Czwartek, 18 Kwiecień
Imieniny: Apoloniusza, Bogusławy, Gościsławy -

Reklama


Reklama

Atak na samodzielność muzeum


O tym, już 3 grudnia ma zadecydować miejscowy sąd pracy. Gra jednak toczy się o sprawy znacznie poważniejszej natury – o jakość i rozpiętość muzealnej oferty kulturalnej, a niewątpliwie przez ostatnie co najmniej 10 lat dzięki tej ofercie mieszkańcy Szczytna i powiatu mieli możliwość „liznąć” trochę i tzw. w...


  • Data:

O tym, już 3 grudnia ma zadecydować miejscowy sąd pracy. Gra jednak toczy się o sprawy znacznie poważniejszej natury – o jakość i rozpiętość muzealnej oferty kulturalnej, a niewątpliwie przez ostatnie co najmniej 10 lat dzięki tej ofercie mieszkańcy Szczytna i powiatu mieli możliwość „liznąć” trochę i tzw. wielkiego świata.

 

- Formalną, bezpośrednią podstawą wypowiedzenia jest mój miesięczny urlop na przełomie września i października – mówi Andrzej Symonowicz. - Urlop, o którym wszyscy wiedzieli wcześniej i który nie mógł być ot, tak, z dnia na dzień odwołany, ponieważ wyjeżdżałem na Kubę, miałem już załatwione niezbędne formalności, kupiony bilet itd. Tuż przed wyjazdem trochę chorowałem, byłem trzy dni na zwolnieniu i w tym czasie wezwano mnie do Olsztyna. Odpowiedziałem, że niestety, nic z tego, bo jednego dnia wyklucza to choroba, a następnego już urlop i wyjazd. No i pojechałem... - opowiada Andrzej. - Gdy wróciłem, dowiedziałem się, że samowolnie opuściłem stanowisko pracy, że powinienem być wywalony dyscyplinarnie, ale pani dyrektor w swej łaskawości da mi 3-miesięczne wypowiedzenie. No i dała. Zwróciłem się do prawnika, którego zdaniem wskazane okoliczności nie mogły stanowić podstawy wypowiedzenia pracy, stąd moje odwołanie do decyzji sądu.

W opinii Andrzeja Symonowicza, wypowiedzenie jest pretekstem do ograniczeń o znacznie poważniejszym charakterze. Chodzi bowiem o sposób działania i funkcjonowania szczycieńskiego muzeum. Przywykliśmy traktować je jako samodzielną placówkę, a w istocie – formalnie – ono tej samodzielności nie ma, jest bowiem oddziałem podległym czy wchodzącym w skład wspomnianego Muzeum Warmii i Mazur. Od dwóch lat, gdy zmieniło się kierownictwo tej jednostki nadrzędnej, zmieniły się, a dokładniej – pogorszyły, zasady współpracy.


Reklama

- Problem stanowi jakakolwiek inicjatywa, wykraczająca poza odgórne wyobrażenia o działalności placówek kultury – ubolewa Andrzej Symonowicz. - Ta nasza, szczycieńska, od wielu lat, mam nadzieję ku zadowoleniu mieszkańców, organizowała szereg najróżniejszych wydarzeń kulturalnych, od wystaw poczynając, po wieczory literackie i imprezy masowe jak „Jarmark Mazurski” czy koncerty jazzu. To się przestało podobać, a zalecenia są takie, by muzeum ograniczyło się wyłącznie do swej muzealnej roli: wystawiło i pokazało wszelkie relikty przeszłości i nic poza tym – twierdzi Symonowicz.

Okoliczności i zdarzeń, które mieszczą się w powiedzeniu: „Kto tu rządzi? Leon czy dzieciaki?” jest więcej, a na drodze pełnemu podporządkowaniu się szczycieńskiego oddziału muzeum wojewódzkiemu „szefowi” stoją między innymi pieniądze. Szczycieńska placówka ma bowiem do dyspozycji dodatkowe, wcale niebagatelne pieniądze.

Pierwsze źródło dofinansowania to starostwo powiatowe, które wykłada między 80 a 90 tysięcy rocznie. Te środki płyną najpierw do marszałka, od niego do Muzeum Warmii i Mazur, które dopiero przekazuje je szczycieńskiemu oddziałowi. Taką obiegowa drogę narzucają przepisy, ale ostatecznie kasa jest w Szczytnie i może być, zgodnie z wcześniejsza umową i corocznie akceptowanym preliminarzem, wydatkowana wyłącznie na określone cele, a głównym jest promocja powiatu. Kolejne co najmniej 50 tysięcy, również na różne imprezy kulturalne pozyskuje Towarzystwo Przyjaciół Muzeum, organizacja pozarządowa, powołana między innymi właśnie po to, by te środki do Szczytna i muzeum przyciągać.

Reklama

- Jeśli współpraca muzeum wojewódzkiego i oddziałów terenowych rzeczywiście pójdzie w takim kierunku, a oddziały będą jedynie pokazywać stare tym, którzy te eksponaty przecież widzieli już wielokrotnie, to niestety, wrócimy do sytuacji sprzed lat, gdy muzeum samo było niemal reliktem – ubolewa Andrzej Symonowicz. - Ta nasza inicjatywa, te imprezy, których w muzeum rocznie było co najmniej kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt, w większości wpisały się już w stałe kalendarze miejskich i powiatowych wydarzeń, mają swoich stałych widzów, słuchaczy, bywalców... Szkoda byłoby tego, co udało się osiągnąć, szkoda, by Szczytno, przynajmniej pod względem kultury, znów spadło do roli bardzo „zacofanej” prowincji – dodaje Andrzej Symonowicz.



Komentarze do artykułu

Napisz

Reklama


Komentarze

Reklama