Piątek, 19 Kwiecień
Imieniny: Alfa, Leonii, Tytusa -

Reklama


Reklama

Wierzyć, że Bóg istnieje – to za mało


Zbór Kościoła Zielonoświątkowego w Szczytnie obchodził 70-lecie istnienia. Tworzył go Józef Ostaszewski z kilkoma rodzinami autochtonów. - Wyznawcy tej religii musieli więc mieszkać w Szczytnie przed wojną, ale nie udało mi się odszukać żadnych materiałów historycznych – mówi Zygmunt Majewski, wieloletni pastor szczycieńskiego zboru.


  • Data:

Od 2012 roku funkcję tę pełni Sławomir Majewski, syn Zygmunta. O historii, zborze i kulisach ich wiary z pastorami rozmawiam.

 

 

Czy takie następstwo rodzinne w przypadku pełnienia pastorskiej posługi jest częste?

 

Zygmunt Majewski: Na pewno nie. Zdarza się, owszem, ale dość rzadko. Funkcja pastora zostaje powierzona przez wspólnotę religijną. Najkrócej mówiąc: kiedy zachodzi potrzeba, rada zboru rozgląda się za kimś, kogo widziałaby jako swojego pastora. Wskazuje, pyta o zgodę i gdy nie ma żadnych przeszkód, wierni akceptują ten wybór.

 

Czyli zatrudniają?

 

Z.M. Nie. W naszym kościele funkcja pastora jest całkowicie społeczna. Nikt nam za to pensji nie wypłaca. Utrzymujemy się, prywatnie, ze zwykłej pracy zawodowej, jak każdy obywatel. Oczywiście, jest możliwość taka, że wierni składają tzw. ofiarę, którą na upartego można by nazwać zapłatą. Jako pastor w Szczytnie pracowałem 30 lat. Wierni obdarzali mnie ofiarą, żona pracowała, więc dawaliśmy sobie radę.

 

Wychowując się niejako w cieniu pastora, znając tę pracę od podstaw, czuł pan już jako dziecko chęć naśladowania, przejęcia schedy?

 

Sławomir Majewski: O nie. To nastąpiło jakoś ze dwa lata wcześniej, zanim zostałem pastorem. Kiedy już wiadomo było, że tata odejdzie na emeryturę, że będzie potrzeba nam pastora, zaproponowano mi tę funkcję. Nie od razu się zgodziłem, musiałem to przemyśleć.

 

Czemu? Nie podobało się panu to, jakim szacunkiem się cieszy pastor, jakim jest autorytetem dla wiernych?

 

S.M. To uczyło mnie też szacunku do innych i do rodziców głównie, ale widziałem, jaka to ciężka praca. Zbór to także osoba prawna, więc łączą się z tym wszelkie związane obowiązki. Ale przede wszystkim to odpowiedzialność, ogromna odpowiedzialność za drugiego człowieka. Jeśli ludzie ufają pastorowi, jeśli jest on autorytetem, to musi temu móc sprostać tak, by nikomu nie stała się jakakolwiek krzywda.

 

Urząd pastora objął pan w 1981 roku?

 

Z.M. Tak i przez kolejne 10 lat dojeżdżałem do Szczytna z Olsztyna. Ale pochodzę z Koszalina, tam się urodziłem, mieszkałem 25 lat. Tam też urodził się mój najstarszy syn. Członkami Kościoła Zielonoświątkowego byli też moi rodzice. Zostali nimi, gdy ja byłem dzieckiem, miałem dwa latka.


Reklama

Przyjechałem na Mazury jako lider młodzieżowy i jednocześnie pracowałem w laboratorium fabryki opon w Olsztynie. Później, gdy już byłem starszy, zostałem pastorem w Olsztynie, a dokładniej zastępcą. W tym czasie w Szczytnie już kilka lat nie było pastora. Naczelna Rada Kościoła uznała, że będę tu bardziej potrzebny. Po namyśle się zgodziłem. Zostałem przedstawiony członkom szczycieńskiej wspólnoty i zaakceptowany. W ten sposób zostałem drugim z kolei pastorem naszego kościoła w Szczytnie, a syn jest teraz trzecim.

 

Drugim dopiero?

 

Z.M. Pierwszym był założyciel zboru – Józef Ostaszewski. Teraz czas dwóch Majewskich, a co później – nie wiadomo.

 

Ilu mieszkańców Szczytna jest w waszej wspólnocie?

 

S.M. W naszej wspólnocie jest około 50 wiernych, To całe rodziny z dziećmi. Wierni, to nie całkiem to samo co członkowie. Członkiem wspólnoty zostaje się po przyjęciu chrztu. A ochrzczona może być tylko dorosła, w pełni świadoma. Ta liczba się mniej więcej utrzymuje od wielu lat. Jedni wyjeżdżają, inni przybywają.

 

Rocznica 70-lecia to ważne wydarzenie. Jak wyglądały uroczystości?

 

S.M. Skromnie, jak nakazuje nasza wiara. Było oczywiście trochę o historii, życzenia, wspólna modlitwa, rozmowy, wspomnienia. Przed nabożeństwem, oczywiście, czas uwielbienia, czyli wspólna modlitwa, śpiewanie, ale nie przewidujemy wielkiej celebry. Tego zresztą w naszym kościele nie ma. Ale fakt, jest to dla nas wydarzenie. Zapraszamy wobec tego wiernych ze zborów z sąsiednich miast. Naszym gościem był też prezbiter naczelny naszego kościoła. Nasz zbór nie jest niedostępny. W różnych spotkaniach, nawet w nabożeństwach, biorą udział osoby, że tak powiem, postronne, zapraszane przez naszych wiernych. Przecież nie stanowimy zamkniętej kasty, zbór nie jest niedostępną enklawą. Żyjemy w mieście, mamy sąsiadów, znajomych różnych wyznań, pracujemy, dzieci chodzą do szkół...

 

Jak pan sobie radzi z emeryckim „bezrobociem”

 

Z.M. Początkowo było trudno. Chyba odruchowo włączałem się w działania zboru, może nawet nadmiernie. Żona mnie temperowała, tłumaczyła, i teraz już jest dobrze. Zresztą nie jestem bezrobotny. Pozostałem kapelanem w szczycieńskim Areszcie Śledczym.

Reklama

 

?! Są w nim członkowie waszej wspólnoty?

 

Z.M. Nie. Ale zdarza się, że osadzeni chcą rozmawiać właśnie nie z księdzem, a z jakimś innym duchownym. I to nie są rzadkie przypadki.

 

Ale czy w areszcie, więzieniu, kiedykolwiek znalazł się ktoś, kto przed konfliktem z prawem był już członkiem wspólnoty zielonoświątkowej?

 

Z.M. Nigdy. To jest niemożliwe. Nasza wiara, nasze zasady są takie, że nie widzimy szans, by ktoś mógł popełnić jakąś niegodziwość. Nie nadużywamy alkoholu, poza jakąś lampką wina przy wyjątkowej okazji, nie palimy tytoniu, nie używamy wulgaryzmów, nikogo nie przeklinamy, nikomu nie ubliżamy, nie kradniemy, nie popełniamy przestępstw...

 

Aż niemożliwe, że to wykonalne. Przecież jest całe mnóstwo ludzi religijnych, którzy wymienionych wyżej zasad nie respektują. Jak to możliwe w przypadku waszego wyznania?

 

S.M. Rozumowo jest to rzeczywiście niemożliwe, ale duchowo – jak dowodzą tego nasi wierni – jest realne. To siła wiary. Takimi ludźmi, możliwie pokornymi i uczciwymi, stworzył nas Bóg i tacy tak po prawdzie jesteśmy, jeśli Bóg jest naprawdę dla nas ważny. Oczywiście, może się zdarzyć, że ktoś z naszych wiernych którąś z tych zasad złamie. Różne są przecież życiowe sytuacje i ludzkie słabości. Jezus powiedział: „Nie grzeszcie. Ale jeśli się zdarzy...” Dopuszczał więc taką możliwość, widział i znał ludzkie słabości. I te błędy można naprawić, uzyskać od Boga przebaczenie, ale musi to być autentyczny żal, autentyczna skrucha, a popełnianie błędów - grzechów nie może stać się nawykiem.

Z.M. Bo ważna jest nie tylko wiara w to, że Bóg istnieje, ale wiara w Boga, wiara Bogu, w to co mówił, co nakazywał. Ani Bóg, ani Jego Syn, by głosić prawdę, by kochać ludzi, nie potrzebowali specjalnej oprawy. Tak samo my dziś nie potrzebujemy specjalnych rekwizytów, by z Nimi rozmawiać, ani pośredników. Bóg jest wszędzie. Z nami. W nas.

 



Komentarze do artykułu

robert majewski

AMEN!!!!!!!!

Napisz

Reklama


Komentarze

Reklama