Piątek, 19 Kwiecień
Imieniny: Alfa, Leonii, Tytusa -

Reklama


Reklama

Burmistrz Mius nie kłamał


Po niemal 1,5-rocznym procesie Bernard Mius, burmistrz Pasymia został oczyszczony z zarzutu kłamstwa lustracyjnego. Sąd Okręgowy w Olsztynie orzekł, że nie współpracował on ze Służbą Bezpieczeństwa. W ten sposób burmistrz Pasymia pozbył się jednego kłopotu, co nie znaczy, że może spać spokojnie. Ma na głowi...


  • Data:

Po niemal 1,5-rocznym procesie Bernard Mius, burmistrz Pasymia został oczyszczony z zarzutu kłamstwa lustracyjnego. Sąd Okręgowy w Olsztynie orzekł, że nie współpracował on ze Służbą Bezpieczeństwa. W ten sposób burmistrz Pasymia pozbył się jednego kłopotu, co nie znaczy, że może spać spokojnie. Ma na głowie sporo innych problemów, jak na przykład wysokie zadłużenie gminy, konflikt w Gromie, czy ze starostwem – o tym właśnie rozmawiamy.

Odetchnął pan po ogłoszeniu wyroku przez olsztyński sąd?

Odetchnąłem i to bardzo głęboko. Wiedziałem, że jestem niewinny, ale spokój był zachwiany. Teraz będę mógł całkowicie skupić się na sprawach bardzo ważnych dla mieszkańców naszej gminy. Według mnie całe to zamieszanie z IPN było niepotrzebne, a na domiar złego wykorzystywali to moi przeciwnicy polityczni mieszając ludziom w głowach. Na szczęście nie każdy im uwierzył. Mam nadzieję, że po wyroku sądu będzie już spokojniej.

Instytut Pamięci Narodowej uważał, że współpracował pan ze Służbą Bezpieczeństwa. Jakie miał dowody i jak przebiegał proces?

Całe zamieszanie powstało po tym, jak prokuratorzy IPN znaleźli jakieś oświadczenie o współpracy rzekomo napisane przeze mnie. Nie było ono nawet podpisane. To był jednak wystarczający powód, aby uznać mnie za kłamcę lustracyjnego. Oświadczenie aż trzykrotnie badane było przez biegłego grafologa.

Dwukrotnie stwierdził on, że to nie moje pismo, a za trzecim, że to mogłem jednak pisać ja. Na szczęście sąd nie dał mu wiary.

A jaka jest prawda? Napisał pan to oświadczenie?

Oczywiście, że nie. Taką rzecz bym pamiętał!

Sąd powołał też świadków. Trzech funkcjonariuszy SB, którzy rzekomo pana prowadzili. Jak oni zeznawali, co mówili?

Początkowo mówili, że nie pamiętają, aby mieli ze mną jakiś kontakt. Gdy sąd jednak zaczął przedstawiać im stworzone przez nich dokumenty, to zmiękli i zaczęli mówić, że skoro są dokumenty, to pewnie tak musiało być. Po dalszych przesłuchaniach przyznali jednak, że dokumenty bywały podrabiane, a współpracowników zapisywano fikcyjnie. Funkcjonariusze SB musieli się w końcu czymś wykazać. Za pozyskiwanie tajnych współpracowników dostawali bowiem nagrody. Taka postawa funkcjonariuszy SB pokazuje tylko, ile niewinnych osób mogło zostać tak skrzywdzonych, jak ja. Dokumenty, ich zeznania są niewiarygodne. Mimo to sądy na nich bazują. Jak się przed czymś takim bronić? Ja nie wiem.

Czyli TW Robert, bo taki kryptonim podobno panu nadano, który w latach 1979-1982 miał współpracować ze służbami bezpieczeństwa to fikcja?

 

To fikcja, która kosztowała mnie sporo nerwów. Na dodatek wyjątkowo trudno jest się przed takimi oszczerstwami bronić. Są jakieś dokumenty, papiery, podpisy, a ja mam tylko swoje słowo. Przejść przez to całe zamieszanie pomogli mi moi najbliżsi, którzy ani na chwilę nie zwątpili w to, że mówię prawdę. Bardzo im za to dziękuję. Dziękuję też mieszkańcom Pasymia i gminy, którzy dali mi wyraz zaufania podczas wyborów samorządowych, a proces już się wówczas toczył.


Reklama

Ile miał pan lat, gdy pana rzekomo zwerbowano?

26. Byłem wówczas pracownikiem Spółdzielni Kółek Rolniczych. Co ja mogłem w takim wieku wiedzieć o świecie? Jedyny kontakt z funkcjonariuszami SB mogłem mieć, gdy starałem się o paszport potrzebny mi do legalnego wyjazdu, w celach zarobkowych, do rodziny w RFN. Ale wówczas każdy musiał mieć taki kontakt, bo to takie były czasy. Nigdy nie współpracowałem. Na nikogo nie donosiłem. Najgorsze w tym wszystkim było to, że proces wykorzystywany był do gry politycznej moich oponentów. Nazywali mnie złodziejem, oszustem, zdrajcą narodu, kacykiem. Mam nadzieję, że teraz za to przeproszą. Nie było to uczciwe.

No dobrze, może zmieńmy temat, bo zamieszanie z IPN to nie jedyny pana kłopot. Wysokie zadłużenie gminy, czy też konflikt wokół szkoły w Gromie to również niemałe wyzwania. Jak naprawdę wyglądają finanse w pana gminie?

Sytuacja finansowa jest stabilna. Nie ma podstaw do obaw. Mamy pieniądze na inwestycje i bieżące wydatki. Nie bankrutujemy, jak to niektórzy próbują wmówić naszym mieszkańcom. Chcąc się rozwijać trudno nie wziąć kredytu.

To ile pożyczyliście na te inwestycje?

Na koniec 2011 roku zadłużenie wyniesie około 11.365.000 złotych.

To potężne pieniądze. Jaki jest budżet gminy? Ila lat trzeba będzie spłacać takie zadłużenie?

Budżet gminy wynosi ponad 22 miliony złotych. Spłata kredytów rozłożona jest na około 20 lat. Ale zapewniam, że nie zagraża to płynności finansowej naszej gminy. Poza tym nie przejedliśmy tych pieniędzy. Poszły one w całości na inwestycje. Co więcej w większości przypadków do każdej naszej złotówki dostaliśmy złotówkę dofinansowania. Trudno było nie wykorzystać takiej szansy, nawet kosztem zadłużenia. Prawdą jest jednak to, że musimy teraz trochę zacisnąć pasa. Ale nie widzę nic w tym złego. Tak po prostu bywa. Wynika z tego, że nasze zadłużenie wynosi około 52 procent, a nie jak mówią co niektórzy 60.

No ale to oszczędzanie odbija się na mieszkańcach gminy. Przykładem jest próba likwidacji, albo jak pan woli ograniczenia działalności Szkoły Podstawowej w Gromie.

Nie chcę jej zamykać. Już o tym mówiłem. Reorganizacja i oszczędności są jednak niezbędne. Stosunek liczby dzieci do ilości nauczycieli jest poważnie zachwiany. To jest nieuczciwe wobec innych szkół i dzieci tam się uczących, czy nauczycieli tam pracujących. Nie możemy dokładać tak ogromnych pieniędzy. Chciałbym, aby rodzice uczniów, mieszkańcy Gromu spojrzeli na to racjonalnie i zaproponowali jakieś rozwiązanie. Rozważę każdą możliwość. Ale w takiej formie jak obecnie ta placówka nie może istnieć. Nie stać nas na to.

Reklama

To ile dokładacie do tej szkoły?

Funkcjonowanie szkoły podstawowej w Gromie generuje w tym roku koszty w wysokości 782 tysięcy 685 złotych. Subwencja oświatowa na cały rok dla tej szkoły wynosi tylko 323 tysiące 312 zł. Wynika z tego, że gmina dokłada do funkcjonowania tej szkoły aż 459 tysiące 373 zł, co stanowi ponad 58 procent wszystkich kosztów związanych z jej funkcjonowaniem. Chciałbym dodać, że aż 78 procent wszystkich kosztów funkcjonowania tej placówki, są to koszty związane tylko i wyłącznie z płacami i pochodnymi osób zatrudnionych w szkole (613 tysiące 486 zł). Czy nie jest to zbyt dużo?

Jakie ma pan pomysły na rozwiązanie tego konfliktu, które mogliby zaakceptować mieszkańcy Gromu?

Nie wiem dlaczego mówimy o konflikcie, skoro szkoła była, jest i będzie i to w tym samym kształcie. Przedszkole i 6 klas. Nie wiem, kto rodzicom i mieszkańcom Gromu mąci w głowach i nie wiem, czemu to ma służyć. Dla mnie, jak i dla rodziców dzieci oraz mieszkańców Gromu najważniejsze jest, żeby szkoła funkcjonowała, żeby była tym centrum kulturalnym wsi. A to czy będzie to szkoła publiczna, czy może kiedyś niepubliczna, to dla mieszkańców, dla rodziców nie ma przecież żadnego znaczenia, ponieważ jest szkoła, są nauczyciele, dzieci chodzą do tej szkoły itp.

Wprowadzane oszczędności spowodowały też konflikt ze Starostwem Powiatowym. Obiecał pan dołożyć się do inwestycji drogowej. Nie dotrzymał pan jednak słowa. Starostwo się „obraziło” i zapowiedziało, że nie będzie inwestować na pana gminie. Co pan z tym zrobi?

W pana obronie stanął skarbnik gminy. Ostro skrytykował taktykę powiatu mówiącą o współfinansowaniu powiatowych inwestycji przez gminy.

To jego subiektywna ocena. Nie podzielam jej. Moje zdanie jest nieco inne. Pomysł współfinansowania inwestycji nie jest zły. Razem można zrobić więcej. Niestety, jesteśmy w takiej sytuacji, że dziś nie bardzo mamy z czego dokładać. To powiat też powinien zrozumieć. Gdy pieniądze się pojawią na pewno chętnie będziemy z nim współpracować inwestycyjnie. zwłaszcza że ta współpraca zawsze była dobra.

Rozmawiał Tomasz Mikita



Komentarze do artykułu

Napisz

Reklama


Komentarze

Reklama