Pod koniec lipca w malowniczej i pełnej artystycznego klimatu stodole w Chochole odbyła się premiera spektaklu "Zające na kordonie". Sztukę przygotowało Stowarzyszenie Twórców i Orędowników Kultury ANIMA. Fabuła, chociaż fikcyjna, ociera się o autentyczne wydarzenia, jakie miały miejsce na pograniczu mazursko-kurpiowskim dwudziestolecia międzywojennego.
Dziś opiszę działania wzdłuż tzw. „zielonej granicy”, a konkretnie kontrabandy, która we wspomnianym okresie nabrała niebotycznych rozmiarów. W swoim artykule posiłkować się będę opracowaniami dr. Zbigniewa Kudrzyckiego, który jest wytrawnym znawcą opisywanej tematyki.
Przemytniczy problem
Przemyt był i pozostaje jednym z najważniejszych problemów ochrony zewnętrznych granic każdego państwa. W okresie międzywojennym II Rzeczpospolita nie była wyjątkiem, bo przecież wiadomo, że Polacy zawsze potrafili kupować i sprzedawać z zyskiem prawie wszystko, zwłaszcza w warunkach mało dostatniej rzeczywistości okresu międzywojennego.
Główną przyczyną przemytu było narzucanie wysokich ceł, różnice w cenach, dostępność towarów w danym kraju oraz ograniczenia wprowadzane przez władze państwowe. Na wzrost przemytu towarów wpływało także stale rosnące bezrobocie na pograniczu. Dla bezrobotnych przemyt był często jedyną możliwością utrzymania rodziny, natomiast dla małorolnych – źródłem dodatkowego zarobku.
W opisywanym okresie trudna sytuacja ekonomiczna w Polsce spowodowała, że wielu jej obywateli trudniło się przemytem. Podobnie było i w południowej prowincji ówczesnych Prus Wschodnich, czyli na Mazurach. Zarówno niemieckie, jak i polskie służby graniczne robiły co mogły, by udaremnić nielegalny proceder, jednak determinacja ludzi żyjących „z granicy” była tak wielka, że znajdowali coraz to nowe sposoby, by „nosić” deficytowe towary.
Zatrzymanie przez żołnierzy KOP szmuglu z Prus Wschodnich. Źródło: Domena publiczna.
Kontrabanda i hierarchia
Przemyt we wschodniej i południowej części naszego powiatu rozwijał się od dawien dawna. Jego rozwój uwarunkowany był zmianami stawek celnych między Polską a Niemcami, które ożywiały lub hamowały wymianę handlową. Największy rozwój przemytu wiąże się z końcem lat dwudziestych naszego stulecia.
Mieszkańcy przygranicznych wsi kurpiowskich, takich jak Dąbrowy, Pełty i Wolkowe wykazywali nieprzeciętne zdolności w tej dziedzinie i tworzyli dobrze zorganizowane grupy przemytnicze.
W swojej strukturze wspomniane bandy zarówno kurpiowskich, jak i mazurskich przemytników przypominały łańcuch, w którym każde z ogniw pełniło swoją rolę. „Szeregowi” zajmowali się przerzutem towarów za granicę. Dalej w hierarchii byli „hurtownicy”, którzy gromadzili w tajnych magazynach zagraniczne deficytowe towary. Dilerzy z kolei rozprowadzali towar z kontrabandy w sklepach, targowiskach, bazarach i restauracjach.
Przywódcą każdej grupy przemytniczej był „przewodnik”, który organizował bezpieczne przejście przez granicę i sprzedaż szmuglowanego towaru. Do jego zadań należało również znalezienie meliny u Mazura po drugiej stronie granicy w celu składowania towaru i odbioru pieniędzy. Natomiast sprzedażą niemieckich towarów na Kurpiach zajmowali się Żydzi, którzy mieli składy przemycanych towarów w przygranicznych miejscowościach, takich jak Myszyniec, Czarnia i Chorzele.
Na wszystko jest sposób
Szmugiel obejmował różne towary i przedmioty, jakich brakowało zarówno z jednej, jak i z drugiej strony granicy. Zapotrzebowanie na niektóre artykuły powodowało wysoką podaż, przez co wzrastały także ich ceny. Kontrabandziści wymyślali przeróżne sposoby mające na celu ułatwienie przerzutu. Z prosiętami radzono sobie łatwo. Pakowano po kilka sztuk do worka i podsycano alkoholem. Spojone były potulne jak baranki. W przeciwieństwie do niektórych ludzi.
Z większymi okazami był kłopot poważniejszy. Przepędzano je partiami po kilkanaście sztuk, odpowiednio przygotowanych do wymarszu. Ludzie pędzący takie stadko na ogół nie obawiali się wpadki ze względu na „opłacane” wcześniej punkty przerzutu.
Mieszkańcy wsi wymyślali przeróżne sztuczki, by nie wzbudzać podejrzeń pograniczników. Szyli sobie specjalne kamizelki, które zakładali pod ubranie. W podwójne dna wyposażali swoje wozy, furmanki i sanie. Towar często ukrywali pod chrustem zbieranym w lesie, ściętymi gałęziami czy pniami drzew, jakoby zwożonymi na rozpałkę.
Proceder przemytniczy nie opierał się jedynie na przerzucie towarów z Polski do Prus. Na Kurpie szły towary bardzo różne, przede wszystkim produkowana masowo w Niemczech sacharyna, służąca do słodzenia kawy zbożowej palonej z jęczmienia lub żołędzi, rzadziej herbaty.
Przed wojną w Polsce kilogram cukru kosztował 1,05 zł i aby go kupić, Kurpianka musiała sprzedać pół kopy jaj (30 szt.). Za złotówkę Kurpie kupowali 50 kostek sacharyny z przemytu, a jedna kostka wystarczyła do osłodzenia czajnika herbaty czy kawy. Używano jej też do ciast świątecznych oraz dosładzania mleka dla niemowląt.
1917 r. Pruski Urząd Celny w Opaleńcu. Źródło: Bildarchiv-Ostpreussen.
Drób, gorzałka i lekarze
W kursie był także drób, zwłaszcza dobrze utuczone gęsi. Dobry był kurs także na zboże, masło, sery, nie gardzono też kurzymi jajami. Znany był z tego pewien mieszkaniec Pełt, który przenosił potężne kopy jaj na własnych plecach, składował je u Mazura Rogowskiego w Księżym Lasku, który prowadził tam gospodę. Czasami nie pogardził nawet i stłuczonym towarem, jajecznica na boczku obok piwa także miała wzięcie.
W Polsce międzywojennej bardzo kiepsko przedstawiał się stan lecznictwa, dzięki takiemu obrotowi spraw tryumfowali wówczas znachorzy - pokątni doradcy od wszystkiego. Na medycznym niedostatku korzystali także przemytnicy. Zaczęli oni masowo przynosić z Prus „cudowny lek od wszystkiego”, który zwał się tajemniczo „Expeler”.
Najlepszy jednak kurs miała przemycana gorzałka. Robiono to w różny sposób, lecz chyba najbardziej pomysłowy był ten, w którym alkohol przenoszono na plecach w świńskim pęcherzu - naczyniu elastycznym, nietłukliwym i nie wrzynającym się w plecy.
W walce z przemytnikami, ale także z pędzącymi samogon, uciekano się najczęściej do pomocy płatnych informatorów, również chłopów. Ale najczęściej wystarczyło zagrać na uczuciu zawiści, jakie żywili mniej zaradni chłopi względem swoich przedsiębiorczych sąsiadów. W poczuciu „sprawiedliwości” wskazywali miejsca, w których ukrywany był przemycany towar.
Z możliwości dodatkowego zarobku na przemycie korzystali także lekarze, wzywani do udzielania pomocy w kurpiowskich wioskach oraz strażnicy. Każde niekontrolowane przejście przez granicę nęciło zarobkiem, który łatał niedobory w kabzach ubogiej przygranicznej ludności.
Mięsny limit
Różnego rodzaju towar, który miał gwarantowany zbyt przynosili także Mazurzy korzystający z małego ruchu granicznego. Można ich było spotkać na rynku w Myszyńcu i na targu w Chorzelach.
Po udanych zakupach w Polsce wracali obładowani słoniną, pętami kiełbas i zwojami smalcu. Lecz wielość przenoszonego mięsa była limitowana, np. jedna osoba mogła przenieść z Kurpii do Rozóg 4 funty (1 funt = 560 g) mięsa wieprzowego bez opłaty celnej. Celnicy często przymykali oczy, gdy przez granicę przechodziły kobiety z większą ilością mięsa, chociaż przed wojną istniała między celnikami z obu stron granicy niepisana zasada.
Polscy strażnicy graniczni życzliwie patrzyli na przemyt polskich towarów na Mazury, lecz wzorowo starali się pełnić służbę w stosunku do niemieckich towarów przemycanych na Kurpie. Podobnie rzecz się miała z niemieckimi pogranicznikami, pomagającymi szmuglować niemieckie towary na Kurpie, ale podchodzącymi gorliwie do wypełniania swoich obowiązków, gdy przenoszono polski towar do Prus.
„Patriotyczna” straż graniczna
Jednym z bardziej dochodowych zajęć był przemyt koni i krów, który pozwolił kilku gospodarzom z Rozóg znacznie wzbogacić się, gdyż na jednym przeszmuglowanym koniu można było zarobić nawet 300-400 marek. Na ogół były to konie kradzione. Policja, straż graniczna i celnicy próbowali przeciwdziałać temu procederowi ściągając nieraz posiłki z innych miast, jednak szmuglerzy byli bardziej zorganizowani i przebiegli, co pozwalało uniknąć często zastawianych na nich pułapek.
Przerzut przez zieloną granicę oficjalnie ścigano z uporem, jednak patrzono na to z przymrużeniem oka - z obu stron granicy. W przemycie widziano nie tylko przestępstwo lecz także i zysk. Po polskiej stronie w gospodarce nie istniała potrzeba limitu na mięsa czy zboża. Za to banki w Polsce chętnie wymieniały marki na złotówki. Niemcy natomiast potrzebowali żywności, będącej uzupełnieniem przydziałów kartkowych. A przemytnicy podliczali swoje dochody, wcale niezłe, jak na lata kryzysu przełomu lat dwudziestych i trzydziestych XX wieku.
Ja to się pytam gdzie jest np chodnik lub sciezka z Nart do Warchał? Te dwie miejscowości już dawno na to zasluguja
Romek
2024-04-15 20:20:48
Zgadzam się z \"mieszkańcem\" o \"Olą\". Skąd te dzieci się wezmą ? Nawet jeśli część przejdzie z miasta to i tak nic nie zmieni, tu czy tam to i tak za nasze pieniądze trzeba utrzymywać wszystko. A dzieci może będą dojeżdżać z okolicznych wiosek czego nie zazdroszczę. A tak na marginesie nikt nie pisał bo to przecież nie jest wygodne dla Wójta, że zlikwidował szkołę w GAWRZYJAŁKACH.
Skanda
2024-04-15 13:02:06
Kiedy obiecywany pomost w Jerutkach???
???
2024-04-15 09:37:56
Adwokat ma rację. Sprawa jest jasna. Kilka set działek na mazurach czeka na ten wyrok.
Tor
2024-04-14 21:52:08
Wszystko oki,ale w soboty jeżdżą jak chcą,patałachy.Albo za wcześnie albo z opuźnieniem.
Tom
2024-04-14 20:24:54
Czy mieszanie chorych ze zdrowymi w szpitalu psychiatrycznym w Gnieźnie jest złe?
2024-04-14 09:19:40
A gdzie w Rozłogach był PGR znowu oszustwo!
Jan
2024-04-14 09:03:53
(rozporządzenie Prezesa Rady Ministrów z dnia 22 grudnia 1999 r. Dz. U. Nr 112, póz. 1319 ze zm), w załączniku dotyczącym wzorów pieczęci nagłówkowych i podpisowych sugeruje się, aby w odniesieniu do gmin wiejskich używać zwrotów rada gminy - urząd gminy, w gminach miejsko-wiejskich rada miejska - urząd miejski, w gminach miejskich rada miasta - urząd miasta.
doczytaj
2024-04-13 17:31:14
SHAZZA!! bardzo często widuję Twojego dzielnicowego jak porusza się oznakowanym autem po swoich rewirach , za to swoich poprzedniego i obecnego jeszcze w rejonie piątym nie widziano chyba że na specjalne zaproszenie !!! Nie mają czasu ???????? a ich poprzednik W.T. też nie miał ???????? szczerze pisząc wolę dzielnicowego Kamila N. Przynajmniej jest aktywny i widoczny ????miłego dnia życzę
Zainteresowani
2024-04-13 16:45:02
Szkoda, że mało konkretów, co zamierzają. Do Rady Gminy np. były 4 nazwiska kompletnie nic nie mówiące
Gość
2024-04-12 18:26:04