Sobota, 20 Kwiecień
Imieniny: Agnieszki, Amalii, Czecha -

Reklama


Reklama

Dwie dusze w jednym człowieku


Codzienność pokazuje, że cechy odziedziczone po rodzicach, uczciwa i wytrwała praca, wsparte wiarą, pozwala osiągać cele, które cieszą i napawają satysfakcją. Wok...


  • Data:

Codzienność pokazuje, że cechy odziedziczone po rodzicach, uczciwa i wytrwała praca, wsparte wiarą, pozwala osiągać cele, które cieszą i napawają satysfakcją. Wokół nas jest wielu wspaniałych ludzi, naszych sąsiadów, których znamy jedynie powierzchownie. Jednym z nich jest Mirosław Basista, muzykujący mechanik ze Świętajna.

Jego miłość do gry wzrastała wraz z nim samym, a towarzyszyły temu wciąż doskonalone umiejętności. - Kiedy miałem 14 lat zagrałem na moim pierwszym weselu. Grający na klawiszach muzyk musiał nagle wyjechać i ja zająłem jego miejsce. Byłem dumny i zafascynowany. Sam zespół chyba mnie trochę polubił, gdyż zapraszano mnie potem wiele razy na wspólne próby. Był to dla mnie nieoceniony czas – dobra szkoła muzycznego warsztatu – kontynuuje wspomnienia pan Mirosław.

Godne uwagi jest zrozumienie i pomoc ze strony taty, pana Henryka, który widząc umiejętności i zamiłowanie syna, wspierał je, podając bardzo rozsądnie pomocną dłoń. Otóż kiedy okazało się, że syn doskonale poradził sobie grając na weselu i mówił o tym pełen przejęcia, tata kupił mu organy z perkusją. Testem na miłość do gry dla młodego Mirka były dwie noce przestane w kolejce przed sklepem muzycznym w Olsztynie za tym instrumentem. Instrument ważył 52 kg. - Kupiliśmy dwie kolumny po 450 W i wzmacniacz Elektron 100. Był to początek warsztatu ,,samograja” – opowiada pan Mirosław.

Mądrość ojca i plany wobec syna widać też we wspólnej decyzji, aby młody muzyk ugruntował wiedzę poprzez naukę w Szkole Muzycznej w Olsztynie. - Zamieszkałem w internacie Szkoły Muzycznej. W ciągu dnia uczyłem się na mechanika samochodowego, po południu w Państwowej Szkole Muzycznej. Nowe techniki i większa wiedza sprawiły, że zacząłem grać na weselach. Na początku grałem i śpiewałem sam. Po kilku latach gry nawiązałem współpracę z Ewą Małż ze Świętajna, która była wokalistką. Nasza wspólna przygoda z muzyką trwała 8 lat. Po tym przyszedł czas refleksji nad życiem i pytanie co dalej, może warto coś zmienić? Nie grałem przez rok. Tęsknocie za muzyką towarzyszyły rozterki i wątpliwości. Bardzo ważna była i jest dla mnie moja rodzina - moja żona i dzieci. Chciałem, aby czuły i widziały swojego męża i ojca obok siebie. Powróciłem do gry dzięki wsparciu żony Marty. Poznaliśmy się w 1992 r. Nasz ślub był w 1994 r. Jesteśmy szczęśliwymi rodzicami czworga dzieci. Najstarsza córka - Daria jest już samodzielna i pracuje w Spychowie. Paweł jest uczniem szkoły mechanicznej w Rozogach. Zuzia uczy się w Gimnazjum w Świętajnie, a Maciej to uczeń II klasy Szkoły Podstawowej w Świętajnie. Żona, widząc moje rozterki i tęsknotę, zaproponowała powrót do muzyki. I tak powróciłem, a obok mnie nowa wokalistka, później następna. Dziś moją partnerką jest Magda Golon. Oprócz wesel gramy na imprezach okolicznościowych, imieninach oraz rocznicach ślubu. Gra była i jest dla mnie zawsze możliwością bezpośredniego uczestnictwa w ludzkim szczęściu. Mam możliwość być razem z ludźmi, którzy świętują i pogłębiając atmosferę radości, cieszyć się wraz z nimi” – opowiada Mirosław Basista.


Reklama

Tak narodziła się w ciekawym człowieku dusza muzyka, ale codzienny chleb i obowiązki utrzymania rodziny wiążą się z koniecznością posiadania stałego źródła utrzymania. Druga dusza młodego Mirka czekała na niego w rodzinnym domu. Do obsługi produkcji pieczarek i prowadzenia gospodarstwa rolnego rodzina Basistów wykorzystywała własne samochody i ciągniki, które też we własnym zakresie naprawiano. - W naszym warsztacie było wszystko. Jako dziecko z wielkim zainteresowaniem przyglądałem się, jak naprawiają stara lub ciągnik. Bardzo chciałem wiedzieć, jak działają silniki, skrzynie biegów czy inne układy mechaniczne. To było ciekawsze niż piłka i wraz z graniem wypełniało całe moje życie. Przerabiałem rowery na terenowe, budowałem gokarty i wiecznie coś majsterkowałem, podpatrując starszych. Kiedy miałem 9 lat dostałem gokarta, dwa lata później motorynkę – opowiada mechanik samochodowy Mirosław Basista. Z wyborem szkoły nie było problemu, tak samo jak z założeniem własnego warsztatu. Warsztat wyposażyli rodzice i 1.5 roku był on w ich garażu. - Największą radością dla mnie jako mechanika jest ten dźwięk pracującego prawidłowo silnika, to wrażenie, jakie powstaje, kiedy uda się przywrócić sprawność starszego pojazdu” – opowiada o swojej pasji pan Mirosław.

Szczęśliwy człowiek, któremu los pozwolił robić dokładnie to, co chciał, nie jest jednak wolny od trosk. - Niepokoi mnie przyszłość mojej rodziny. Rosną opłaty i koszty utrzymania, w naszych portfelach jest coraz mniej pieniędzy. Nie mamy pomysłu na dobre jutro dla naszych dzieci. Jestem mechanikiem i naprawiam coraz starsze samochody. Wielu moich klientów nie stać na nowe części, potrzebują samochodu, aby pracować, jest im niezbędny, a pieniędzy nie zawsze wystarcza na remont. Dziś zapewnienie w miarę godnego życie rodzinie jest nie lada wyzwaniem. Nie mam wygórowanych potrzeb, ale chciałbym widzieć moje dzieci radzące sobie w życiu, tu obok nas, bez konieczności migracji. Żyć tak, aby nie martwić się o jutro, móc pomagać ludziom i być szczęśliwym – mówi zatroskany mąż i ojciec rodziny.

Reklama



Komentarze do artykułu

Napisz

Reklama


Komentarze

Reklama