Czwartek, 18 Kwiecień
Imieniny: Apoloniusza, Bogusławy, Gościsławy -

Reklama


Reklama

Matura 2017 – 1967 porównuje Ryszard Olszewski


Jedni zdają maturę inni... ją świętują i wspominają. Dlaczego spotkania absolwentów – maturzystów, po wielu latach od egzaminów cieszą się wciąż tak wielkim powodzeniem? Może odpowie na to pytanie Ryszard Olszewski ze Szczytna. Wraz ze swoimi rówieśnikami, na początku czerwca, będzie wspominał lata młodości i maturę, którą zdawał w 1967 roku, w szczycieńskim ogólniaku.


  • Data:

 

To był jeszcze tzw. stary ogólniak?

 

Dokładnie. W budynku przy ul. Kasprowicza. W roczniku, który rozpoczynał naukę w 1963 roku było nas dwie klasy. Maturę zdawaliśmy niejako „rocznikowo”: 67 osób w 67 roku.

 

Jaka to była matura? Jeszcze egzamin był ze wszystkich przedmiotów?

 

Już taka „nowsza”, trochę podobna do dzisiejszej. Czyli obowiązkowo język polski, matematyka i język obcy oraz jeden wybrany przedmiot. I przyznam, że nie pamiętam, jaki wybrałem ten dodatkowy.

 

Powinno być na świadectwie. Oddzielnie były oceny końcowe szkoły, a oddzielnie z egzaminów maturalnych... Ja tak mam.

 

Tak może było później. Moje świadectwo mówi o tym, że stałem się dojrzały, ukończyłem szkołę i zawiera wspólnie oceny ze wskazaniem, że obejmują one i te z egzaminów. Takie świadectwo okazywałem później w zakładzie pracy.

 

Co pan pamięta z samego egzaminu?

 

Utkwił mi w pamięci egzamin z j. rosyjskiego, ustny. Miałem odpowiedzieć na trzy pytania. One były jednak tak skonstruowane, że w drugim zawierała się odpowiedź na pierwsze. Spytałem, kto te pytania układał. Okazało się, że pani profesor Nina Czerniawska, zresztą wychowawczyni naszej klasy. Wskazałem tę nieścisłość w pytaniach, pani profesor przyznała mi rację i uznała, że wystarczy, jak odpowiem na pytanie trzecie. Niestety, więcej w pamięci się nie zachowało, przynajmniej na dziś. Ale jestem przekonany, że podczas spotkania po latach, które niebawem się odbędzie, moja pamięć zostanie znacznie odświeżona. Ku mojemu szczeremu zadowoleniu honorowym gościem podczas naszego zjazdu będzie pani Nina, chociaż liczy sobie już ponad 90 lat. Niestety, pan profesor Władysław Sondej, wychowawca drugiej z klas naszego rocznika, już nie żyje.


Reklama

 

Co skłania absolwentów, co skłoniło pana i rówieśników, dziś już wszystkich w wieku bardzo... zacnym, do organizowania takich spotkań po latach?

 

Jak namawiałem kolegów i wspomnianą pani Ninę na ten zjazd, mówiłem żartobliwie, że to ostatnia nasza „pięćdziesiątka”. Ale to przecież nie jest żart. Zjazdu z okazji 100-lecia zdania matury nie będzie. A dlaczego? To proste. Te młodzieńcze lata, dla każdego chyba, to przecież najpiękniejsze w życiu. Już prawie dorośli, ale wciąż bez obciążeń, bez obowiązków (poza nauką). Pełna beztroska. Czy może być coś fajniejszego? Nie może. I nigdy się nie powtórzyło. Nic więc dziwnego, że się do tych lat chętnie powraca, do ludzi, do wspomnień. A im człowiek starszy, im więcej krzyżyków na krzyżu i doświadczeń życiowych, różnych – ale na pewno nie beztroskich, tym chętniej się wspomina. To jedyne, być może ostatnie chwile, kiedy można będzie „poudawać”, że znów jesteśmy piękni i młodzi.

 

Po tylu latach zebrać do „kupy” aż 36 czy 37 osób - absolwentów, to spore osiągnięcie.

 

Też uważam, że udało się odnaleźć sporo ludzi. Z grona 67 absolwentów osiem osób już nie żyje, z tych, o których wiemy. O kolejnych 15 osobach nie wiemy nic, nie udało się ich w żaden sposób odszukać, chociaż zaangażowanie było duże. I nawet internet nie pomógł. Pozostali koledzy i koleżanki, nie mogą przybyć głównie z powodów zdrowotnych i z tego co podają, niezwykle im z tego powodu przykro. Cóż, wszyscy mamy już prawie po 70 lat na karku, a życie bywa brutalne.

 

Czy współcześni młodzi, dzisiejsi maturzyści, pana zdaniem, będą swój czas nauki chcieli wspominać z takim natężeniem, jak nasze roczniki?

Reklama

 

Wątpię. To młode pokolenie jest inaczej wychowywane, ma inne wartości: kariera, pogoń za pieniądzem. Dla nas, naszego pokolenia, ważna była przyjaźń, ludzie, byliśmy sobie bliscy. Zresztą kontakty w mniejszym czy większym gronie utrzymywaliśmy jeszcze wiele lat po maturze. To nie było tak, że ostatni dzwonek, egzamin, świadectwo i nie patrzymy wstecz, tylko do przodu. Tak też, ale to co za nami – było równie ważne. To nie jest tak, że np. dziś młodzi uciekają ze Szczytna. Zawsze tak było, może kwestia skali. Wielu z moich rówieśników wyjechało, bo to studia, bo to praca. Ale kto tylko mógł, to przyjeżdżał na każde święta, jakieś dłuższe wolne i absolutnie naturalne było to, że się spotykaliśmy. To życie, kolejne lata, rodziny, dzieci, wnuki, powodowały, że te kontakty stawały się coraz rzadsze. Ale więź, to poczucie młodzieńczej wspólnoty, nie zanikła. I to jest piękne. Jestem przekonany, że to spotkanie po latach będzie niezwykle emocjonujące Ono sprawi, że my – dziadkowie, znów staniemy się młodzi, a wspomnienia, zarówno z czasów szkolnych, jak i z tego spotkania spowodują, że długo jeszcze młodo będziemy się czuć. I oby nam tak zostało.

 

 

 



Komentarze do artykułu

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama