Piątek, 19 Kwiecień
Imieniny: Alfa, Leonii, Tytusa -

Reklama


Reklama

Potyczka powietrzna nad Wielbarkiem


Pod koniec 1944 roku Niemcy w oczekiwaniu na atak Armii Czerwonej sukcesywnie ściągali do Prus Wschodnich nowe dywizje. W niespełna dwa miesiące do obrony prowincji pruskiej skoncentrowano około 600 tysięcy żołnierzy, których wspierała prawie milionowa rzesza Volkssturmu.


  • Data:

Wojska niemieckie w drugiej połowie listopada 1944 roku dysponowały około 9 tysiącami moździerzy i dział oraz około 750 czołgów i 400 samolotów. Mimo to upadek Prus Wschodnich był już tylko kwestią kilku miesięcy.

 

Rusza front

Zgodnie z założeniami radzieckich sztabowców, zadanie opanowania Prus Wschodnich otrzymały dwa fronty Armii Czerwonej: 2. Front Białoruski, dowodzony przez marszałka Konstantego Rokossowskiego oraz 3. Front Białoruski pod dowództwem generała armii Iwana Czerniachowskiego. Dysproporcja w liczbie żołnierzy i sprzętu pomiędzy Armią Czerwoną i Niemcami była ogromna. Rosjanie dysponowali ponad półtoramilionową rzeszą żołnierzy oraz posiadali 3500 czołgów i dział pancernych, 3098 samolotów i ponad 11 tys. dział, tyle samo moździerzy i 1563 wyrzutni rakietowych (katiusza), zwanych przez Niemców „organami Stalina”. W drugiej połowie listopada 1944 roku front z dnia na dzień ucichł. Niemiecka propaganda, chcąc uspokoić mieszkańców Prus Wschodnich głosiła, że Armia Czerwona została wyparta z prowincji. Było zupełnie inaczej. Rosjanie po prostu postanowili przeczekać zimną i mokrą porę roku, która nie sprzyjała manewrom ciężkiego sprzętu.

 

Pod koniec grudnia wywiad niemiecki zdobył informacje, że Rosjanie zakończyli przygotowania do ofensywy. Święta Bożego Narodzenia przebiegły nadzwyczaj spokojnie, ale również w napięciu i niepewności. Podobnie było tydzień później w Nowy Rok. Był to jednak złudny spokój. Przez ostatnie miesiące Armia Czerwona przygotowywała się do działań. Krasnoarmiejcy pałali żądzą zemsty znienawidzonego przez nich wroga, jakim byli Niemcy.

 

W drugim tygodniu stycznia 1945 roku głównodowodzący 1. Frontu Białoruskiego, marszałek Żukow wydał do swoich żołnierzy odezwę: „Nadszedł czas rozprawienia się z niemiecko-faszystowskimi draniami. Wielka i paląca jest nasza nienawiść! Nie zapomnieliśmy o naszych spalonych miastach i wsiach. Pamiętamy o naszych braciach i siostrach, naszych matkach i ojcach, naszych żonach i dzieciach, umęczonych przez Niemców na śmierć. Zemścimy się za spalonych w diabelskich piecach, za uduszonych w komorach gazowych, za rozstrzelanych i torturowanych. Zemścimy się za wszystko!

Rozpoczęła się gehenna mieszkańców Prus Wschodnich.

 

Potyczka powietrzna nad Wielbarkiem

Pracująca w wielbarskim urzędzie miejskim Maria Falk skrzętnie sporządzała notatki z opisywanych wydarzeń: „10 grudnia do Wielbarka wjechały czołgi niemieckiej dywizji Grossdeutschland”. W niektórych materiałach historiograficznych dość często mylnie podaje się jej przynależność do Waffen-SS. W tym czasie była to najlepiej uzbrojona dywizja Wehrmachtu. „Wielbark roił się od żołnierzy różnego rodzaju formacji, których lokowano w każdym nadającym się do tego domu. Według moich wyliczeń w ciągu zaledwie tygodnia przez miasto przewinęło się około 6000 żołnierzy, natomiast na stałe w Wielbarku stacjonowało ich około od 2000 do 3000. Wszędzie widać niemieckie czołgi i pojazdy”.

 


Reklama

Następny dość ciekawy wpis w jej pamiętniku dotyczy drugiego tygodnia stycznia 1945 roku. Maria Falk wraz z rodziną mieszkała w Wielbarku nieopodal dworca kolejowego.

13 stycznia około godziny 13.10 usłyszała złowrogi dźwięk silników samolotów, które nie były bynajmniej niemieckie. Od strony południowej w kierunku Wielbarka nadleciała eskadra radzieckich bombowców i myśliwców. W tym samym czasie do lotu zostały poderwane cztery stacjonujące na lotnisku w Szymanach Messerschmitty. Rozpoczęła się nierówna walka powietrzna. Myśliwce, asekurujące radzieckie bombowce, ruszyły do ataku. Niemieccy piloci widząc liczebną przewagę Rosjan wznieśli się na wyższy pułap, po czym zawrócili tuż nad Wielbarkiem w kierunku Szczytna. Chcą jednak obronić lotnisko przed zbombardowaniem, zaczęli ostrzeliwać radzieckie myśliwce. Ich walka ze względu na liczebną przewagę była skazana na klęskę.

Rosjanie trzy z czterech niemieckich samolotów zestrzelili nad lotniskiem, natomiast ostatni zdołał wykonać nawrót na wyższym pułapie. Nad Wielbarkiem został trafiony i z czarną smugą dymu przy silniku, runął na ziemię 2 kilometry od Wielbarka w okolicach Kucborka. „Na nic się nie zdały wystawione działka przeciwlotnicze, których obsługa została dosłownie skoszona przez radzieckie myśliwce. Rosjanie zbombardowali w okolicach tartaku tory biegnące w kierunku Szczytna. Widziałam tę walkę, która trwała nie dłużej niż 20 minut. Wieczorem około godziny 21.30 stacjonujące w Wielbarku czołgi dywizji pancernej Grossdeutschland ruszyły w kierunku południowym. Dla nas – mieszkańców Wielbarka stało się jasne, że pozostaliśmy na łasce losu” – zapisała w swym pamiętniku Maria Falk.

 

Następnego dnia, 14 stycznia, ruszył 2. Front Białoruski. Znad Narwi oddziały radzieckie uderzyły m.in. na Nidzicę, Działdowo i Olsztynek oraz Ostródę i Morąg. Rosjanie tą operacją chcieli zdobyć Elbląg i przechwycić brzeg Zalewu Wiślanego. Opisywane przez Marię Falk wspomnienia o wyjeździe z Wielbarka niemieckich czołgów, dotyczyły decyzji niemieckiego Dowództwa Wojsk Lądowych, które na podstawie analizy sytuacji na froncie wschodnim, podjęło decyzję o przerzuceniu Korpusu Pancernego Grossdeutschland z Prus Wschodnich w rejon Łodzi, co poważnie osłabiło siły niemieckie, które broniły prowincji wschodniopruskiej i południowej rubieży powiatu szczycieńskiego.

 

Ucieczka

W opisywanym okresie niemiecka propaganda pracowała na najwyższych obrotach. Gauleiter Prus Wschodnich Erich Koch wydał odezwę do narodu niemieckiego: „Wzywam każdego członka Volkssturmu, żeby dał z siebie wszystko, wierzył w Führera, pozostał twardy i niezłomny. Każdy jest ważny! Niszczcie bolszewików, gdzie tylko się da. Pokażcie im zęby i zamieńcie im drogę do Prus w masowy grób. Każda nawałnica kiedyś się skończy, bolszewicka też. Walczcie więc aż do końca ramię przy ramieniu z towarzyszami walki z Wehrmachtu. Śmierć bolszewikom. Niech żyje Führer i nasz naród niemiecki!” Były to jednak słowa bez pokrycia i miały jedynie wydźwięk propagandowy.

W drugiej połowie stycznia 1945 roku było widać, że koniec Rzeszy Niemieckiej jest już bliski. Powiatowi narodowi socjaliści, w tym i mieszkający w Szczytnie szef NSDAP Walter Schulz, zaapelowali do „ludności pogranicza zaprawionej w bojach”, która od pokoleń była nawykła do posłuszeństwa i wypełniania obowiązków, o „żołnierską postawę”. Jeszcze raz przywołał mit o Tannenbergu z 1914 roku - z fatalnymi dla mieszkańców powiatu szczycieńskiego skutkami.

Reklama

Bardziej przezorni mieszkańcy naszego miasta i powiatu, pomimo zakazów gauleitera, powoli i dyskretnie przygotowywali się do ucieczki z zagrożonego sowiecką nawałnicą regionu. Gdy front coraz bardziej zbliżał się do granic państwa i powiatu szczycieńskiego, Erich Koch dopiero 18 stycznia wydał pozwolenie na opuszczenie zagrożonych terenów i ucieczkę w kierunku zachodnim. Z danych, do których udało mi się dotrzeć, wynika, że w opisywanym okresie powiat szczycieński zamieszkiwało jeszcze około 65% ludności w 162 miejscowościach, których większość stanowiły dzieci, kobiety i starcy.

 

Również zgodnie z wyliczeniami w wymienionych miejscowościach znajdowało się 7784 gospodarstw rolnych, w których znajdowało się 15 tysięcy koni i 40 tysięcy rogacizny. Był to nie lada problem dla mieszkańców, ale nie Rosjan, którzy w połowie 1945 roku cały żywy inwentarz wywieźli do Związku Radzieckiego.

 

18 stycznia większość dróg w kierunku zachodnim i północno-zachodnim była zatłoczone uciekinierami. Ówczesny burmistrz Szczytna Bruno Armgardt tylko przez jeden dzień prowadził kolumnę mieszkańców uciekających z zagrożonego miasta. W swym pamiętniku pisał, że już kilka tygodni wcześniej z miasta polecił wywieźć bardziej cenne rzeczy przechowywane w szczycieńskim magistracie. Natomiast 17 stycznia przy pomocy zaufanych pracowników urzędu, zapakował do metalowych skrzyń co ważniejsze dokumenty. Zostały one zabezpieczone i sankami przewiezione w pobliże Jeziora Domowego Dużego, a następnie utopione w przerębli.

 

Niektórym mieszkańcom, od pokoleń związanych z powiatem szczycieńskim, trudno było opuścić swoją „ojcowiznę”. Według wspomnień jednego z mieszkańców naszego powiatu, niektórzy łudzili się, że Sowieci potraktują ich „normalnie”, bo przecież nigdy do żadnej partii faszystowskiej nie należeli. Byli i tacy, którzy uważali, że skoro w 1914 roku Rosjanie nic im nie zrobili, to i teraz będzie podobnie. „Moja rodzina mieszka tu od kilku pokoleń. Nie mogę porzucić swojego gospodarstwa, moich krów i koni, bo kto je nakarmi? Wolę zostać tu z nimi niż tułać się na mrozie…” – wspominał decyzję swojego dziadka jeden z byłych mieszkańców naszego powiatu. Niestety, rzeczywistość okazała się bardzo tragiczna. Po wkroczeniu, Rosjanie niespełna 80-letniego staruszka i jego żonę zamordowali.

 

 

Fot. Dopiero 18 stycznia 1945 roku mieszkańcy Prus Wschodnich dostali pozwolenie na opuszczenie zagrożonych terenów i ucieczkę w kierunku zachodnim. Wielu ruszyło w drogę w nieznane. Bardziej niż srogiego mrozu, miejscowa ludność bała się okrucieństwa żołnierzy Armii Czerwonej



Komentarze do artykułu

Napisz

Reklama


Komentarze

Reklama