Piątek, 26 Kwiecień
Imieniny: Marii, Marzeny, Ryszarda -

Reklama


Reklama

Spacerem po szczycieńskich... ruinach (zdjęcia)


Marnotrawstwo – to podobno nawet biblijnie piętnowana przywara. Znawcy tej tematyki potwierdzą to lub zaprzeczą, co jednak nie ma większego znaczenia. Nie potrzeba „odgórnych” objawień, by wiedzieć, że naganne jest niszczenie tego, co może się jeszcze ludziom przydać i dobrze im służyć. A w Szczytnie miejsc, których stan woła o pomstę do nieba, niestety, nie brakuje.


  • Data:

Nie to, że jesteśmy jako miasteczko, jacyś wyjątkowi. Wystarczy „wyguglować” sobie hasło: „opuszczone budowle” bądź coś zbliżonego, by się przekonać, że liczba tego, co marnieje, jest oszałamiająca. Opuszczone fabryki, szpitale, szkoły, a nawet całe miasta (tak, tak – również w Polsce), zrodziły nawet nowy rodzaj hobby – eksplorację takich właśnie miejsc, czego dowodzą liczne filmiki, zamieszczane przez zwiedzających na youtube.

 

Nie jesteśmy zatem, jako miasteczko, wyjątkowi, co nie znaczy, że widome przejawy lokalnego marnotrawstwa łatwo nam zaakceptować. Szczególnie, gdy określone miejsca i obiekty tkwią w pamięci z czasów świetności, gdy nie były jeszcze straszącymi ruderami, lecz tętniącymi życiem placówkami kultury, edukacji, gospodarki...

 

I żal d. ściska, gdy się na to patrzy, i niejedno obelżywe słowo kieruje się wówczas pod adresem tych, którzy za obecny stan rzeczy odpowiadają bądź tych, którzy może i mogliby jakieś naprawcze działania zainicjować, ale czemuś tego nie czynią. I nawet jeśli niektórych ruder istotnie nie opłaca się odzyskać, to może chociaż warto by uznać, że szkoda terenu, które zajmują, a Szczytno – podobno – dusi się w swoich administracyjnych granicach i nie ma miejsca na rozwój.

 

 

Pierwszy winowajca – Wyższa Szkoła Policji i jej najbliższe otoczenie czyli ulica Piłsudskiego. Ważna, bo przecież krajowa, główna arteria „przelotowa” przez miasto. Ktokolwiek jedzie z Ostrołęki czy doń, musi widzieć to, co Szczytno szpeci. Szpetota, aczkolwiek poważna, nie jest jednak największą wadą opuszczonych obiektów. Główna – to wspomniane wcześniej marnotrawstwo.

 

Rudera nr 1.

 

Kasyno milicyjne” - tak w pamięci starszych mieszkańców Szczytna zwie się ruina stojąca za dzisiejszą Komendą Powiatową Policji. Zderzenie „epok” jest tu najbardziej wyraźne: na tle nowoczesnych, ładnych zewnętrznie obiektów stoi coś, co trudno nazwać budynkiem.

 

Stare mury poprzetykane miejscami nowszymi, zabezpieczone kratami okna, a wszystko już od stropu pozbawionego dachu powoli „pożera” roślinność. A jeszcze, wbrew pozorom, wcale nie aż tak dawno, w każdym razie za życia wielu obecnych mieszkańców miasta, było to miejsce, w którym w ciągu miesiąca działo się więcej niż teraz w takim np. MDK-u – przez rok. Kasyno było czymś, co można by nazwać – wg współczesnej nomenklatury – osiedlowym domem kultury lub co najmniej osiedlową świetlicą.

 

Fakt – przeznaczoną dla ściśle określonej grupy mieszkańców, czyli pracowników WSPol w jej wcześniejszych odsłonach (SOMO, WSO), ale mimo to kasyno nie zamykało drzwi przed osobami, głównie dziećmi z kręgów spoza tzw. „milicyjnego getta”, jak w latach 50. i późniejszych nazywano samą szkołę i jej mieszkaniowe otoczenie. To w tym „kasynie” - świetlicy działały najróżniejsze koła zainteresowań, które zapewniały dzieciom aktywne i twórcze spędzanie wolnego czasu.

 

Działał nawet teatrzyk, który ze swoimi spektaklami odwiedzał dzieciarnię w ościennych miejscowościach. Niemal co tydzień organizowano tzw. wieczorki taneczne, odbywały się spotkania, bale... Głównym „motorem napędowym” ówczesnej aktywności kulturalnej tego miejsca były właściwie dwa twory, które dziś uznane byłyby za tzw. organizacje pozarządowe czyli Koło Rodzin Milicyjnych oraz Liga Kobiet Polskich. Wiem, bo sama, jako dziecię bardzo małe, spędzałam w tym kasynie mnóstwo czasu. Dziś, gdy otrzymuję informacje np. o działaniach czy inicjatywach podejmowanych m.in. w świetlicach wiejskich, to cisną się na zwoje wyśpiewane przez Marylę Rodowicz słowa Andrzeja Sikorowskiego: Ale to już było...


Reklama

 

Ostatnią aktywność, jaką osobiście pamiętam, kasyno przejawiało jeszcze na początku lat 80. Później zostało zamknięte. Kiedy dokładnie – nie wiem. Nieco później podjęta została próba jego przebudowy, rozbudowy, modernizacji... Cokolwiek to było – zaowocowało fatalnymi skutkami, na co – być może – wpływ miała dziejowa zawierucha, zmiana ustroju i odrzucenie wszystkiego wcześniejszego, które to odrzucenie było dominującą „filozofią” społeczno-gospodarczą początku lat 90. ubiegłego stulecia.

 

 

Filozofia za bardzo się nie zmieniła (obecnie nawet znów silnie podnosi głowę), ale minęło jednak ponad ćwierć wieku i chyba czas najwyższy, by odrzucić emocje i animozje, a patrzeć racjonalnie.

 

To spojrzenie, fakt – pojawiło się raz i na krótko. Szkoła (bodaj w połowie lat 90. albo nieco później) podjęła próbę pozbycia się obiektu. Chciała go po prostu sprzedać. Aby tego dokonać, musiała uzyskać zgodę na wyłączenie ruiny i jej otoczenia (gruntu) spod policyjnego władztwa. Decydenci szczebla rządowego, w Komendzie Głównej Policji, zgody na ten „manewr” jednak nie wydali. I tak... wciąż mamy to, co mamy, czyli straszącą ruinę przy głównej miejskiej magistrali, otoczoną ciszą – również urzędniczą. Być może ci, którzy mogliby coś z tym fantem zrobić, ale im się nie chce, liczą na to, że przyroda ich wyręczy. I ona to zrobi prędzej czy później, ale czy o to chodzi?

 

 

Rudera nr 2.

 

Wjeżdżając do miasta, nieco za opisanym kasynem, ale po drugiej stronie ulicy wciąż okazale prezentuje się budynek dawnego przedszkola. W odróżnieniu od kasyna, które otoczone jest ogrodzeniem z bramami zabezpieczonymi łańcuchami, dostęp do tegoż „przedszkola” jest swobodny, a dawny ogródek, w którym tylko na szarym końcu, w trawie i krzakach, można „odkryć” resztki placu zabaw, służy za „parking”.

Pamiętam to przedszkole z czasów świetności, sama do niego chodziłam do czasu, gdy jako 6-latka zleciałam z huśtawki (takiego bardzo dawnego „konika”), razem ze źle zamocowanym „konikiem” i złamałam rękę. Rodzice uznali, że bezpieczniejsza będę w domu.

Placówka działała wiele, wiele lat, najpierw jako zakładowa (milicyjna), później już miejska, a w ostatnim okresie swojej świetności było to przedszkole niepubliczne, prowadzone na takich samych zasadach, jak wciąż aktywne i cenione przedszkole „Pod Topolą” przy ul. Pasymskiej. To przy Piłsudskiego miało jednak mniej szczęścia ze względu na prawo własności do budynku. W skrócie rzecz sprowadzała się do tego, że obiekt był i pozostał własnością WSPol. Miasto go jedynie użytkowało. Nie mają dziś już większego znaczenia powody i okoliczności, w jakich WSPol. budynek odzyskała na własne zresztą żądanie. Po co?

 

Tego nikt do dziś nie wie, chyba nawet sam właściciel. Nie ma przedszkola, a kwestią czasu jest, by nie było także budynku. Obecnie, przy najlepszych nawet chęciach, oddanie obiektu na powrót do użytku maluchom (a z pewnością przedszkole nie stałoby puste) to koszt, którego chyba nikt się nie podejmie. Zniszczenia, zarówno samego budynku, jak i jego otoczenia, poszły za daleko, nie mówiąc już o tym, że jakieś fragmenty działek, które do przedszkolnego podwórka były kiedyś przypisane, sprzedano.

 

Przez kilka lat wielokrotnie, jako dziennikarz, pytałam właściciela, czyli kolejnych szefów WSPol. - co z tym przedszkolem zamierza zrobić. Niezmiennie w odpowiedzi słyszałam, że pomysł jest (zawsze tajemniczy), plany remontu i wykorzystania też. Szkoła zatem wizję miała, tylko że przy niej pozostała. Ostatnio już więc nie pytam, bo szkoda zachodu.

Reklama

 

Jeszcze nie rudera nr 3.

 

Jak się już dokładnie obejrzy dawne kasyno i dawne przedszkole przy ul. Piłsudskiego warto się przemieścić na ul. Mickiewicza i przyjrzeć dokładnie wyjątkowo pięknemu budynkowi dawnego internatu Zespołu Szkół nr 1. Przyjrzeć się należy i najlepiej jeszcze zdjęć różnych narobić, bo nie wiadomo, jak długo budynek ten zachowa obecny urok. O tym, by odzyskał urok dawny, chyba już nie ma co marzyć.

 

Obecnym jego właścicielem też jest WSPol., chociaż prawo własności uzyskała nie tak dawno, kilka lat temu, w 2010 roku, czyli całkiem współcześnie. Otrzymała budynek od samorządu powiatowego jako darowiznę. Fajnie się czyta enuncjacje prasowe z tego okresu, np. z 2009 roku, kiedy ówczesny komendant rektor przekonywał, że internat jest potrzebny dla rosnącej liczby cywilnych studentów.

 

Fajnie i z żalem w obliczu decyzji komendanta obecnego i zmniejszania tej liczby. Z to właśnie studenci cywilni, w liczbie kilku tysięcy, mieli się znacznie przyczynić do gospodarczego rozkwitu grodu. Ciekawostkę już niemal historyczną stanowi to, że w tymże 2009 roku, kiedy toczyły się negocjacje odnośnie do internatu przy ul. Mickiewicza, komendant deklarował przekazanie starostwu... kasyna przy ul. Piłsudskiego i 30-arowej działki. Ostatecznie starostwo okazało się hojne bezwarunkowo i internat oddało nie biorąc nic w zamian. Zważywszy na stan kasyna – słusznie. Co nie znaczy, że słusznie pozbyło się internatu.

 

Dziś próbuje ten budynek odzyskać. Być może samorządowe władztwo daje większą gwarancję (i nadzieję), że obiekt nie zniszczeje do końca. W jego przypadku odpowiedzi o zabezpieczenie, remont i wykorzystanie obiektu, uzyskiwane od WSPol. Były dokładnie takie same, jak w przypadku dwóch wcześniej opisanych budynków: chęci mamy, możliwości – nie. I brak tych możliwości coraz bardziej widać, bo czas łaskawy nie jest, szczególnie w stosunku do tych elementów lokalnego krajobrazu, które człowiek ma w...

 

Nieszczególnie liczę na to, że wywołana dziś „do tablicy” WSPol. będzie na tyle łaskawa, by nam wszystkim (za redakcyjnym pośrednictwem), dokładnie wyjaśnić, dlaczego tak marnie zarządza swoim własnym mieniem, co zamierza z nim ostatecznie zrobić i kiedy. Wątpię, byśmy uzyskali konkretną, rzetelną i wyczerpującą odpowiedź – informację. Niemniej jakaś iskierka nadziei się tli, że komendantura uzna za stosowne tych wyjaśnień udzielić. Chociażby dlatego, że obiekty, co prawda – są jej, ale miasto – nasze.

 

* * *

Tyle na początek. Podobnych miejsc i obiektów jest jednak w Szczytnie więcej. Kolejny ich zestaw można by nazwać wspólnym mianem: „niespełnione obietnice”. Obiecywano nam piękną wieżę ciśnień z nowoczesną obudową – mamy niedokończony koszmar budowlany. Obiecywano nam (wielokrotnie) zamianę „dziury po kinie” w nowoczesną galerię, może nawet i z kinem – nic z tego. Obiecywano nam hotel przy ul. Pasymskiej, ostała się jeno stacja paliw. A „obietnic” przybywa. Jest też wcale niemała grupa już zniszczonych bądź niszczejących budynków, o których decyduje samorząd miejski, jak np. dawne schronisko młodzieżowe przy ul. Pasymskiej, a nawet samorząd wojewódzki, który ma we władaniu połowę (nieczynną) szkolnego budynku przy ul. Kasprowicza. I są też obiekty (np. dawny POM czy biurowiec „Unimy”), o których właścicielach można by dziś powiedzieć: a cholera wie, czyje to teraz... Może uda się tego dowiedzieć. O nich, sentymentalnie i z żalem, i o innych miejskich ruderach, jak chęci wystarczy, napiszę innym razem.



Komentarze do artykułu

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama