie się przekonałam, że tarot nie kłamie. I to, co pokazywały karty zwykle się sprawdzało. Często karty pokazują na sytuacje, które są przykre czy tragiczne. A żadnych wskazań nie można przemilczeć. Wbrew pozorom wiele wysiłku wymaga umiejętne przekazanie tych informacji tak, by słowami nie zrobić człowiekowi jeszcze większej krzywdy niż ta, którą niesie przyszłość.

 

Skąd ta umiejętność?

 

Moje zainteresowanie tarotem ma już chyba ze dwadzieścia lat. Jak człowiek chce się rozwijać w różnych kierunkach, to zawsze coś tam dla siebie znajdzie. Mam ogromny szacunek do natury, staram się żyć z nią w możliwej zgodzie, uważam, bo sama to na własnej skórze sprawdzam od lat, że nasze życie toczy się zgodnie z fazami księżyca i mają one wpływ na to, co nam się udaje bądź nie. Tarot jest jakby tego ukoronowaniem, Ale wcale nie uważam siebie za jakąś wielką specjalistkę. Wciąż się uczę. I nie szafuję przepowiedniami tarota na prawo i lewo. Stawiam go rzadko, właściwie głównie rodzinie i bardzo bliskim znajomym. I naprawdę, niezależnie od tego czy ktoś uwierzy czy nie, karty tarota nie kłamią. Interesowałam się parapsychologią i kinetyką. Chyba z nich „urodził „ się tarot. Ktoś mógłby powiedzieć, że to jest sprzeczne z materializmem, z którym się utożsamia lewicowe poglądy, czy to, co obecnie nazywa się pogardliwie „komuną”, a co nie miało nic wspólnego z komunizmem w ujęciu naukowym. To pozorna sprzeczność.

 

Umówiłam się dziś na tę rozmowę z tobą z nadzieją, że postawisz tarota. Może mi, ale bardziej chciałam zobaczyć, czy dałoby się choć w dużym przybliżeniu określić przyszłość bardziej ogólnie: co w rozpoczętym właśnie roku czeka nas – mieszkańców Szczytna i powiatu, a może coś o wynikach nadchodzących wyborów...

 

I nic z tego, bo tak się złożyło, że swoje karty zostawiłam u kuzynki. Powinnam je dostać z powrotem gdzieś przy końcu stycznia.

 

Ale dałoby się uzyskać takie ogólniejsze prognozy?

 

Dałoby się, ale tylko jako odpowiedź na konkretne pytanie, zadane przez kogoś, z kim mam bezpośredni kontakt, a może nie tyle ja, co karty. Ale tak. Jak zadasz pytania, to możemy sprawdzić, jak karty na to odpowiedzą.

 

Czy w związku z tym możemy się już teraz umówić na koniec miesiąca? Zgodzisz się postawić karty? Pytań z pewnością nie zabraknie.

 

Oczywiście tym bardziej, że i dla mnie będzie to ciekawe doświadczenie, bo mimo mojego całego społecznego zaangażowania jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby w tarocie szukać odpowiedzi na kwestie natury ogólnej, dotyczące więcej niż jednego człowieka.

 



Komentarze do artykułu

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama


Komentarze

  • Więcej niż miasto... Czyli, jak Szczytno przekroczyło granice polityki dla dobra wspólnego (zdjęcia)
    do :Agnieszka Semeniuk-Czepczyńska. Oczywiście sprawa słuszna i potrzebna nie tylko od święta ale szczególnie na co dzień. Zaproszenie podczas konwencji wyborczej, skierowane do kandydatów, w okresie wyborów to jak to inaczej odebrać! W ten sposób słuszne działanie obarcza się taką otoczką. Czasami lepiej zrobić to w innym okresie lub nawet z mniejszą ilością uczestników. Jest wtedy większa wiarygodność. Działanie takie nie powinno mieć też charakteru akcyjnego bo jak wszystko co akcyjne w naszym kochanym kraju to tylko działanie promocyjne a nie wyraz rzeczywistej troski. Pozdrawiam i życzę zdrowych i pogodnych świąt!!!

    marian


    2024-03-28 10:54:16
  • Więcej niż miasto... Czyli, jak Szczytno przekroczyło granice polityki dla dobra wspólnego (zdjęcia)
    Nie wszyscy przyszli na akcję z powodu wyborów samorządowych... Część uczestników przyszła, bo ważna dla nich jest Natura i piękna przyroda, o którą powinno się dnać na co dzień. Akcja ważna, potrzebna, ale niepotrzebnie przykrywają ją rozważania polityczne. Wszyscy dbajmy na co dzień o porządek, zwracajmy uwagę zaśmiecającym...

    Agnieszka Semeniuk-Czepczyńska


    2024-03-27 13:34:56
  • Poznaj dzielnicowych w akcji podczas plebiscytu #SuperDzielnicowy2024
    To jakas kpina. Jak ja mam oddac glos na superdzielnicowego jak ja nawet nie wiem kto nim jest. Glos powinien byc oddany za zaslugi a nie po pokazaniu zdjecia w gazecie. Czym zasluzyli sie dzielnicowi z naszego powiatu, mala podpowiedz. Niczym, po za pierdzeniem w fotel i pozowaniem do zdjec.

    Shazza


    2024-03-27 13:34:24
  • Więcej niż miasto... Czyli, jak Szczytno przekroczyło granice polityki dla dobra wspólnego (zdjęcia)
    Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że mała grupka ludzi chce tłumaczyć innym co jest dobre i co powinni robić. Oczywiście w kontekście nadchodzących wyborów. Większość z obecnych tam osób nie robiła tego z własnego przekonania tylko dlatego, że trzeba tam być bo niedługo wybory. Smutne jest jeszcze to, że niewielka ale zaangażowana grupa ludzi w wyborach decyduje za większość której nie chce się iść lub jak już idą to nawet nie zastanawiają się jak ich wybór będzie wpływał na ich codzienne życie. Potem pretensje do wszystkich, tylko nie do siebie!!!!

    marian


    2024-03-27 10:33:52
  • Wiceszef MSWIA Czesław Mroczek w Szczytnie
    Tam się troszeczkę spędziło czasu????

    Laki


    2024-03-27 08:30:09
  • Robert Rubak: – czas na przetasowania w radzie
    Miałem przyjemność z bliska obserwować działania p. Rubaka w poprzedniej kampanii wyborczej. Liczyłem, iż nastąpi później okres jego współpracy z burmistrzem co uważałem za dużą szansę dla miasta i regionu. Wielka szkoda, iż p. burmistrz wybrał innych współpracowników. Mam nadzieję, iż p. Rubak znajdzie miejsce w nowej Radzie Powiatu.

    wiesław mądrzejowski


    2024-03-26 15:39:38
  • Więcej niż miasto... Czyli, jak Szczytno przekroczyło granice polityki dla dobra wspólnego (zdjęcia)
    Szkoda że wyborów nie ma co roku, przynajmniej wokół jeziora byłoby czysto. Ciekawe czy na koniec dali sobie buzi a może po buzi.

    mieszkaniec


    2024-03-26 14:50:11
  • Wiceszef MSWIA Czesław Mroczek w Szczytnie
    Współpraca z samorządem? A z kim się pan spotkał, p. Ochman nie należy do naszego samorządu. Brawo PIS, no i PO, w sumie PSL to też to samo.

    Mieszkaniec


    2024-03-26 11:59:15
  • Wiceszef MSWIA Czesław Mroczek w Szczytnie
    Bezpartyjny kandydat ale od Tuska :) No i z Myszyńca, ale skąd on się wziął w Szczytnie ?

    Marian


    2024-03-26 11:26:50
  • Wiceszef MSWIA Czesław Mroczek w Szczytnie
    Pani (?) Anno, jak się coś pisze to trzeba najpierw pomyśleć. Kiedy i gdzie p. Ochman, Stefan jakby kto pytał, obiecywał paliwo po 5 zł i dobrowolny ZUS? To uprawnienia Sejmu a burmistrzowi nawet Szczytna nic co tego.

    Rysiek T.


    2024-03-26 09:05:07

Reklama