Czwartek, 28 Marca
Imieniny: Anieli, Kasrota, Soni -

Reklama


Reklama

Jeśli żyje się w obłudzie, to krzywdzi się ludzi


Wrócił właśnie z pielgrzymki na Via Francigena. Szedł 35 dni. Samotnie. Pokonał 1000, a może i 1250 km. Wyruszył z przełęczy św. Bernarda, na granicy szwajcarsko-włoskiej i dotarł do Rzymu.

 

 

  • Data:

Wrócił właśnie z pielgrzymki na Via Francigena. Szedł 35 dni. Samotnie. Pokonał 1000, a może i 1250 km. Wyruszył z przełęczy św. Bernarda, na granicy szwajcarsko-włoskiej i dotarł do Rzymu.

 

 

Czy w trakcie takiej samotnej pielgrzymki jest się bliżej Boga?

 

Nie wiem. Naprawdę nie wiem.

 

W takim razie po co ksiądz poszedł, po co się w ogóle chodzi w tak długie i męczące wyprawy?

 

Na pewno jest się wówczas o wiele bliżej siebie.

 

Czyli?

 

Podczas takich wędrówek z człowieka wszystko wyłazi. Dosłownie wszystko. Wszystkie lęki, złości, pragnienia, nadzieje. Są bardzo wyraźne. Jak jest się samym ze sobą przez 35 dni ciężkiej wędrówki, to nie ma siły, aby się ze sobą nie skonfrontować, nie ma takiej możliwości. Tutaj, czyli w tym naszym codziennym życiu, możemy uciekać przed sobą. Załatwiamy sprawy, idziemy do kina, lecimy do pracy. Wszystko robimy szybko. Spotykamy się z ludźmi. Wszystko powierzchownie. Owszem, można tak żyć. Pewnie nie wszyscy, ale większość z nas tak żyje. Niestety. Potrafię, potrafimy się schować. W samotnej wędrówce nie ma na to szans.

 

A co taka konfrontacja z samym sobą daje? To przecież jedynie 35 dni. W skali życia niewiele.

 

A co daje jedna kropla w skali deszczu?

 

Niewiele zmienia.

 

Opowiem taką historię. Pewnego razu brzegiem morza tuż po sztormie szedł chłopiec. Schylał się i wrzucał wyrzucone przez morze rozgwiazdy. Na plaży leżało ich mnóstwo. Obok niego przechodził jakiś człowiek i spytał: „Synku, co ty robisz?”. „Ratuję rozgwiazdy” - odparł chłopiec. „Jaki to ma sens, zobacz ile ich tu leży, to nie ma sensu”. A chłopiec wziął kolejną rozgwiazdę do ręki, wrzucił ją do morza i odrzekł „Dla niej ma sens”. Jeżeli nie nie spotkam się ze sobą, nie poznam prawdy o sobie, to żyję w obłudzie, a jeśli żyję w obłudzie, to krzywdzę ludzi.

 

Na jak długo taka wyprawa wystarczy?

 

Nie wiem. To była już moja piąta taka podróż. Co to daje na przyszłość, nie mam pojęcia. Nie znam przyszłości. Na razie, na tę chwilę, bardzo cieszę się tą drogą, trudną. Z tych wszystkich wypraw i dróg, które mam za sobą, ta była najtrudniejsza technicznie. Właściwie cały czas trasa wiodła górami. Alpami, Apeninami.

 

Jaki dystans ksiądz przeszedł?

 

Trudno powiedzieć, jeden przewodnik mówi 1050, inny 1200, a jeszcze inne 1250. Ale jak dodamy te momenty, kiedy się pogubiłem i trzeba było wracać na szlak, to może 1300, a może 1150. Tę drogę trzeba liczyć inaczej.

 

Przy piątej takiej wyprawie staje się ksiądz ekspertem. Jak się do takich wypraw przygotować?

 

Nie będę opowiadał o technicznych przygotowaniach, bo takich rzeczy jest wiele w internecie. Wystarczy wejść na fora i na pewno będzie tam mnóstwo porad. Napiszą jaki plecak, jaki śpiwór wziąć. Jak się przygotować? Trzeba mieć w sobie głód. Trzeba chcieć. To nie jest droga dla silnych, mocnych, to jest droga dla tych, którzy chcą. Spotykałem tam 65-latków, którzy szli jak motorki. Spotykałem 27-latków, którzy szli jak żółwie. I to nie znaczy, że ci szli lepiej, a tamci gorzej. Nie spotkałem tam kogoś, kto szedł tam turystycznie albo dla zabicia czasu, albo dla fajnego urlopu. Spotkałem w tej wędrówce kilkanaście osób w drodze i byli to wszyscy głodni ludzie.

 

Głodni czego?

 

O właśnie. Głodni życia.

 

Czyli sugeruje ksiądz, że trzeba szukać samotności, aby zacząć żyć?

 

Tak.

 

Dlaczego?


Reklama

 

Trzeba wyjść na pustynię. Stamtąd lepiej widać. To dobrze robi na oczy. Żyjemy tu, w Szczytnie. Podejmujemy wielkie rzeczy, ja podejmuje wiele rzeczy. Dziś, oprócz tej rozmowy z panem, mam jeszcze wyjazd do Olsztyna, tam spotkanie z panią z firmy, która przygotowuje nam projekt, potem muszę podejść do Funduszu ochrony środowiska, potem do Kurii...

 

Pędzimy...

 

To nie jest tak, że mam sprawy do załatwienia, a serce żyje sobie gdzieś obok. Przy takim pędzie serce też zaczyna żyć tymi sprawami. Jeśli mi dziś dwie rzeczy nie wyjdą, to mówię sobie wieczorem, że mam zmarnowany dzień. Dlaczego? Ale jeśli wyjdę na pustynię i nauczę się patrzeć dalej, to nie zabije mnie to, ani nie zegnie. I wieczór będę miał piękny. To tylko przykładowy schemat, ale tak to dokładnie działa.

 

Jak w dzisiejszych szybkich, zaganianych czasach znaleźć czas na wyjście na pustynię? Ksiądz sam powiedział, że ganiamy od sprawy do sprawy.

 

Ależ oczywiście, że nie ma na to czasu i dlatego jesteśmy tacy nieszczęśliwi.

 

Możemy to zmienić?

 

Przepraszam, ja nikogo nie wyciągnę z rodziny, ani z pracy, ani z firmy. Spotkałem w swojej wędrówce Włocha Roberto z Neapolu. Szedł z Wielkiej Brytanii do Rzymu. Miał jakieś 2 tys. kilometrów. Chłopak ma 32 lata, jest inżynierem. Pracował w jakiejś szkole. Była to kolejna jego taka wyprawa. Opowiedział mi, że te wędrówki stały się dla niego czymś duchowym. Że tęskni za tym, aby spotkać się sam ze sobą. Mówił, że nie ma pojęcia, czy spotkał tam Boga, ale wie, że On gdzieś tam jest. Przed tą wyprawą poszedł do swojego dyrektora, jakiejś elitarnej szkoły i powiedział mu, że potrzebuje 2,5 miesiąca urlopu na pielgrzymkę. Ten mu odparł: „Ale ja panu takiego urlopu nie udzielę”. I co zrobił Roberto? Zwolnił się z pracy. Nie, nie namawiam oczywiście nikogo do takiego kroku, ale to kwestia determinacji. Chcę tylko pokazać, że jeśli raz zakosztujemy ciszy, wsłuchamy się w siebie, to będziemy tego chcieli więcej.

 

Czyli musimy szukać samotności? Nie możemy odnaleźć siebie, Boga w kościele? Idąc na modlitwę, na mszę?

 

Jak pan Tomek, czy pan Marek, czy jakiś inny pan, nie ważne, pędzi stąd dotąd, stąd dotąd, stąd dotąd, a potem wpada do kościoła na 43 i pół minuty mszy świętej, to kiedy ma się wyciszyć? W 42 minucie? I nie dlatego, że jest zły pan Marek czy pan Tomek. Nie o to chodzi. Ale zanim ja to wszystko wypędzę z siebie, to musi minąć trochę czasu. To nie działa tak, że otwieram drzwi świątyni, przechodzę przez nie i już jestem dobrym człowiekiem. Nie ma tak. My się zmieniamy w czasie.

 

Jak taką samotnię mają stworzyć sobie ludzie, którzy autentycznie nie mają czasu na taką wyprawę miesięczną, dwumiesięczną, czy nawet tygodniową?

 

Ale dlaczego nie mają czasu?

 

Bo pracują. Bo muszą utrzymać rodziny, dzieci... spłacić kredyt...

 

To kwestia determinacji.

 

Czym się rożni taka pielgrzymka Via Francigena od tej na Jasną Górę?

 

To zupełnie coś innego. Przepiękna jest pielgrzymka na Jasną Górę i podpisuję się pod nią wszystkimi kończynami. Ale to jest zupełnie inne doświadczenie. Na Jasną Górę idziemy w grupie, mamy wszystko zaplanowane co do minuty niemalże. Modlitwa, posiłki, wędrówki. Na Via Francigena najważniejsza była cisza. Nie potrafię tego wyjaśnić. To jest cudowny czas, kiedy największym zmartwieniem jest to, aby kostka wytrzymała i ścięgna się nie porwały.

 

Czy idąc w takiej samotności bardziej siebie poznajemy, jesteśmy pewniejsi wielu rzeczy?

 

Nie, wręcz odwrotnie. Mam więcej wątpliwości, jestem bardziej niepewny, ale nie dlatego, że coraz mniej wiem, rozumiem. Ale dlatego, że wyraźniej dostrzegam, z jaką potęgą mam do czynienia. Mówię o Bogu, o przyrodzie, o życiu, o ludziach.

 

Reklama

Pojawia się więcej wątpliwości?

 

Nie. Pokory.

 

Czym pokora różni się od wątpliwości?

 

Jak jestem pyszny to pyskuje, a jak mam wątpliwości, to szukam rozwiązania.

 

Ile dni był ksiądz w drodze? Ile kilometrów dziennie pokonywał?

 

Równo 35 dni. Dziennie było i 15 kilometrów i 45.

 

Najtrudniejsze momenty?

 

Pod górkę (śmiech). Pod górkę, w słońcu, w 35 stopniach. To były Alpy. Apeniny. Jednego dnia wdrapaliśmy się na Rysy. O takie to górki były.

 

Czy w taką podróż można iść samemu?

 

Tak. Trzeba dać sobie przestrzeń.

 

Łatwo odnaleźć się na szlaku?

 

Z tym bywa różnie. Łatwo zabłądzić mimo map i wskazówek umieszczonych na szlaku. Dlatego ciągle prosiłem o pomoc Anioła Stróża. Nieustanie mi pomagał. Przekonałem się o tym wielokrotnie.

 

W tej podróży jest miejsce dla Boga?

 

Idą tam ludzie, którzy go szukają. Często mówią, że nie wiedzą, gdzie on jest. Tak twierdził na przykład ten Włoch Roberto. Ale przychodził do nas na msze święte. I jak rozmawialiśmy o Bogu to mówił, że on Go nie zna, ale czuje, że może Go kiedyś poznać. Generalnie jest tak, że wspólne przygody otwierają na siebie. Wspólna droga otwiera. Efekt jest taki, że trzeciego dnia się spotykamy i rozmawiamy o bardzo poważnych rzeczach. Via Francigena to taka trasa, którą bardzo mało ludzi chodzi. Więc pielgrzymi bardzo szybko łapią ze sobą kontakt. Rodzi się ciekawa relacja. Wspólne zmęczenie, wspólne schroniska. Tam nie ma turystów. To ludzie, którzy mają głodne serca.

 

Dlaczego zwykłym ludziom w dzisiejszych czasach tak trudno wyrwać się z tego pędzącego świata?

 

Bo nie wiemy, czego chcemy. Zbieramy różne niepotrzebne rzeczy. Wróciłem do domu z tej pielgrzymki. Popatrzyłem na swoje mieszkanie, które w opinii wielu księży jest i tak małe i skromne, a ja patrzę na nie i pytam siebie: po co mi to?, przecież ja tonę w wielu niepotrzebnych rzeczach. Nie namawiam do wywalania. Nie o to chodzi, ale taka droga uczy, co jest najbardziej wartościowe dla mnie, co jest ważne. Czego ja tak naprawdę chcę. Przychodzę stamtąd i jest tyle cudnych rzeczy, które mogę zrobić.

 

Na przykład?

 

Nie kupić nowego samochodu, bo mi szkoda na to pieniędzy.

 

Czemu tak gromadzimy różne dobra?

 

Ludzie podejrzewają innych o to, że są łapczywi i chciwi. Nieprawda. My jesteśmy strasznie zalęknieni, my się boimy.

 

Czyli strach jest motorem do tego, aby się bogacić, gromadzić?

 

Tak dziś uważam. Przepraszam. Nie podaję tego jako pewnik, ale to są moje podejrzenia. Boję się odrzucenia, nieakceptacji, więc muszę jakiś być, mieć jakąś koszulę, jakiś płaszcz, jakiś samochód, jakiś dom, jakoś wyglądać. To nie tak, że szukamy prestiżu, aby nim świecić. Nie, my się boimy, że kiedyś ktoś nas odrzuci. Chcę być jakiś dla nich, dla innych. Żeby mnie zaakceptowali.

 

Czy jest szansa, aby to się zmieniło, aby ludzie otworzyli się na siebie?

 

Tak. Zachęcam, aby całe Szczytno poszło na pielgrzymkę do Rzymu. To żart oczywiście. Jeśli nie znajdziemy własnego miejsca, w którym jesteśmy sami ze sobą, to nie doświadczymy również tych cudownych doświadczeń wewnętrznych... Warto ich szukać. Zachęcam.



Komentarze do artykułu

Napisz

Reklama


Komentarze

  • Więcej niż miasto... Czyli, jak Szczytno przekroczyło granice polityki dla dobra wspólnego (zdjęcia)
    Nie wszyscy przyszli na akcję z powodu wyborów samorządowych... Część uczestników przyszła, bo ważna dla nich jest Natura i piękna przyroda, o którą powinno się dnać na co dzień. Akcja ważna, potrzebna, ale niepotrzebnie przykrywają ją rozważania polityczne. Wszyscy dbajmy na co dzień o porządek, zwracajmy uwagę zaśmiecającym...

    Agnieszka Semeniuk-Czepczyńska


    2024-03-27 13:34:56
  • Poznaj dzielnicowych w akcji podczas plebiscytu #SuperDzielnicowy2024
    To jakas kpina. Jak ja mam oddac glos na superdzielnicowego jak ja nawet nie wiem kto nim jest. Glos powinien byc oddany za zaslugi a nie po pokazaniu zdjecia w gazecie. Czym zasluzyli sie dzielnicowi z naszego powiatu, mala podpowiedz. Niczym, po za pierdzeniem w fotel i pozowaniem do zdjec.

    Shazza


    2024-03-27 13:34:24
  • Więcej niż miasto... Czyli, jak Szczytno przekroczyło granice polityki dla dobra wspólnego (zdjęcia)
    Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że mała grupka ludzi chce tłumaczyć innym co jest dobre i co powinni robić. Oczywiście w kontekście nadchodzących wyborów. Większość z obecnych tam osób nie robiła tego z własnego przekonania tylko dlatego, że trzeba tam być bo niedługo wybory. Smutne jest jeszcze to, że niewielka ale zaangażowana grupa ludzi w wyborach decyduje za większość której nie chce się iść lub jak już idą to nawet nie zastanawiają się jak ich wybór będzie wpływał na ich codzienne życie. Potem pretensje do wszystkich, tylko nie do siebie!!!!

    marian


    2024-03-27 10:33:52
  • Wiceszef MSWIA Czesław Mroczek w Szczytnie
    Tam się troszeczkę spędziło czasu????

    Laki


    2024-03-27 08:30:09
  • Robert Rubak: – czas na przetasowania w radzie
    Miałem przyjemność z bliska obserwować działania p. Rubaka w poprzedniej kampanii wyborczej. Liczyłem, iż nastąpi później okres jego współpracy z burmistrzem co uważałem za dużą szansę dla miasta i regionu. Wielka szkoda, iż p. burmistrz wybrał innych współpracowników. Mam nadzieję, iż p. Rubak znajdzie miejsce w nowej Radzie Powiatu.

    wiesław mądrzejowski


    2024-03-26 15:39:38
  • Więcej niż miasto... Czyli, jak Szczytno przekroczyło granice polityki dla dobra wspólnego (zdjęcia)
    Szkoda że wyborów nie ma co roku, przynajmniej wokół jeziora byłoby czysto. Ciekawe czy na koniec dali sobie buzi a może po buzi.

    mieszkaniec


    2024-03-26 14:50:11
  • Wiceszef MSWIA Czesław Mroczek w Szczytnie
    Współpraca z samorządem? A z kim się pan spotkał, p. Ochman nie należy do naszego samorządu. Brawo PIS, no i PO, w sumie PSL to też to samo.

    Mieszkaniec


    2024-03-26 11:59:15
  • Wiceszef MSWIA Czesław Mroczek w Szczytnie
    Bezpartyjny kandydat ale od Tuska :) No i z Myszyńca, ale skąd on się wziął w Szczytnie ?

    Marian


    2024-03-26 11:26:50
  • Wiceszef MSWIA Czesław Mroczek w Szczytnie
    Pani (?) Anno, jak się coś pisze to trzeba najpierw pomyśleć. Kiedy i gdzie p. Ochman, Stefan jakby kto pytał, obiecywał paliwo po 5 zł i dobrowolny ZUS? To uprawnienia Sejmu a burmistrzowi nawet Szczytna nic co tego.

    Rysiek T.


    2024-03-26 09:05:07
  • Wiceszef MSWIA Czesław Mroczek w Szczytnie
    No pięknie, przyjeżdża do Szczytna przedstawiciel rządu, tego lepszego rządu i z kim się spotyka, z kandydatem. Panie ministrze naszym przedstawicielem, nas mieszkańców jest Burmistrz, nie jakiś kandydat, robicie to co tak bardzo krytykowaliscie, tak postępował PiS , jestem rozczarowany, myślałem że zmierzamy do normalności ale niestety widzę że nie. A ten pana kandydat z Łodzi, mieszkający w Myszyncu to podobno bezpartyjny z poza układow jak sam o sobie mówi. Żarty.

    Ja


    2024-03-26 08:45:15

Reklama