Czwartek, 28 Marca
Imieniny: Anieli, Kasrota, Soni -

Reklama


Reklama

Generał Sławomir Mierzwa specjalnie dla „Tygodnika”


Mieszkańcem Szczytna jest pan od...

 

Dokładnie od 1984 roku. Wtedy rozpocząłem naukę w Wyższej Szkole Oficerskiej, tak się ona wówczas nazywała. Trzy lata nauki, promocja, a w międzyczasie... stracone serce, które zdobyła tutejsza dz...


  • Data:

Mieszkańcem Szczytna jest pan od...

 

Dokładnie od 1984 roku. Wtedy rozpocząłem naukę w Wyższej Szkole Oficerskiej, tak się ona wówczas nazywała. Trzy lata nauki, promocja, a w międzyczasie... stracone serce, które zdobyła tutejsza dziewczyna. Nie wróciłem więc do rodzinnych Katowic, a podjąłem pracę w Olsztynie, w tamtejszej komendzie miejskiej, która wtedy nazywała się Rejonowym Urzędem Spraw Wewnętrznych, w wydziale dochodzeniowo-śledczym.

 

Czyli mamy już moment pańskiego „zmazurzenia”. To zacznijmy od początku. Urodzony...

 

W świętokrzyskim kurorcie o nazwie Busko Zdrój. Gdy byłem w wieku mniej więcej żłobkowym rodzice przenieśli się do Katowic. Tam podstawówka, szkoła średnia – Liceum Elektroniczne, ale w Sosnowcu, a po maturze od razu zgłosiłem się do milicji.

 

Skąd taka decyzja?

 

Chyba to „po rodzinie”, bo tata też był funkcjonariuszem i chyba mundur był mi pisany. Może dlatego, że jestem „rodzynkiem” między dwiema siostrami, a wtedy jeszcze kobiety w milicji nie były aż tak popularne jak wówczas. Ostatecznie jednak najmłodsza z sióstr też jest „mundurowa”.

 

Pierwsza praca w mundurze?

 

W październiku 1983 roku zostałem przyjęty do milicji. Najpierw kurs podstawowy i „szlifowanie chodników” czyli najbardziej podstawowe zajęcie młodego policjanta (wówczas jeszcze milicjanta), nie bez kozery nazywanego „krawężnikiem”.

 

Dla młodego, zaledwie 20-letniego człowieka to chyba trudne zderzenie z dorosłością. Poznawanie zupełnie innego życia niż dotychczas znane, świat nocnych klubów i pijaczków śpiących przy śmietnikach. Nie było chwil zwątpienia?

 

Traktowałem to raczej jako naukę, zdobywanie wiedzy o ludziach, życiu, codzienności i pracy też. Sporo sytuacji, z którymi wtedy się spotykałem, było zupełną nowością. Chwil zwątpienia nie miałem.

 

A poczucie bezpieczeństwa? To lata tuż po stanie wojennym. Milicjanci nie cieszyli się wtedy społecznym poparciem, a aktów wrogości zapewne nie brakowało...

 

Jakichś jawnych ataków nie doświadczałem, chociaż faktycznie, radosnych uśmiechów mój widok na ulicy nie wywoływał. Ale nie rodziło to we mnie rezerwy do zawodu. Znałem go przecież praktycznie od dziecka i wiedziałem, że ta – powiedzmy delikatnie – społeczna niechęć jest w ten fach wpisana.

 

Ta „uliczna” edukacja nie trwała długo?

 

Rok. Później już dostałem się do szkoły w Szczytnie. Czas mi sprzyjał, bo było dużo miejsc. Zdałem egzaminy i zostałem podchorążym – słuchaczem, bo tak nas, studentów WSO, nazywano.

Kilka dni egzaminów to był mój pierwszy kontakt ze Szczytnem, choć na Mazurach bywałem wcześniej, ale bliżej Giżycka, wielkich jezior.

 

Pierwsze wrażenie o Szczytnie po wyjściu z pociągu...

 

Osobliwe. Spore zderzenie pomiędzy Katowicami a małym Szczytnem. Było lato, więc to też trochę to wrażenie polepszało. Szkoła też była zupełnie inna niż obecnie. Nowe akademiki dopiero w budowie, w starych salach mieszkało po 12-15 chłopa, piętrowe łóżka, jedna łazienka czy raczej łaźnia na piętro i rzadko ciepła woda. Tak przetrwałem pierwszy rok studiów, później przekwaterowany zostałem do nowego akademika, gdzie w porównaniu z poprzednim budynkiem, to już był komfort.


Reklama

 

Z tego co wiem, to właściwie każdy tzw. batalion czyli rok studentów miał swoje „przygody”. Anegdot o różnych wydarzeniach i o wykładowcach było co niemiara. Czy pana rocznik też się jakimś wyjątkowym dowcipem w szkolnych annałach zapisał?

 

Studenci byli wówczas wykorzystywani do różnych tzw. prac społecznych, szczególnie ci wyróżniający się tężyzną fizyczną. Był rozkaz „z góry”, by przyciąć krzaki, żywopłot odgradzający dawny cmentarz ewangelicki od ulicy. Zasadą „głuchego telefonu” do nas ta dyspozycja dotarła w zmienionej treści, więc ten żywopłot wycięliśmy do cna. Awantura była niezła. I tak cmentarz pozostał na widoku. Więcej „grzechów głównych” nie pamiętam.

 

A wykładowcy? Ktoś wyjątkowo upierdliwy czy też wyjątkowo przyjazny zachował się w pamięci?

 

Na pewno byli to fachowcy w swoich dziedzinach. Trudno dziś któregokolwiek szczególnie wychwalać. Pamiętam zabawną historię z poprawki jakiegoś materiału z medycyny sądowej i psychiatrii. Trzech „delikwentów” stało w rzędzie, każdemu zostało rzucone hasło – pytanie. Żaden nie miał zielonego pojęcia o co chodzi. Każdy pomilczał kilka minut. Ocena wykładowcy była następująca: pierwszy – pięć, drugi – cztery, trzeci – trzy. Trzeci spytał czemu, skoro nikt nic nie wiedział. Major – wykładowca odrzekł: „Bo ty miałeś najłatwiejsze pytanie”. Cokolwiek by nie powiedzieć, pewne jest to, że ta szkoła nauczyła zawodu i wszystkiego, co było później w pracy przydatne.

 

Nie samą nauką człowiek żyje, a studenci WSO, z tego co wiem, bardzo, ale to bardzo lubili odwiedzać miejscowe lokale...

 

To chyba „dolegliwość” wszystkich studentów. Odwiedzało się chyba wszystkie, z których tylko nieliczne dotrwały do dzisiejszych czasów. Działało jeszcze nawet kasyno milicyjne, to za szkołą, które dziś jest ruiną. Co tu kryć – chodziliśmy wszędzie tam, gdzie było piwo.

 

Żonę poznał pan w lokalu? To najczęstsze miejsce pierwszego porywu...

 

W szkole. Tam była wówczas zatrudniona. Ślub braliśmy już w czasie, gdy zostałem oficerem, z rok po promocji, gdy pracowałem w Olsztynie.

 

Dochodzeniowo-śledczy w stolicy województwa, a później?

 

Tam pracowałem kilka lat. Następnie, w 1990 roku, zostałem przeniesiony do komendy wojewódzkiej, do nowego wydziału, który wtedy nazwano: do walki z aferowymi nadużyciami gospodarczymi. Specjalizowałem się w przestępstwach powiązanych z wyłudzaniem podatku VAT. To okres przemian gospodarczych, więc i chętnych do „przekrętów” nie brakowało, i pracy w związku z tym. Później zostałem zastępca naczelnika wydziału dochodzeniowo-śledczego. W 2000 roku zostałem zastępcą komendanta miejskiego w Olsztynie i nadzorowałem pion kryminalny, a po roku – komendantem powiatowym w Szczytnie. Tę funkcję pełniłem do 2005 roku. Stąd wróciłem do olsztyńskiej komendy wojewódzkiej jako zastępca komendanta, w 2008 roku zostałem komendantem wojewódzkim w Olsztynie, a od 2012 do stycznia 2016 też komendantem wojewódzkim, ale w Białymstoku. W lipcu 2012 roku odebrałem nominacje generalską od prezydenta Komorowskiego.

 

Bardzo dużo tych zmian stanowisk. Z czego to wynikało?

 

Z potrzeby. O tym decydowali przełożeni. Na tym polega generalnie służba: jest rozkaz, jest wykonanie. Dostawałem więc nowe funkcje i zadania.

Reklama

 

I to wystarczyło, by zostać generałem? Nie sądzę, by taki ruch kadrowy obejmował tylko pana...

 

Bo to nie efekt zmiany stanowisk, a oceny pracy i służby. Wniosek o moją nominację generalską złożył ówczesny komendant główny Marek Działoszyński. Za pośrednictwem ministra spraw wewnętrznych trafił on do prezydenta. Następuje szeroka weryfikacja, procedura jest dość skomplikowana zanim taki wniosek zostanie zaakceptowany. W moim przypadku został.

 

W jakim wieku Sławomir Mierzwa został generałem?

 

Miałem 48 lat, więc już nie młodzieniaszek.

 

Ale jak na generała to podlotek zaledwie.

 

Może nie aż tak. Ostatnio nominowani są młodsi, około czterdziestki. Trzeba jednak pamiętać, że to nie wiek o tym decyduje, a wyniki pracy. Przynajmniej tak było w moim przypadku.

 

48 lat – generał, 52 lata – emeryt. Też młodo. Skąd decyzja o rozstaniu z mundurem?

 

Jakby to powiedzieć... Dobra zmiana... Decyzję podjąłem już w listopadzie 2015 roku. Nikt mnie na emeryturę jeszcze nie wyganiał, ale nie ukrywam, że decyzja wynikała też z nowych okoliczności, jak choćby z mniej czy bardziej prawdopodobnej zapowiedzi, iż funkcjonariusze, których korzenie służbowe sięgają czasów milicji, z policji mają zniknąć. Odszedłem sam, zanim ktoś tę decyzję podjąłby za mnie.

 

Dwa miesiące „wolności”. To wystarczający czas by wiedzieć, co dalej? Przecież nie papucie, szlafrok, fotel i gazeta?

 

 

Trochę to jednak za mało, bym miał już sprecyzowane plany dotyczące przyszłości. Na razie odpoczywam. Ale na pewno nie zostanę „dziadkiem” uprawiającym ogródek. Nie sądzę, bym już powiedział ostatnie słowo „zawodowe” nawet jeśli kolejne słowa będą już cywilne. Mam teraz trochę więcej czasu na to, na co wcześniej go zawsze brakowało. Na pewno nie żałuję tych ponad 30 mundurowych lat. To czas wspaniałych doświadczeń, poznania wielu wartościowych ludzi, wielu policjantów naprawdę świetnych, pasjonatów tego niełatwego przecież zawodu.

 

Czyli nadszedł czas na prywatne pasje i zainteresowania. Jakie?

 

Jestem myśliwym w kole „Sokół” i mam nadzieję być teraz myśliwym bardziej aktywnym. Ruch – narty, rower.

 

A może książka? Teraz taka moda, że wszyscy celebryci i co ważniejsi książki piszą...

 

Nie zamierzam. Wystarczy mi ich czytanie, czemu na pewno też część wolnego czasu poświęcę.

 

A może działalność polityczna?

 

O nie! Nigdy wcześniej w swojej pracy nie kierowałem się jakimikolwiek uwarunkowaniami politycznymi i nie zamierzam na „stare lata” dać się tak skrzywić.



Komentarze do artykułu

Napisz

Reklama


Komentarze

  • Więcej niż miasto... Czyli, jak Szczytno przekroczyło granice polityki dla dobra wspólnego (zdjęcia)
    do :Agnieszka Semeniuk-Czepczyńska. Oczywiście sprawa słuszna i potrzebna nie tylko od święta ale szczególnie na co dzień. Zaproszenie podczas konwencji wyborczej, skierowane do kandydatów, w okresie wyborów to jak to inaczej odebrać! W ten sposób słuszne działanie obarcza się taką otoczką. Czasami lepiej zrobić to w innym okresie lub nawet z mniejszą ilością uczestników. Jest wtedy większa wiarygodność. Działanie takie nie powinno mieć też charakteru akcyjnego bo jak wszystko co akcyjne w naszym kochanym kraju to tylko działanie promocyjne a nie wyraz rzeczywistej troski. Pozdrawiam i życzę zdrowych i pogodnych świąt!!!

    marian


    2024-03-28 10:54:16
  • Więcej niż miasto... Czyli, jak Szczytno przekroczyło granice polityki dla dobra wspólnego (zdjęcia)
    Nie wszyscy przyszli na akcję z powodu wyborów samorządowych... Część uczestników przyszła, bo ważna dla nich jest Natura i piękna przyroda, o którą powinno się dnać na co dzień. Akcja ważna, potrzebna, ale niepotrzebnie przykrywają ją rozważania polityczne. Wszyscy dbajmy na co dzień o porządek, zwracajmy uwagę zaśmiecającym...

    Agnieszka Semeniuk-Czepczyńska


    2024-03-27 13:34:56
  • Poznaj dzielnicowych w akcji podczas plebiscytu #SuperDzielnicowy2024
    To jakas kpina. Jak ja mam oddac glos na superdzielnicowego jak ja nawet nie wiem kto nim jest. Glos powinien byc oddany za zaslugi a nie po pokazaniu zdjecia w gazecie. Czym zasluzyli sie dzielnicowi z naszego powiatu, mala podpowiedz. Niczym, po za pierdzeniem w fotel i pozowaniem do zdjec.

    Shazza


    2024-03-27 13:34:24
  • Więcej niż miasto... Czyli, jak Szczytno przekroczyło granice polityki dla dobra wspólnego (zdjęcia)
    Najsmutniejsze w tym wszystkim jest to, że mała grupka ludzi chce tłumaczyć innym co jest dobre i co powinni robić. Oczywiście w kontekście nadchodzących wyborów. Większość z obecnych tam osób nie robiła tego z własnego przekonania tylko dlatego, że trzeba tam być bo niedługo wybory. Smutne jest jeszcze to, że niewielka ale zaangażowana grupa ludzi w wyborach decyduje za większość której nie chce się iść lub jak już idą to nawet nie zastanawiają się jak ich wybór będzie wpływał na ich codzienne życie. Potem pretensje do wszystkich, tylko nie do siebie!!!!

    marian


    2024-03-27 10:33:52
  • Wiceszef MSWIA Czesław Mroczek w Szczytnie
    Tam się troszeczkę spędziło czasu????

    Laki


    2024-03-27 08:30:09
  • Robert Rubak: – czas na przetasowania w radzie
    Miałem przyjemność z bliska obserwować działania p. Rubaka w poprzedniej kampanii wyborczej. Liczyłem, iż nastąpi później okres jego współpracy z burmistrzem co uważałem za dużą szansę dla miasta i regionu. Wielka szkoda, iż p. burmistrz wybrał innych współpracowników. Mam nadzieję, iż p. Rubak znajdzie miejsce w nowej Radzie Powiatu.

    wiesław mądrzejowski


    2024-03-26 15:39:38
  • Więcej niż miasto... Czyli, jak Szczytno przekroczyło granice polityki dla dobra wspólnego (zdjęcia)
    Szkoda że wyborów nie ma co roku, przynajmniej wokół jeziora byłoby czysto. Ciekawe czy na koniec dali sobie buzi a może po buzi.

    mieszkaniec


    2024-03-26 14:50:11
  • Wiceszef MSWIA Czesław Mroczek w Szczytnie
    Współpraca z samorządem? A z kim się pan spotkał, p. Ochman nie należy do naszego samorządu. Brawo PIS, no i PO, w sumie PSL to też to samo.

    Mieszkaniec


    2024-03-26 11:59:15
  • Wiceszef MSWIA Czesław Mroczek w Szczytnie
    Bezpartyjny kandydat ale od Tuska :) No i z Myszyńca, ale skąd on się wziął w Szczytnie ?

    Marian


    2024-03-26 11:26:50
  • Wiceszef MSWIA Czesław Mroczek w Szczytnie
    Pani (?) Anno, jak się coś pisze to trzeba najpierw pomyśleć. Kiedy i gdzie p. Ochman, Stefan jakby kto pytał, obiecywał paliwo po 5 zł i dobrowolny ZUS? To uprawnienia Sejmu a burmistrzowi nawet Szczytna nic co tego.

    Rysiek T.


    2024-03-26 09:05:07

Reklama