Niedziela, 28 Kwiecień
Imieniny: Bogny, Walerii, Witalisa -

Reklama


Reklama

ZIMA TO NIE MÓJ CZAS – felieton Leszka Mierzejewskiego


Większość z nas nie lubi zimy, a tym bardziej przedwiośnia! Ja też nie uwielbiam tej pory roku, w przeciwieństwie do młodych, którzy wykorzystują każdy opad śniegu, by oddać się pasji sportów zimowych lub (o zgrozo) morsowaniu. Do cna wkurzają mnie przemieszczające się fronty atmosferyczne, niskie ciśnienie i chłody, w których to przyroda nie może obudzić się z zimowego snu. Gleba jest jeszcze zamarznięta, ale powoli roztapia się jej wierzchnia pokrywa i znikają resztki śniegu. Woda z roztopów płynie rzekami zasilając nasze jeziora.



Stałem się typowym zmarzluchem. Taka kolej rzeczy, że z wiekiem wszyscy szybko marzniemy, częściej chorujemy, pomimo że łykamy antybiotyki i szczepimy się p-grypie (a i tak dopada nas wirus w najmniej spodziewanym okresie, najczęściej późną jesienią, zimą lub wczesną wiosną). Z tym, że przekonałem się, iż zimna aura nie jest bezpośrednio odpowiedzialna za nasze przeziębienia.

 

Dziesiątki razy uczestniczyłem w jesienno-zimowych polowaniach, wielokrotnie przemarzłem na kość, ale nigdy w następstwie nie uświadczyłem kataru lub kaszlu, kichania, czy gorączki. Natomiast w pieleszach domowo - miejskich przy jakiejkolwiek infekcji, zawianiu, przemarznięciu, natychmiast ulegam minimum jednemu przeziębieniu w tym okropnym okresie. Jaki jest więc związek między aurą, paskudną pogodą a przeziębieniem?

 

Wg mnie okres ten jest idealny na zmiany w błonie śluzowej nosa, co w konsekwencji ułatwia przenoszenie się wirusów z osoby na osobę. Ostatnio miałem (nie)przyjemność wielokrotnie przebywać w kolejkach do lekarzy, jak i w salach chorych (jako pacjent i odwiedzający) – tam niezliczona ilość osób smarcze, kicha, kaszle, chrząka, odkrztusza bez osłony twarzy. Obłęd! Nikt nie nosi maseczek, oprócz lekarzy!

 

Wszyscy dobrze wiemy, że najczęściej przeziębiamy się drogą kropelkową, czyli podczas kontaktu z osobą zainfekowaną, która rozpyla wydzieliny z dróg oddechowych, a wraz z nimi wirusy.

 

Jasne jest, że wspólne spędzanie czasu w pomieszczeniach, sprzyja zakażeniom, dodatkowo niska temperatura ułatwia "łapanie" tej choroby w skupisku ludzi. Na nieszczęście wiele wirusów w niskich temperaturach szybciej replikuje i dłużej pozostaje w organizmie. Również zakażamy się poprzez kontakt z przedmiotami. Niektóre wirusy mogą przetrwać nawet przez kilka godzin na przedmiotach codziennego użytku, jak oparcia, klamki, poręcze, naczynia, sztućce, ręczniki itp. Kiedy dotkniemy takiego przedmiotu, a następnie ust, oczu lub nosa, to przeniesiemy patogen do organizmu.

 

Stąd ważne jest regularne mycie rąk, a także częste czyszczenie powierzchni używanych przez wiele osób. Fakt faktem, że już mam po dziurki w nosie pouczeń, jak uchronić się przed przeziębieniem przez cały rok. Najłatwiej jest powiedzieć: zdrowo się odżywiajcie, nawadniajcie organizm, uaktywniajcie się fizycznie, szczególnie zimą, wysypiajcie się, a kiedy już kichacie lub kaszlecie, to zawsze w czystą chusteczkę higieniczną, a jeśli jej nie mamy, to w łokieć, nigdy zaś w dłonie...

 

Natomiast bez pouczeń, z praktyki wiem, że przebywanie w lesie, nawet w zimowe dni jest receptą na lepsze zdrowie. Nikt nie musi mnie pouczać, że na moje złe samopoczucie lekarstwem jest obcowanie z naturą, nawet gdy wyjdę do mojego przydomowego ogródka, to działa on na mnie kojąco. Z tym, że spacer w lesie to jest to, bo po pierwsze, w lesie wszystkie wirusy giną natychmiast, a po drugie las znacząco obniża ciśnienie krwi i poziom stresu.


Reklama

 

Dowiedziałem się, że ostatnio nastaje u nas moda na kąpiele leśne, która przybyła z Dalekiego Wschodu, a dokładnie z Japonii. Główne założenia tej mody, to relaks i wyciszenie w dźwiękach lasu, przy zapachu drzew. Inaczej mówiąc zanurzenie się w lesie, a właściwie obcowanie z naturą. Tylko, że my tu na Mazurach te kąpiele leśne praktykujemy od zawsze, jak pamięcią sięgam. Od dziecka zanurzam się w szczycieńskich lasach.

 

Powracając do aury, to powiem Wam szczerze, że nie lubię końcówki zimy, szczególnie lutego i początków marca tzw. przedwiośnia! Dlaczego? Bo jest jeszcze zimno, pomimo że już podświadomie czuję ciepło wiosny. Nie znoszę, gdy na dworze temperatura z dnia na dzień skacze od minus 1 do plus 6 °C i więcej.

 

Przecież przez całe bite 4 miesiące, jak nie więcej, chodzę w bluzach, kurtkach i grubych swetrach. Wnerwia mnie ciągłe wciąganie butów, ubieranie się i rozbieranie! Nie wspomnę o nadmiarze ciuchów, które wiszą we wszystkich możliwych miejscach. Kłują mnie w oczy resztki przybrudzonego śniegu, a spod niego wyglądające zeszłoroczne brudy. W tym przypadku uwielbiam dość wczesną jesień!

 

Najpiękniejsze i najróżniejsze odcienie żółci, czerwieni i brązu. Nie znoszę tego przedwiośnia ponieważ raz pada mokry śnieg, za chwilę przechodzi w deszcz, a w nocy spada temperatura, co stwarza ślizgawki na rannym chodniku. Wówczas muszę uważać na każdy krok, bo w moim wieku o wylądowanie na plecach coraz łatwiej!

 

Nie cierpię tej części roku, bo wciąż jest bardzo krótki dzień. Chodzę ospały, nic mi się nie chce robić. Ciężko zabrać mi się nawet za moje hobby tj. za malowanie obrazów, bo brak słonecznego oświetlenia negatywnie wpływa na końcowy efekt.

 

Popadam w stan frustracji, ponieważ gdy rano wstaję, za oknem jest mgła, nic nie widać i już odechciewa mi się wszystkiego. Gdy już gdzieś jestem, to brzydka pogoda odbiera mi chęci na cokolwiek i ciężko mi wykrzesać choć trochę energii do pracy i kreatywności. Z powodu paskudnej pogody więcej jeżdżę niż chodzę, a tym samym mój samochód pije hektolitry benzyny, którą trzeba bez przerwy uzupełniać.

 

Po każdym tankowaniu oburzam się na rachunek za paliwo, który opróżnia moje kieszenie! Przecież mogę zbankrutować, a nowy rząd zapowiedział nowe podwyżki wszystkich paliw! Latem częściej spaceruję niż jeżdżę, jest gorąco i chodzę w samych spodenkach, klapkach i koszulce nie ukrywając swoich atutów pod warstwą ciuchów, które coraz drożej kosztują i również doprowadzą mnie kiedyś do bankructwa.

 

Obecna moja radość jest jedynie taka, że nie ma takich zim jakie bywały w szczenięcych latach lub gdy byłem w kwiecie wieku. Dobrze pamiętam, że gdy dorastałem, to zima zaczynała się pod koniec listopada, a puszczała w połowie marca. Śnieg zalegał na wysokość chłopa, a 20-stopniowe mrozy były normalnością.

 

Dziś kilkustopniowe mrozy i jednodniowe opady śniegu to już klęski żywiołowe. Dlatego wracam myślą do zimy stulecia na przełomu 1978 i 1979 roku. Była ona wyjątkowo śnieżna i mroźna, a opady białego puchu były tak obfite, że ogłoszony wtedy stan klęski żywiołowej był w pełni uzasadniony. Pamiętam ją ze szczegółami, pomimo że już minęło 46 lat. Jeszcze w południe, 31 grudnia, choć śnieg już zaczął padać, nie wyglądało to groźnie.

Reklama

 

Wieczorem, gdy z towarzystwem maszerowaliśmy na bal w Rejonie Dróg Publicznych w Szczytnie na ul. Mrongowiusza 2., śniegu było już dużo, ale to było normalne i wciąż nic nie zapowiadało zimy stulecia. Ale śniegu przybywało z minuty na minutę, a jego opady były tak intensywne, że w ciągu kilku godzin sparaliżowały nie tylko nasze miasto, ale cały kraj. Wszyscy pracownicy funkcyjni Rejonu Dróg Publicznych opuścili bal śpiesząc do usuwania trudnej sytuacji, bowiem zasypaniu uległy wszystkie drogi naszego powiatu. Na sali zostały tylko panie i kilku panów nie związanych z usuwaniem klęski żywiołowej. Wtenczas miałem największe w życiu branie wśród kobiet.

 

Powracając do tamtej zimy dodam, że tak trudnej sytuacji nie notowano od dawien dawna. Zasypaniu uległo ponad 18 tysięcy kilometrów dróg w Polsce. U nas zaspy dochodziły do 3,5 metra, temperatura spadała chwilami do minus 30°C, ale ogólnie ta pamiętna zima nie była bardzo mroźna tylko dość wietrzna, a przede wszystkim niezwykle śnieżna. Jakoś z balu wróciłem, a w Nowy Rok, po południu, gdy chciałem wyjść z domku jednorodzinnego na ul. Chopina, to nie widziałem nieba, tylko śnieg, nawiało go powyżej futryny.

 

Dość wspomnieć, że komunikacja kolejowa i to na najgłówniejszych trasach, została przywrócona dopiero po tygodniu, a w niektórych przypadkach – po dwóch.

 

Co najgorsze, w kraju brakowało surowców energetycznych ze względu na utrudnione dostawy. Nie działał transport, w tym komunikacja miejska. Ludzie nie dogrzewali mieszkań, w wielorodzinnych domach zimne były kaloryfery, brak było ciepłej wody, często – gęsto także prądu i to nie przez chwilę. Co najciekawsze, specjalnie paniki nie siano. W czynie społecznym setki tysięcy ludzi usuwały śnieg z ulic, dróg i szlaków kolejowych.

 

Z pracownikami Północnych Zakładów Przemysłu Lniarskiego „Lenpol” w Szczytnie wiele godzin odpracowałem przy odśnieżaniu torów i dróg. Uczestniczyli również milicjanci z naszej szkoły i wojskowi z Lipowca. Teraz zimy są łagodne, ze skąpymi opadami śniegu i dodatnimi temperaturami. Zmiany klimatyczne sprawiły, że dla młodego pokolenia temperatura -5 °C, to już siarczysty mróz, a zima bez śniegu to chleb powszedni Jako zmarzlak wcale się nie irytuję, tylko że brak siarczystych mrozów sprzyja w rozwoju wszelkich pasożytów. A może brak siarczystych mrozów też sprzyja nadmiernym waśniom wśród polityków? Aby do wiosny!

Tekst Leszek Mierzejewski

e-mail:leszek.mierzejewski@gazeta.pl

 



Komentarze do artykułu

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama