Piątek, 19 Kwiecień
Imieniny: Alfa, Leonii, Tytusa -

Reklama


Reklama

Gdy „oj, boli w krzyżu”... to do Kacpra


Im szybsze tempo życia, im mniej czasu na wszystko, tym większa moda na to, by zachować siły i zdrowie. Moda i potrzeba. Jedną z pierwszych osób, które zajęły się rehabilitowaniem ludzi miejscowych i okolicznych jest Kacper Stepokura.


  • Data:

Im szybsze tempo życia, im mniej czasu na wszystko, tym większa moda na to, by zachować siły i zdrowie. Moda i potrzeba. Stąd intensywnie rozwijają się róże usługowe dziedziny, które mają zaganianym ludziom utrzymać formę i tempo, a także i zdrowie. Jedną z pierwszych osób, które zajęły się rehabilitowaniem ludzi miejscowych i okolicznych jest Kacper Stepokura. Rozmawiamy o jego drodze od pomysłu do własnej firmy i o tym co i dlaczego jest nam potrzebne, byśmy żyli co najmniej długo, nawet jeśli niezbyt szczęśliwie.

 

 

Z urodzenia...

 

Szczytnianin, uwzględniając samo miejsce, ale pasymianin z wieloletniego pochodzenia. W Szczytnie najpierw pojawił się mój gabinet, 6 lat temu, a później ja sam. Teraz więc jestem już szczytnianinem w całej okazałości.

 

Czyli szkoły też miejscowe, podstawówka Pasym, średnia... pewnie Szczytno?

 

A nie. Ruszyłem w innym kierunku, do Olsztyna. I z dyplomu średniej edukacji jestem technik elektronik. Chciałem się tego nauczyć, umieć naprawić magnetowid, podłączyć kabelki itp. Ale po maturze uznałem, że w tym zakresie właściwie już wiem to, co chciałem wiedzieć, więc nie pomyślałem o tym, by tę dziedzinę zgłębiać nadal.

 

I tu się pojawił pomysł na rehabilitację?

 

Po maturze chciałem z kolegą iść na ochronę środowiska, bo powiadano, że to są łatwe studia. Ale wtedy wszyscy, na wszelki wypadek, składali papiery na co najmniej dwa różne kierunki. I tenże kolega wymyślił rehabilitację, nazywaną wówczas fizjoterapią.

 

Świadomie?

 

Nawet nie wiedzieliśmy co to jest. Pytam więc kolegę co to ta fizjoterapia. To mi mówi. Wystraszyłem się, że będę starszym paniom pomagał przez ulicę przechodzić. Kolega dodaje, że na tych studiach uczą też masażu, a to już szansa na legalne „klepanie” ładnych, młodych panienek. Ostatecznie dostaliśmy się na oba kierunki. Przeważyła wizja tych masaży i obaj wybraliśmy ten właśnie kierunek. W połowie pierwszego roku chciałem zrezygnować...

 

Nie było panienek?

 

Były. Studentki. Ale pierwszy rok to czysta teoria, „klepanie” - owszem, ale tylko książek. To była bardzo duża rozbieżność pomiędzy naszymi wyobrażeniami a rzeczywistością. Ale co mielibyśmy robić, czekając na kolejny październik i nową szansę? Profesor od anatomii nas przekonał, głównie tym, że na drugim roku są już praktyki. I tak było. Zaliczyliśmy egzaminy, a później już było tylko łatwiej i lepiej. Zajęcia praktyczne chyba ostatecznie przekonały mnie, że to dobra i fajna sprawa, ta rehabilitacja. Kiedy po jednym czy drugim zabiegu pacjent mówił, że się czuje lepiej, to i ja się czułem lepiej. Było to przyjemne. Przekonywałem się, że można pracować, mieć zawód, zarabiać pieniądze, a jednocześnie pomagać ludziom, tak prawie od razu, z widocznymi efektami. I przekonywałem się, że to naprawdę ważne. A im bardziej się przekonywałem, to tym bardziej chciałem się tym zajmować.

 

To długie studia?

 

Jak większość. Trzy lata licencjatu, dwa lata magisterki. Ale to i tak podstawa. W tej dziedzinie nieustająco jest tak wiele nowości, jak w medycynie. Wymaga nieustannego doskonalenia umiejętności. Kończyłem więc, jeszcze w czasie studiów i po nich, szereg kursów specjalistycznych, np. rehabilitacja stawu kolanowego.


Reklama

 

O! To aż taka specjalistyczna wiedza w tym jest?

 

Taka i większa. Jest mnóstwo różnych technik rehabilitacji, odpowiednich dla różnych schorzeń, urazów, okoliczności chorobowych, jak i dla różnych części ciała. Inaczej jest przecież zbudowane kolano, a inaczej kręgosłup. To oczywiste, że zakres ćwiczeń, masażu itp. musi być dostosowany nie tylko anatomicznie, ale również pod kątem samej dolegliwości. Czym innym jest np. uraz, czym innym rehabilitacja pooperacyjna i tak dalej. Oczywiście, szereg zajęć jest podobnych, zbliżonych, ale diabeł tkwi w szczegółach, dlatego trzeba wiedzieć dużo i coraz więcej.

 

I po dyplomie od razu na swoje?

 

Nie tak szybko. Po dyplomie pracowałem w olsztyńskiej poliklinice na oddziale rehabilitacji. Jednak ten oddział został zlikwidowany i trzeba było szukać czegoś innego. W innych szpitalach i przychodniach miejsc wolnych nie było. I tak się zrodził pomysł przejścia na „swoje” i otworzenia prywatnego gabinetu rehabilitacyjnego.

 

To było ryzykowne? Sześć lat temu tacy prowincjusze jak my chętnie płacili za masaż czy naświetlanie?

 

Ryzyko było. Musiałem wziąć kredyt na gabinet, wyposażenie i sporo nocy nie spałem ze strachu: co dalej. Tym bardziej, że w Szczytnie były i są trzy ośrodki rehabilitacyjne bezpłatne, mające kontrakt z NFZ. Ale wiedziałem też, że czas oczekiwania w tych ośrodkach jest dość długi, wiedziałem, że w wielu przypadkach, szczególnie pourazowych, z rehabilitacją nie można czekać i wiedziałem też, że zapotrzebowanie wciąż rośnie. Szansa na to, by taki gabinet przetrwał, była duża i dlatego to ryzyko podjąłem. Dziś mam już pewność, że poszedłem dobrą drogą. Zresztą, chyba najlepszym na to dowodem jest to, że już nie pracuję sam, zatrudniam obecnie dwie wykwalifikowane osoby – specjalistów od określonego rodzaju zabiegów. Przybywa pacjentów i pracy, i nie sądzę, by się to w najbliższych latach zmieniło. A o tym, że rośnie też zapotrzebowanie na rehabilitacyjne usługi świadczyć może to, że w moje ślady, może w mniejszym zakresie, idą też inne osoby ze Szczytna.

 

Nie żałujesz? To chyba niekiedy albo i cały czas ciężka, fizyczna praca?

 

Nie żałuję. Jak praca sprawia satysfakcję, chętnie się ją wykonuje, to nie ma znaczenia, czy ona jest ciężka czy nie. I naprawdę dziś się cieszę, że jestem rehabilitantem – fizjoterapeutą, nawet jeśli ten bajer z wyłącznym masowaniem tylko zgrabnych ciał samych pięknych pań nie jest do końca prawdą.

 

Do końca? Czyli jednak i taka, powiedziałabym – podwójna przyjemność się zdarza? Co na to żona?

 

Przyszła żona. Pretensji nie ma. Z dwóch powodów chyba. Po pierwsze wolę rehabilitować niż masować, a po drugie piękne i smukłe panie rzadko tego potrzebują. Po 10 latach praktyki te „uboczne”, studenckie motywy zupełnie poszły w niebyt. Jedynym moim celem jest poprawienie zdrowia pacjenta, możliwie skuteczne i szybkie przywrócenie mu sprawności i nie ma najmniejszego znaczenia, w jakim ten pacjent jest wieku i jaką ma prezencję.

Reklama

 

Pacjenci? Czyli są to osoby, którym jakieś zabiegi zalecili lekarze?

 

Różnie. Jest i tak, i tak. Część osób przychodzi z lekarskimi zaleceniami. Wtedy, gdy w publicznych, niepłatnych ośrodkach musieliby czekać miesiąc, dwa, a czasem i pół roku. To za długo w znakomitej większości przypadków. Takie pół roku może w kościach, w stawach, w kręgach, ugruntować takie zmiany, że ich likwidacja samą rehabilitacją i osiągnięcie naprawdę dobrych efektów bywa niemożliwe. Są też osoby, które przychodzą z własnej woli i potrzeby, bez medycznego skierowania.

 

W jakich przypadkach?

 

Bywa tak, że np. po urazie, po złamaniu nogi komuś został zdjęty gips i na tym leczenie medyczne się kończyło. Jeśli ktoś taki wie, że samo zrośnięcie się kości to za mało, że czas unieruchomienia wpływa negatywnie na ruchomość stawów, na mięśnie itp. to przychodzi. Inna grupa pacjentów to ci, których „coś łapie” i chcą szybko się od tego czegoś uwolnić. Najczęściej bywa tak, że ktoś nagle się rano budzi z bolącym kręgosłupem, albo kogoś „uwiera” w stawie łokciowym i kiedy to „uwieranie” zaczyna być dokuczliwe – szuka pomocy. Jeśli trafi do lekarza, który ograniczy terapię do leków przeciwbólowych, to przychodzi do mnie. Tego rodzaju dolegliwości najczęściej spowodowane są takim naprężeniem mięśni, że wywołuje ono problemy z ruchomością stawów. Odpowiednimi ćwiczeniami potrafię usprawnić mięśnie, a nawet spowodować, by pracowały one odmiennie „od standardu”, tak, by dopasowały się do stanu stawów czy kręgów. To przynosi znaczną ulgę, pozwala funkcjonować normalnie, a często też stanowi skuteczny sposób na uniknięcie bardziej radykalnych, inwazyjnych metod medycznych, czyli operacji.

 

Najtrudniejsze schorzenie z jakim się spotkałeś, a może najdziwniejsze?

 

Najtrudniejsze są zawsze przypadki chorych po udarach i wylewach. To zależy też od tego, jak te udary czy wylewy są rozległe. Ci pacjenci wymagają bardzo dużo pracy i dużo cierpliwości. Przede wszystkim ich samych trzeba przekonać, że nie są „straceni”, że te poważne dolegliwości, ich skutki, np. jednostronny paraliż, można cofnąć, nawet jeśli nie w stu procentach, to w tak zaawansowanym stopniu, że będą oni mogli nadal funkcjonować samodzielnie, a nawet pracować. Czyli rehabilitacja fizyczna jest poprzedzona psychologiczną. Wyprowadzanie pacjenta ze skutków poudarowych jest też długotrwałe. Nie wszystkim wystarcza sił i chęci. Nad tą psychiką trzeba więc też pracować ciągle, przekonywać, namawiać, przeciwdziałać zamiarom rezygnacji. Ale gdy wszystko się uda, to efekty bywają zdumiewające i gdy taki pacjent odzyskuje nie tylko prawie pełną sprawność, ale i wiarę w siebie i chęć życia... To są najpiękniejsze momenty mojej pracy.

 



Komentarze do artykułu

toTYLKOja

fajnie by bylo, zeby bylo wiecej osrodkow z bardziej konkurencyjnymi cenami

Napisz

Reklama


Komentarze

Reklama