Piątek, 26 Kwiecień
Imieniny: Marii, Marzeny, Ryszarda -

Reklama


Reklama

CZAR bez barier? Budżet obywatelski...


CZAR bez barier? - taki tytuł nosi jeden ze zgłoszonych projektów do budżetu obywatelskiego. Jeśli ktoś chce zobaczyć, jak będzie wyglądał, zobaczy... nosorożce i sarenkę. - To oburzające – mówi Aneta Lenard, autorka projektu. Istotnie. Trudno ocenić, czy to tylko urzędnicza nieudolność i niechlujstwo, czy już dywersja.


  • Data:

O projektach pisaliśmy: kort tenisowy, boiska wielofunkcyjne przy dwóch szkołach podstawowych i swego rodzaju uzupełnienie do istniejącego przy ul. Lanca CZAR-u o część integracyjną dla dzieci niepełnosprawnych. - Mój pomysł nie był wynikiem własnych doświadczeń. Nie mam dzieci z problemem niepełnosprawności, ale wiem, że jest ich w Szczytnie sporo i, jak wszystkie inne dzieci, potrzebują miejsca do zabawy, a w tym także do rehabilitacji. A w mieście nie ma żadnego takiego miejsca – uzasadnia autorka tego ostatniego Aneta Lenard.

 

 

Pomysł godny, odmienny od tych, które się dotychczas pojawiały, nawet jeśli wiele z nich dotyczyło właśnie placów zabaw.

- I wielkie było moje zdziwienie, kiedy na stronie internetowej miasta, stworzonej na potrzeby budżetu obywatelskiego, zobaczyłam swój projekt opatrzony zdjęciami rodem z podręcznika do biologii. A przecież do projektu dołączyłam fotografie urządzeń i wizualizację placu, więc skąd nagle nosorożce? Czy komuś w ratuszu dzieci niepełnosprawne kojarzą się ze zwierzętami? Nie mam nic przeciwko naszym „braciom mniejszym”, ale to chyba jednak nie to samo co dzieci pokrzywdzone przez los? Teraz krzywdzą je urzędnicy – komentuje pani Aneta.


Reklama

 

 

Warto zauważyć, że żaden z innych projektów nie jest „ubarwiony”, ani w sposób prawidłowy, ani w zbliżony do „CZARU bez barier”.

Nie jest to jedyny mankament, najdelikatniej rzecz ujmując, obecnego etapu czyli głosowania. Syn pani Anety jest uczniem SP 3, czyli jednej ze szkół, przy której potencjalnie miałoby powstać boisko wielofunkcyjne. - Przyniósł mi kartę do głosowania na to boisko. To pół biedy. Oczywiście liczyłam się z tym, że to właśnie w szkole te karty będą kolportowane. Ale nie godzę się z „nakazem”. Moje dziecko zakomunikowało mi bowiem, że pani wychowawczyni, rozdając owe karty, stwierdziła, że dzieci mają je dostarczyć rodzicom, a rodzice MUSZĄ je podpisać – opowiada pani Aneta. - Musiałam stoczyć „bój” z własnym synem, który musiał rozstrzygnąć, czyje zdanie ważniejsze: moje czy pani w szkole. Jeśli dziecko stawia się przed takim dylematem, wtedy musi ucierpieć czyjś autorytet: rodzica bądź nauczyciela. Urzędnicy może mogą nie dostrzegać takiego dylematu, ale nauczyciele?

Reklama



Komentarze do artykułu

ZK

Akurat w dobre intencje w sprawie dobra dzieci Pani Anety szczerze wątpię. Jest to osoba nastawiona na zarabianie kasy... wyciąganie funduszy z urzędu i unijnych kosztem dzieci.

Napisz

Galeria zdjęć

Reklama

Reklama


Komentarze

Reklama