Piątek, 29 Marca
Imieniny: Marka, Wiktoryny, Zenona -

Reklama


Reklama

Przywiązany do Wielbarka


Mój dzisiejszy rozmówca ma zasadniczo znacznie więcej przyjaciół niż wrogów, co przy kilkudziesięciu latach sprawowania władzy samo w sobie jest sukcesem. Ten przybyły na Mazury „ptok” stał się miłośnikiem lasów i wód, i jest bodaj jedynym znanym mi byłym już samorządowcem, który zmiany na stołkach uważa za...


  • Data:

Mój dzisiejszy rozmówca ma zasadniczo znacznie więcej przyjaciół niż wrogów, co przy kilkudziesięciu latach sprawowania władzy samo w sobie jest sukcesem. Ten przybyły na Mazury „ptok” stał się miłośnikiem lasów i wód, i jest bodaj jedynym znanym mi byłym już samorządowcem, który zmiany na stołkach uważa za rzecz naturalną, wręcz wskazaną. Przy dość powszechnej małostkowości ta dewiza wyróżnia Wiesława Markowskiego na powszechnym tle włodarzy różnej maści. To wymaga obiektywizmu i dystansu do samego siebie, a że to umiejętność dość rzadka, spróbuję się dowiedzieć – jak się taki stan ducha osiąga.

 

Przyjechałeś na Mazury z Radomia...

 

Jeszcze w czasie studiów, a dokładniej przed samym ich końcem przez kolegę, który miał fundowane stypendium przez dyrektora SKR w Wielbarku, a tym dyrektorem był wtedy Andrzej Górczyński. Tenże kolega któregoś dnia powiedział, że obok jego lokalu stoi wolne mieszkanie, a w urzędzie potrzebują dwoje ludzi do pracy. To przyjechałem wraz z żoną i oboje zostaliśmy zatrudnieni. Co prawda mówiłem, że jeszcze nie mam dyplomu, ale naczelnik gminy tylko wzruszył ramionami: „To co? Przecież chyba obronisz?” Położył klucze od mieszkania na biurko i poinstruował: „Możesz od jutra mieszkać. A jak nie jeszcze, to tylko firanki powieś, żeby ktoś inny tam nie wlazł”. To było w marcu 1976 roku. Pracę rozpocząłem 15 kwietnia jako instruktor melioracji i łąkarstwa. Pierwsze zarobione pieniądze bardzo się przydały. Miałem za co oprawić pracę dyplomową, bo wtedy robił to introligator.

 

To cofnijmy się nieco w czasie, wróćmy do Radomia, do samego początku...

 

Ten początek nastąpił dokładnie 11 listopada 1952 roku. Teraz, przy nowym terminie święta narodowego, w dniu urodzin zawsze mam wolny dzień. Było nas dwóch braci. Siostry nie mam, córki też nie, a – jak dotąd – wnuczki też nie. Same męskie geny w rodzinie. Dzieciństwo standardowe: szkoła jedna, szkoła druga... później studia w Olsztynie.

 

Nie tak szybko. Na pamiątkowej fotografii po studniówce czytam wpis: „Wspaniałemu koledze z prywatki, jednemu z najmilszych kolegów z klasy”... Powiesz coś o tej wyjątkowej z pewnością prywatce?

 

Co tu mówić? Przytłumione światła, Bitelsi, przytulanki po kątach, wino przemycane z domu bez wiedzy rodziców. Dobre płyty z dobrą muzyką mieliśmy, bo kolega miał ciotkę w Anglii... Sądzę, że moje pokolenie w znakomitej większości te prywatki wspomina wręcz z rozczuleniem. Każda była na swój sposób wyjątkowa. A że ja kończyłem liceum żeńskie, więc... No, wiadomo...


Reklama

 

Jako to: żeńskie liceum?

 

Ta szkoła miała jeszcze przedwojenne tradycje, taka prawie pensja pani Latter, jak kto czytał „Emancypantki”. Po wojnie tradycje zachowała i było to liceum tylko dla dziewczyn, takie bardziej humanistyczne. To było Liceum Ogólnokształcące im. Marii Konopnickiej, popularnie w Radomiu nazywane „Konopeja”. Gdy rozpoczynałem w nim naukę, po raz pierwszy przyjęto chłopaków. Było nas czternastu na jakieś 350 dziewczyn. To sama rozumiesz, że wpisujące się na zdjęciu koleżanki te nasze prywatki uznały za wyjątkowe.

 

Olsztyn wymyśliłeś już w szkole?

 

Owszem. Tu był jedyny w Polsce wydział rybactwa śródlądowego, a ten kierunek mnie pociągał. Egzaminy zdałem, ale nie na tyle dobrze, by zostać zawodowym rybakiem. Zaproponowano mi kierunek rolniczy. Nie bardzo chciałem, ale matka mnie przekonała. Po pierwszym semestrze mogłem się już na to rybactwo przenieść, ale serce nie chciało. Dokładniej, to dziewczyna z tej samej grupy i nie bardzo chciałem ją zostawiać. Przynajmniej wtedy...

 

A później?

 

Jak to w życiu i w piosence: „Nie będzie ta, to będzie inna”. Rozstaliśmy się, a ja jeszcze wtedy nie wiedziałem, że w drugiej grupie tego samego rocznika studentów już na mnie czeka następna dziewczyna. I czeka do dziś – gdy wyjeżdżam w delegację czy na polowanie. Została żoną, jeszcze na studiach.

 

Czyli zasadniczo zostałeś, zgodnie z dyplomem, zawodowym rolnikiem?

 

Rolnikiem - owszem. Praktykiem nie byłem. Chociaż nie... Byłem, w Ameryce.

 

 

O! Czyli masz za sobą też zagraniczne wojaże.

 

Wyjeżdżałem w marcu 1980 roku w ramach praktyk zagranicznych organizowanych przez Naczelną Organizację Techniczną. Można było wyjechać na pół roku do Danii albo na rok do USA. Któregoś dnia przyszedł kierownik służby rolnej i powiedział: „Panie Wiesiu, a weź pan spróbuj i jedź.” To spróbowałem. Złożyłem papiery. Trzeba było zdać egzamin z języka. Specjalnie się nie przygotowywałem, a znałem tyle tylko, co w szkole. Siedziała komisja i pani od angielskiego poprosiła, bym coś powiedział o swojej pracy i o swojej rodzinie. Takie zdania to sobie akurat przygotowałem w autobusie. Pani uznała, że zdałem egzamin na piątkę, ale ostrzegła, że w decyzji o wyjeździe może mi przeszkodzić to, że mam małe dzieci. Jednak dokładnie w wigilię przyszła informacja, że zostałem na tę praktykę zakwalifikowany. Po stronie amerykańskiej „obsługą” tych praktyk zajmowała się organizacja „Four H”: rozum, głowa, serce, ręce – każde z tych słów po angielsku ropoczyna się na „h”, stąd nazwa.

Reklama

 

Nie był to czas, gdy łatwo z kraju wypuszczano ludzi za „żelazną kurtynę”...

 

Trochę i z tym miałem przejść. Nazywani dziś „smutnymi” panowie sugerowali jakieś podpisywanie dokumentów, zapewniali, że po powrocie wysłuchają moich obszernych opowieści... Szczęśliwie nic nie podpisywałem, a i relacji już nikt ode mnie nie chciał.

 

Czym się zajmowałeś w USA?

 

Pracowałem na farmie bydła mlecznego, w stanie Wiscontin, jako praktykant. Czyli robiłem wszystko, co trzeba: doiłem, karmiłem, myłem – bydło, rzecz jasna. Mieszkało się w domu z gospodarzami, coś jak gość, ale i członek rodziny. Jak jechali na party do znajomych, to też jechałem. Zgodnie z umową między organizacjami miałem dostawać 100 dolarów miesięcznie kieszonkowego i pracować 8 godzin dziennie. Ale pracy było, oczywiście, więcej. Gospodarz zaproponował, że za każdą godzinę ponad te 8 zapłaci mi dodatkowo 4 dolary. W sumie zarobiłem przez ten rok jakieś 8 tysięcy dolarów. Połowę wydałem jeszcze w Stanach, bo pojechałem pozwiedzać. Resztę przywiozłem do kraju. W pierwszej kolejności kupiłem sobie malucha. Kosztował 1820 dolarów. Za walutę był natychmiast. IPo tej praktyce amerykańskiej nabrałem ochoty i nawet się zastanawiałem, czy nie kupić jakichś hektarów i nie założyć hodowli bydła, ale zrezygnowałem. Niedawno, bo google pozwalają na wszystko, zajrzałem w te tereny, gdzie praktykowałem. Mojej farmy już nie ma, ale cały teren – to jedna wielka farma. Firmę prowadzi brat „mojego” farmera, a jego stado krów mlecznych liczy sobie ponad trzy tysiące sztuk i jest jednym z największych w całych Stanach.

 



Komentarze do artykułu

Napisz

Reklama


Komentarze

  • Więcej niż miasto... Czyli, jak Szczytno przekroczyło granice polityki dla dobra wspólnego (zdjęcia)
    do :Agnieszka Semeniuk-Czepczyńska. Oczywiście sprawa słuszna i potrzebna nie tylko od święta ale szczególnie na co dzień. Zaproszenie podczas konwencji wyborczej, skierowane do kandydatów, w okresie wyborów to jak to inaczej odebrać! W ten sposób słuszne działanie obarcza się taką otoczką. Czasami lepiej zrobić to w innym okresie lub nawet z mniejszą ilością uczestników. Jest wtedy większa wiarygodność. Działanie takie nie powinno mieć też charakteru akcyjnego bo jak wszystko co akcyjne w naszym kochanym kraju to tylko działanie promocyjne a nie wyraz rzeczywistej troski. Pozdrawiam i życzę zdrowych i pogodnych świąt!!!

    marian


    2024-03-28 10:54:16
  • Więcej niż miasto... Czyli, jak Szczytno przekroczyło granice polityki dla dobra wspólnego (zdjęcia)
    Nie wszyscy przyszli na akcję z powodu wyborów samorządowych... Część uczestników przyszła, bo ważna dla nich jest Natura i piękna przyroda, o którą powinno się dnać na co dzień. Akcja ważna, potrzebna, ale niepotrzebnie przykrywają ją rozważania polityczne. Wszyscy dbajmy na co dzień o porządek, zwracajmy uwagę zaśmiecającym...

    Agnieszka Semeniuk-Czepczyńska


    2024-03-27 13:34:56
  • Poznaj dzielnicowych w akcji podczas plebiscytu #SuperDzielnicowy2024
    To jakas kpina. Jak ja mam oddac glos na superdzielnicowego jak ja nawet nie wiem kto nim jest. Glos powinien byc oddany za zaslugi a nie po pokazaniu zdjecia w gazecie. Czym zasluzyli sie dzielnicowi z naszego powiatu, mala podpowiedz. Niczym, po za pierdzeniem w fotel i pozowaniem do zdjec.

    Shazza


    2024-03-27 13:34:24
  • Więcej niż miasto... Czyli, jak Szczytno przekroczyło granice polityki dla dobra wspólnego (zdjęcia)
    Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że mała grupka ludzi chce tłumaczyć innym co jest dobre i co powinni robić. Oczywiście w kontekście nadchodzących wyborów. Większość z obecnych tam osób nie robiła tego z własnego przekonania tylko dlatego, że trzeba tam być bo niedługo wybory. Smutne jest jeszcze to, że niewielka ale zaangażowana grupa ludzi w wyborach decyduje za większość której nie chce się iść lub jak już idą to nawet nie zastanawiają się jak ich wybór będzie wpływał na ich codzienne życie. Potem pretensje do wszystkich, tylko nie do siebie!!!!

    marian


    2024-03-27 10:33:52
  • Wiceszef MSWIA Czesław Mroczek w Szczytnie
    Tam się troszeczkę spędziło czasu????

    Laki


    2024-03-27 08:30:09
  • Robert Rubak: – czas na przetasowania w radzie
    Miałem przyjemność z bliska obserwować działania p. Rubaka w poprzedniej kampanii wyborczej. Liczyłem, iż nastąpi później okres jego współpracy z burmistrzem co uważałem za dużą szansę dla miasta i regionu. Wielka szkoda, iż p. burmistrz wybrał innych współpracowników. Mam nadzieję, iż p. Rubak znajdzie miejsce w nowej Radzie Powiatu.

    wiesław mądrzejowski


    2024-03-26 15:39:38
  • Więcej niż miasto... Czyli, jak Szczytno przekroczyło granice polityki dla dobra wspólnego (zdjęcia)
    Szkoda że wyborów nie ma co roku, przynajmniej wokół jeziora byłoby czysto. Ciekawe czy na koniec dali sobie buzi a może po buzi.

    mieszkaniec


    2024-03-26 14:50:11
  • Wiceszef MSWIA Czesław Mroczek w Szczytnie
    Współpraca z samorządem? A z kim się pan spotkał, p. Ochman nie należy do naszego samorządu. Brawo PIS, no i PO, w sumie PSL to też to samo.

    Mieszkaniec


    2024-03-26 11:59:15
  • Wiceszef MSWIA Czesław Mroczek w Szczytnie
    Bezpartyjny kandydat ale od Tuska :) No i z Myszyńca, ale skąd on się wziął w Szczytnie ?

    Marian


    2024-03-26 11:26:50
  • Wiceszef MSWIA Czesław Mroczek w Szczytnie
    Pani (?) Anno, jak się coś pisze to trzeba najpierw pomyśleć. Kiedy i gdzie p. Ochman, Stefan jakby kto pytał, obiecywał paliwo po 5 zł i dobrowolny ZUS? To uprawnienia Sejmu a burmistrzowi nawet Szczytna nic co tego.

    Rysiek T.


    2024-03-26 09:05:07

Reklama