Sobota, 20 Kwiecień
Imieniny: Agnieszki, Amalii, Czecha -

Reklama


Reklama

Czas moskiewski w Szczytnie - Historia Szczytna i okolic


Szczytno wiosną 1945 roku w prawie w niczym nie przypominało obecnego miasta. Większość domów w centrum była zniszczona przez pijanych sowieckich żołdaków bądź też coraz liczniej przybywających do miasta szabrowników.


  • Data:

W mieście panowała wówczas prawie kompletna cisza, która czasami była przerywana stukotem podbitych żołnierskich butów. Jednak do Szczytna, wraz z coraz liczniej napływającymi osadnikami, w głównej mierze z nieodległego Mazowsza, powoli wracało życie.

 

Pierwsze miesiące szczycieńskiego szpitala

Warunki w szczycieńskim szpitalu na przełomie marca i kwietnia 1945 roku były bardzo ciężkie. Taki stan zmienił się, gdy władza radziecka pod koniec maja przekazała miasto stronie polskiej, reprezentowanej wówczas przez Waltera Późnego, o którym napiszę w kolejnych odcinkach.

Wraz z początkiem czerwca 1945 roku, personel zatrudniony w szczycieńskim szpitalu zaczął otrzymywać skromne wynagrodzenie. Również dzięki zaangażowaniu doktora Gauze, pacjenci placówki zaczęli otrzymywać coraz lepsze wyżywienie. Dzięki jego staraniom, do miasta zaczął napływać wykwalifikowany personel medyczny. Już w czerwcu do miasta została skierowana młoda niemiecka lekarka o nazwisku Enerlich, a miesiąc później dołączył do niej kolejny absolwent wydziału medycyny uniwersytetu królewieckiego.

 

 

Doktor Gauze skrzętnie notował w swoim pamiętniku, że oprócz chorych szpitalnych, placówka codziennie „obsługiwała” kilkudziesięciu chorych ambulatoryjnie. - Gryzący dym z palenisk oraz silny mróz sprawiały, że mieszkańcy mieli stale załzawione oczy. Gdy wśród mieszkańców rozeszła się wiadomość o otwarciu szpitala w Szczytnie, okoliczna ludność masowo zaczęła zwozić chorych. Przyszpitalne baraki bardzo szybko zapełniły się pacjentami - wspomina doktor Gauze, który w szpitalu spędzał właściwie cały czas. - Wizyty na poszczególnych oddziałach zaczynały się o 6. Rano. Dość często bywało tak, że oprócz hospitalizowanych, trzeba było dodatkowo przyjąć około stu pacjentów dziennie – pisał w swoim pamiętniku doktor Gauze.

 

 

 

Pod koniec maja, gdy miastem zarządzała już po części polska administracja, postarano się o dodatkowe środki, przeznaczone na wyremontowanie części budynku szpitala, do którego przeniesiono część obłożnie chorych. Oprócz przyjęć, doktor Gauze zaangażował się w szkolenie kobiet z okolicznych wsi. Były one oddelegowane z poszczególnych, tworzonych wówczas gmin powiatu szczycieńskiego. Kobiety te, po specjalistycznym przeszkoleniu przez doktora Gauze, wracały do rodzinnych miejscowości i dzięki zdobytej wiedzy rozpoznawały i leczyły przypadki duru brzusznego i tyfusu, by nie dopuścić do wybuchu epidemii, której bardzo się obawiano.

Z nastaniem nowego 1946 roku, doktor Gauze zrezygnował ze stanowiska dyrektora szpitala i objął funkcję kierownika poradni skórno-wenerologicznej. Dzięki jego staraniom w mieście i powiecie powstała też pierwsza poradnia przeciwalkoholowa, którą prowadził osobiście, a w niektórych okolicznych miejscowościach (w Rańsku, Świętajnie, Wielbarku i Pasymiu) utworzono ośrodki zdrowia, w których pracowali doświadczeni felczerzy. W sprawozdaniu do starostwa powiatowego, datowanym na 1 listopada 1946 roku dr Gauze napisał, iż postara się, aby w jak najszybszym czasie ośrodki zdrowia powstały we wszystkich gminach.


Reklama

 

 

Doktor Gauze, według relacji osób, które go pamiętają, nigdy nie brał pieniędzy za poradę lekarską, natomiast swoim pacjentom wygłaszał maksymę, jaką mu wpajano jeszcze w czasach studenckich: „nogi trzymaj w cieple, głowę w chłodzie, a brzuch w głodzie”. Ponadto, jako sposób na zdrowie i długowieczność, zalecał regularny tryb życia, ruch na świeżym powietrzu, unikanie alkoholu i papierosów oraz racjonalne odżywianie się.

Twórca pierwszej powojennej szczycieńskiej służby zdrowia odszedł na zasłużoną emeryturę dopiero w wieku 81 lat.

 

Czas moskiewski w Szczytnie

Pobyt w naszym mieście żołnierzy radzieckich wiąże się z dość zabawnym i potwierdzonym incydentem. Nieco monotonne życie nielicznych mieszkańców naszego miasta było urozmaicone różnym dyrektywami, rozkazami i poleceniami narzuconymi przez Sowietów. Do jednych z nich należała zmiana czasu, a raczej zmianę strefy czasu. Zarządzający miastem radziecki pułkownik Romanienko był dość często w Moskwie strofowany za opóźnione depesze, w których musiał skrzętnie opisywać działania w rejonie. Kilkakrotnie w tygodniu spoczywał na nim obowiązek składania meldunków ściśle o określonych godzinach według czasu moskiewskiego.

Pułkownik Romanienko dość często brał osobiście udział w patrolach i bynajmniej nie dlatego, że miał na uwadze bezpieczeństwo miasta i jego nielicznych mieszkańców, ale po to, by dojrzeć, co jeszcze można by wywieźć z miasta. Większość obywateli miasta na widok takich patroli, po prostu ukrywała się, a radziecki komendant sporządzając na bieżąco notatki z patrolu, mylił czas wskazywany na wieżach kościoła katolickiego i ewangelickiego (zegar na wieży ratuszowej był wówczas uszkodzony) z czasem moskiewskim. Nakazał więc, aby miasto funkcjonowało w zgodzie z czasem moskiewskim czyli o dwie godziny wcześniej. Zmieniono czas wskazywany na zegarach i stan taki trwał przez niespełna trzy miesiące, aż do końca maja 1945 roku, czyli do momentu przekazania władzy w polskie ręce.

 

Okradanie miasta

Pobyt żołnierzy radzieckich w mieście wiązał się również z licznymi kradzieżami i szabrownictwem, którego dokonywano po ścisła kontrolą pułkownika Romanienki. Ważniejsze budynki administracyjne i użyteczności publicznej były w naszym mieście objęte szczególną „ochroną” Sowietów, którzy w ramach, jak to tłumaczyły, repatriacji wojennych, okradali szczycieńskie zakłady i fabryki. Zrabowane dobra składowano w barakach, które znajdowały się wówczas na terenie koszar czyli obecnego WSPol-u.

Zwożony praktycznie z całego powiatu sprzęt (w większości silniki elektryczne, agregaty i wszelakiej maści obrabiarki) w dość szybkim czasie zapełnił po brzegi zaadoptowane do tego celu magazyny na terenie koszar. Trochę trwało, zanim Rosjanie zrozumieli, że o wiele łatwiej im będzie taki skład trofiejnego towaru zorganizować w bliskości torów kolejowych. Demontując urządzenia w dawnej kaszarni, postanowiono do tego celu zaadoptować budynek.

Reklama

Nieżyjąca już mieszkanka naszego miasta – Krystyna Panek, wspominała co się wówczas działo w Szczytnie. – Byliśmy jedną z nielicznych rodzin, które nie uciekły z miasta i pozostały w nim aż do momentu wkroczenia Ruskich. Pewnego dnia w drugiej połowie kwietnia pułkownik Romanienko nakazał stawić się wszystkim kobietom, mającym doświadczenie w prowadzeniu gospodarstwa domowego. Początkowo na mieszkającą w naszym mieście garstkę ludzi padł blady strach i obawa przed wywózką w głąb Związku Radzieckiego, jednakże zamiary wiecznie pijanego pułkownika.

 

Romanienki były zgoła inne.

Otóż brakowało osób, które mogłyby przygotować strawę dla wiecznie „zapracowanych” żołnierzy, którzy dosłownie demontowali nasze miasto. – Wraz z dwiema koleżankami dostałam przydział do pracy w dawnej kaszarni – wspominała pani Krystyna. - Gdy przyszłyśmy tam pierwszego dnia, pokazano nam wielki gar, który został najprawdopodobniej zdemontowany ze szczycieńskich koszar i nakazano nam ugotować zupę. Ale z czego?

Widząc zakłopotanie dziewcząt, jeden z radzieckich żołnierzy wyszedł i po niespełna pół godzinie wrócił z odkrojoną z jakiegoś woła tylną nogą. Rzucił ją na podłogę i w dość jasny i przejrzysty sposób wystraszonym dziewczynom przekazał, że z tego można, a nawet trzeba ugotować zupę.

– I tak przez ponad tydzień na tej jednej wołowej nodze, na której znajdowała się jeszcze racica, gotowałyśmy „zupę”, czyli właściwie dolewałyśmy tylko wodę i dodawałyśmy kaszę. Na początku trochę się obawiałyśmy czy im to posmakuje, ale już po kilu dniach „stołowała” się u nas większość żołnierzy radzieckich przebywających w Szczytnie.

Oprócz punktu zbornego dla skradzionego sprzętu, Rosjanie zaadaptowali również do tego celu nieistniejące obecnie baraki, które stały wzdłuż dzisiejszych ogródków działkowych, aż do obecnej ulicy Leśnej. Poniemieckie wówczas lotnisko w Szymanach było punktem, do którego przypędzano i zwożono bydło z całego powiatu szczycieńskiego. Według spisanych wówczas szacunkowych danych, do Związku Radzieckiego wywieziono z terenu naszego powiatu około czterdzieści tysięcy rogacizny i koni.

 

Żołnierze radzieccy w ramach swych "odszkodowań wojennych" w głównej mierze okradali miejscowe zakłady. Z fabryki mebli, która do 1945 roku należała do rodziny Andersów, oprócz różnego rodzaju urządzeń i obrabiarek wywieziono również główny napęd - generator prądu z maszyną parową. Aby owe urządzenie zdemontować i wywieźć, Rosjanie musieli wyburzyć spory kawał ściany.

Wiosną, dzięki działaniom polskich kolejarzy, którzy jako jedni z pierwszych przybyli na te tereny, nie doszło do demontażu torów kolejowych biegnących od Szczytna we wszystkich kierunkach.

 



Komentarze do artykułu

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama